Jeszcze do niedawna żyłem w głębokim przekonaniu, że nie ma zespołu gorzej zarządzonego niż Widzew. Że nikt nie wydał tak dużo na zbudowanie drużyny tak przeciętnej, by nie powiedzieć słabej. Od pewnego czasu jednak mam coraz większe przekonanie, że dystans do innych zespołów bardzo się zmniejszył i to wcale nie dlatego, że w Widzewie zaczęło nagle być znacznie lepiej.
Oczywiście, podobne zdanie ma większość kibiców w kraju, a może nawet niemal wszyscy. Wrażenie – żeby była jasność! – dotyczące klubu, który wspierają, a nie konkretnie Widzewa. Mam pełną świadomość tego, że przykład Legii (a nawet sama nazwa warszawskiego klubu) w felietonie na łamach Łódzkiego Sportu na wielu podziała niczym sygnał z ławki dla Crnomarkovicia i nakaz otrzymania żółtej kartki, ale jednak zaryzykuję: nawet w klubie, który w minionej dekadzie odniósł najwięcej sukcesów w Polsce, malkontentów nie brakuje. Kolejne mistrzostwa kraju są dobre, ale kibice żądają przekonujących wygranych i wielkich meczów w pucharach, a z tym… sami wiecie, jest jak jest.
Fani wicemistrza kraju marzą o tym samym, co każdy drugi trener, albo zastępca dyrektora: by być pierwszym. Uczestnicy pucharów żałują, że nie stoją na najwyższym stopniu podium. I tak dalej, i tak bez końca – nawet kibice drużyny, która awansuje na wyższy poziom żyją w przekonaniu, że powinna to zrobić z większą łatwością i przewagą punktową, a nawet gdy przez pewien czas świętują – mentalnie przygotowują się już do narzekania na słabe letnie transfery i spodziewane kłopoty poziom wyżej.
Tak, życie kibica to ciągłe narzekanie, choć często, obiektywnie rzecz biorąc, pozbawione podstaw, wynikające z braku realnej oceny szans i potencjału. I trudno mieć o to pretensje, kibic nie jest obiektywny, kibic kieruje się emocjami.
I to paradoksalnie ratuje też działaczy, bo nawet jeśli swoje dostaną zaraz po przegranym meczu, zakochany w drużynie kibic wróci na stadion (aktualnie przed telewizor, transmisję na YouTube), to jednak najsilniejszym uczuciem jest miłość, prowadząca na stadion w kolejnym tygodniu. Nawet ku kolejnym frustracjom.
Myślałem więc czasem, trochę okiem łodzianina, kibica łódzkiego sportu nie tylko w wersji internetowej, że nie ma zespołu gorzej zarządzanego niż Widzew. Wyciągnięta przez Bartka Derdzikowskiego afera z kebabami przerosła jednak nawet moje wyobrażenie, jaki poziom śmieszności można osiągnąć. Kolejne wywiady na temat realnej oceny sytuacji w Widzewie to już jednak nie śmieszność, a straszność, jak można roztrwonić ogromne pieniądze z karnetów i od sponsorów. Po tylu latach od otwarcia nowego obiektu Widzew powinien mieć potężną poduszkę finansową , a jak jest naprawdę, widzimy doskonale. Marna to pociecha, że wreszcie kibice mogą swobodnie porównać swój klub do Barcelony (uważaj o czym marzysz, bo marzenia się spełniają! Czasem w dziwnej formie), bo przecież nie o trofea tu chodzi, a o oddanie socios i koszmarne zarządzenie klubem.
W Katalonii, na zupełnie innych poziomach, zachowując odpowiednie proporcje, też popełniono wszystkie możliwe błędy i też zbudowano przerażająco przeciętny zespół za pieniądze, dzięki którym powinno się mieć skarbiec pełen diamentów. I też trwa to znacznie dłużej niż jeden sezon.
Sprzedaż karnetów, jak co pół roku, będzie znów testem przywiązania kibiców do klubu, bo przecież nie można jej nazwać referendum na temat skuteczności działań zarządu. Wygląda na to, że miłość kibica jest jedyną, którą da się zmierzyć, bo kierując się czystą logiką, wiele osób karnetów przedłużyć nie powinno. Prowadzona aktualnie sprzedaż jest więc handlem nadzieją i wiarą na lepsze czasy. Oferta to nie – dość wątpliwe w czasach pandemii – miejsce na stadionie tej wiosny, a jedynie rezerwacja miejsca na lepsze czasy, w które każdy kibic albo wierzy, albo pogodził się z myślą, że na stadion będzie chodził zawsze, bez względu na wyniki. Dodatkowe korzyści też na kolana nie rzucają, delikatnie mówiąc, bo 10 procent zniżki na zakupy w sklepie to nie jest szczyt marzeń kogoś, kto wydaje własne pieniądze na zwykłą deklarację przywiązania i miłości.
Tak, wiem, że są jeszcze potencjalne kolejne korzyści (choćby przedpremierowy zakup koszulki, oby wreszcie takiej na miarę oczekiwań kibiców), ale wciąż moim zdaniem kibic dostaje za mało. Patrząc na opinię fanów na forach internetowych – nie tylko moim.
Drodzy kibice Widzewa, przygotujcie się więc na kolejną rundę pełną frustracji. Ale czym byłaby miłość bez wierności (karnety się sprzedadzą, jestem pewien) i wiary oraz nadziei, że jednak będzie lepiej? I to już od kolejnego sezonu.