Widzew i ŁKS w weekend straciły punkty z rywalami nie zaliczającymi się do potentatów. Oba wyniki powinny być ostrzeżeniem, że w piłce nożnej punktów za pochodzenie nie dają.
Łódzkie drużyny w 15. kolejce Fortuna 1. Ligi mocno rozczarowały. ŁKS stracił dwa punkty, mimo że grał na swoim stadionie z zamykającym tabelę Górnikiem Polkowice. Był zdecydowanym faworytem zwłaszcza po tym, jak dobrze zaprezentował się w derbach Łodzi. To miał być przełom, mimo remisu, dla ŁKS-u pechowego, bo wygraną stracił w końcówce.
Trener Kibu Vicuna odważnie zapowiadał, że teraz zacznie się już marsz ku szczytom ligowej tabeli. Okazało się, że ŁKS został w blokach startowych, a dobra postawa w derbach była jednorazowym wyskokiem. Mecz z Górnikiem pokazał, że największym problemem drużyny z al. Unii jest motywacja. Derby to wyjątek, bo w nich nie da się zagrać bez maksymalnego zaangażowania. Z Widzewem gra się jednak tylko dwa razy w sezonie, a w pozostałych spotkaniach – jak widać – ełkaesiacy nie potrafią pokazać wszystkiego, co potrafią. Umiejętności mają duże, prawdopodobnie większe od większości przeciwników. Ale nie tyle większe, żeby wygrywać na stojąco, bez walki i determinacji.
Doskonale widać to na przykładzie Pirula i Mikkela Rygaarda. Pierwszy jest jednym z najlepszych zawodników w Fortuna 1. Lidze, lecz swój wielki potencjał pokazuje bardzo rzadko, coraz rzadziej. Podobnie jest z Duńczykiem, który jak chce, bryluje na boisku. Szkoda tylko, że robi to tylko czasami. Z pewnością nieregularne wypłaty i zaległości nie pomagają w mobilizacji, jednak od profesjonalistów należy wymagać, żeby problemy zostawiali w szatni. Bo tylko bardzo dobrą grą są w stanie pomóc klubowi wyjść z kłopotów. Jeśli będą grać tak jak w sobotę, nie przyciągną żadnego inwestora, a o regularnych wypłatach będą musieli zapomnieć.
Także Widzew przekonał się, że droga do awansu jest jeszcze bardzo daleka. Dłuższa, niż wydawało się jego kibicom, którzy widzieli już drużynę w ekstraklasie, a piłkarzy w reprezentacji. Widzewiacy od kilku tygodniach wygrywali bardzo szczęśliwie, jak w Niepołomicach czy Kielcach. Byli też gorsi w derbach, które zremisowali dzięki determinacji. Suma szczęścia wynosi jednak zero i kiedyś los musiał wyrównać rachunki. Stało się tak w Rzeszowie, a fatalnej postawy nie można tłumaczyć brakiem Juliusza Letniowskiego i Krystiana Nowaka, bo Resovia była jeszcze bardziej osłabiona.
Oby ta porażka podziałała jak lód na rozgrzane głowy, bo Widzew nie ma jeszcze drużyny na miarę spokojnego awansu. Coraz więcej kosztownych błędów popełnia Jakub Wrąbel, potwierdzając opinie z poprzednich klubów, że jego najsłabszą stroną jest stabilizacja na wysokim poziomie. Dominik Kun i Mateusz Michalski wrócili do tego, co pokazywali w poprzednim sezonie, a pod nieobecność Krystiana Nowaka obrońcy nie potrafią rozgrywać piłki.
Niepokojące jest to, że mimo szerokiej i – jak się wydawało – wyrównanej kadry, rywalizacja nie przynosi oczekiwanych efektów. Pozyskani latem Fabio Nunes, Dani Villanueva, a zwłaszcza Abdul Aziz Tetteh na razie nie są wzmocnieniami, choć przecież przychodzili mając status gwiazd. Mało tego, nie są nawet wartościowymi uzupełnieniami.
Widać też, że Widzew jest w kryzysie fizycznym, co w sporcie jest normalne, bo jak mówią fachowcy, nie da się przez cały sezon grać utrzymać najwyższej dyspozycji. Spadek formy fizycznej można zrekompensować umiejętnościami, jednak widzewiacy pozbawieni liderów nie przewyższają potencjałem przeciwników. Powodów do paniki nie ma, jednak porażka z Resovią powinna być ostrzeżeniem, żeby nie powtórzyła się sytuacja z poprzedniego sezonu, kiedy w wielkie kłopoty wpadł lokalny rywal, którego też już jesienią widziano w ekstraklasie.
W 16. kolejce Widzew zagra u siebie z Miedzią Legnica, wiceliderem tabeli, a ŁKS czeka wyjazd do Odry Opole. Już we wtorek widzewiacy zmierzą się na swoim stadionie z GKS-em 1962 Jastrzębie w Pucharze Polski.
Fortuna 1 LigaJakub WrąbelŁKS ŁódźMikkel RygaardPiruloWidzew Łódź