Czytam i słucham lamentów po laniu, jakie reprezentacja Polski dostała od Portugalii, i mnie mogę się nadziwić, skąd wśród naszych kibiców piłkarskich tyle optymizmu, co w moim tłumaczeniu oznacza całkowite oderwanie od rzeczywistości…
Przez godzinę w Porto Polska rozgrywała najlepszy mecz od kilku lat. Portugalia, jedna z najlepszych drużyn na świecie, nie potrafiła stworzyć sobie okazji do zdobycia gola, a Biało-czerwoni mogli/powinni prowadzić, bo szanse mieli znakomite. Jak się skończyło, wszyscy kibice piłkarscy widzieli. Wynik jest kompromitujący, ale też oddający różnicę, jaka dzieli obie drużyny. Każdy z portugalskich rezerwowych byłby może nie gwiazdą, lecz jednym z liderów polskiego zespołu.
Żeby pokonać tak silnego przeciwnika, trzeba wznieść się na swoje własne wyżyny, co jednak może nie wystarczyć. Potrzeba jeszcze np. doskonałej gry bramkarza, który obroni więcej niż powinien, i szczęścia. W Porto Polsce zabrakło jednego i drugiego…
To wszystko potwierdza, że mamy reprezentację najwyżej przeciętną. Michał Probierz uparł się, żeby stawiać na dwóch bramkarzy – Łukasza Skorupskiego i Marcina Bułkę. Ten drugi w pierwszej połowie spotkania z Chorwacją wpuścił wszystko co leciało (w drugiej pomógł, dlatego był remis), podobnie jak z Portugalią. Od razu przypomniał mi się casus Artura Boruca, który zwykle był najlepszy w naszej drużynie w… przegranych meczach. Słyszałem wówczas, że gdyby nie on, przegralibyśmy nie 0:1, ale 0:4. Co niczego nie zmienia, bo porażka jednym golem jest taka sama jak czterema. Z Bułką jest podobnie – mógł i powinien lepiej zachować się przy dwóch straconych golach, ale przede wszystkim nie pomógł drużynie.
Największa krytyka jak zwykle spada na trenera, bo polscy kibice – nie wiedzieć czemu – uważają, że powinniśmy grać o najwyższe stawki, jak w 1982 roku, gdy mieliśmy w reprezentacji Bońka czy Smolarka. Dziś najlepszy w kadrze jest rezerwowy z AS Roma, czyli Nicola Zalewski, jedyny robiący różnicę w ofensywie. Nasz lider Piotr Zieliński nie jest podstawowym graczem Interu Mediolan, a nadzieja – Kacper Urbański – też nie ma pewnego miejsca w jedenastce Bolonii. W najsilniejsze na świecie lidze hiszpańskiej mamy tylko Roberta Lewandowskiego, którego zabrakło w Porto (Szczęsny nie zdążył zadebiutować), a w Anglii Jan Bednarek i Jakub Kiwior gwiazdami raczej nie są.
Czego oczekiwać od polskiej reprezentacji, gdy w meczu dwóch najbogatszych zespołów ekstraklasy – Lechu i Legii – w wyjściowych składach jest dziewięciu Polaków, z czego dwaj to bramkarze. A w Jagiellonii i Rakowie, czyli kandydatach do mistrzostwa – zagrało po dwóch! W Widzewie mecz z Zagłębiem Lubin zaczęło czterech zawodników z polskimi paszportami.
Krytyka spada na selekcjonera, który może i nie wybrał najlepiej (Kozubal, wyróżniający się w ekstraklasie w skandaliczny sposób zawalił gola), ale z pustego i Salomon nie naleje. Może Ancelotti czy Guardiola mieliby lepsze wyniki, ale czy na pewno… Paulo Sousa, następca krytykowanego Jerzego Brzęczka, odchodził z kadry z łatką “portugalskiego bajeranta”. Pod wodzą jego rodaka Fernando Santosa, mistrza Europy w CV, przegraliśmy z Mołdawią, a od patrzenia na grę Biało-czerwonych krwawiły oczy. Czesław Michniewicz, który w chwili szczerości stwierdził, że “wody w wino nie potrafi zamienić” został wdeptany w ziemię za zachowawczy styl. A może to jest jedyny sposób na dobre wyniki polskiej reprezentacji…
Punta jest przykra – w piłce nożnej od najlepszych dzieli nas dzisiaj przepaść, która – co najgorsze – stale się powiększa. Dlatego już od dawna wychodzę z założenia, że niewielkie oczekiwania, małe rozczarowania. A jak zdarzy się remis z Francją, jak podczas mistrzostw Europy, będzie powód do świętowania.
PS. W meczu ze Szkocją też nie będziemy faworytami, bo rywale mają silniejsze kluby i piłkarzy, którzy nie tylko grają, ale wyróżniają się w Anglii.