Zmienił się trener, ale styl gry nie. Bezbarwny ŁKS-u w debiucie Ariela Galeano nie potrafił strzelić gola Kotwicy Kołobrzeg, która miała na ławce rezerwowych tylko trzech graczy. Co było powodem kolejnego słabego występu?
ŁKS ma za sobą bardzo rozczarowujące miesiące. Po raz ostatni wygrał w rozgrywkach ligowych w końcówce października zeszłego roku, pokonując 4:2 Stal Rzeszów. W siedmiu kolejnych spotkaniach nie zwyciężył ani razu, notując trzy remisy i cztery porażki. Za te rezultaty swoją posadą zapłacił trener Jakub Dziółka, zwolniony po przegranej 0:1 z Miedzią Legnica. Wydawało się, że wraz z przyjściem nowego szkoleniowca poprawie ulegną wyniki, zwłaszcza że terminarz sprzyjał temu.
Niestety, kibice ŁKS-u na przełamanie swoich ulubieńców będą musieli poczekać przynajmniej do meczu z Wartą Poznań, bo w niedzielnym starciu z Kotwicą Kołobrzeg ełkaesiacy po raz kolejny wypadli bardzo słabo i nie potrafili strzelić gola jednej z najsłabszych drużyn w całej pierwszej lidze. Mecz ten pokazał, jak wiele jeszcze pracy ma przed sobą Ariel Galeano.
Spotkanie z Kotwicą przebiegało podobnie jak duża część meczów za czasów Dziółki. Niżej notowany rywal przez większość starcia bronił się całą drużyną na własnej połowie, a ŁKS nie potrafił tego wykorzystać, choć miał przewagę w statystykach. Łodzianie mieli 64 proc. posiadania piłki, oddali 19 strzałów, które według współczynnika xG (oczekiwanych goli) powinny były się przełożyć na zdobycie dwóch bramek.
Ponadto wymienili o wiele więcej podań, częściej dośrodkowywali piłkę i zanotowali aż 39 kontaktów w polu karnym przeciwnika. To jednak nie pierwsze spotkanie, gdy skuteczność piłkarzy ŁKS-u pod bramką rywala pozostawiała wiele do życzenia. W jesiennych konforntacjach z Wisłą Płock, Stalą Stalowa Wola i Polonią Warszawa powinni byli strzelić sześć goli, a nie zdobyli ani jednego.
W związku z powyższym ŁKS przede wszystkim musi pracować nad grą w ataku pozycyjnym i tworzeniem oraz wykorzystywaniem sytuacji. Tym bardziej że w najbliższych czterech spotkaniach będzie się mierzył z zespołami walczącymi o utrzymanie, które również postawią przede wszystkim na obronę.
– W tym meczu zasługiwaliśmy na nieco więcej. Patrząc na szanse, które sobie stworzyliśmy, wynik nie odzwierciedla pracy zespołu na boisku. Mimo to wierzymy, że idziemy dobrą drogą. W najbliższym czasie będziemy więcej pracować nad kreowaniem sytuacji podbramkowych. Moim zdaniem drużyna wie, co ma grać. Tworzymy sytuacje i przede wszystkim musimy pracować nad skutecznością – podsumował trener Galeano.
Niemniej Paragwajczyk także w jakimś stopniu odpowiada za ten rezultat. Szkoleniowiec desygnował od pierwszej minuty na boisko Pirula, pozostawiając na ławce rezerwowych Antoniego Młynarczyka. Był to decyzja nietrafiona; Hiszpan tak samo jak w trakcie rundy jesiennej zagrał słabo, często tylko przeszkadzając partnerom z zespołu. Wygrał tylko dwa z 13 pojedynków i w 20. minucie zmarnował okazję do strzelenia gola. Wprawdzie został ustawiony na prawym skrzydle, czyli pozycji, gdzie w minionych latach czuł się najlepiej, ale i tak regularnie schodził do środka pola. Kotwica grała wąsko, więc ciężko było Hiszpanowi zrobić coś pozytywnego w takim tłoku zawodników.
Młynarczyk natomiast, gdy zameldował się na murawie w drugiej połowie, od razu wyróżnił się na tle reszty drużyny swoją energią i wigorem. Co prawda nie trafił w dogodnej sytuacji do strzelenia gola, ale zaliczył naprawdę udane wejście.
Dziwić mogło również to, że spotkanie w podstawowym składzie rozpoczęli Mateusz Kupczak oraz Andreu Arasa. Arasa po raz kolejny pokazał, że nie jest nominalnym napastnikiem i w tej roli męczy się na murawie, nie mogąc pokazać pełni swoich umiejętności. Był niechlujny i niedokładny (14-krotnie tracił piłkę, jego celność podań wynosiła tylko 64 proc.). Kupczak natomiast grał bardzo wolno, ospale i każde jego zagranie z łatwością potrafili przewidzieć przeciwnicy. Co prawda zanotował najwięcej kontaktów z piłką (103) i celnych podań (80 na 86, 93 proc. skuteczności), ale niewiele z tego wynikało. Były to zagrania bezproduktywne, które nie wprowadzały niczego do gry zespołu.
Lepiej zaprezentowali się ich zmiennicy, czyli Marko Mrvaljević i Mateusz Wysokiński. Czarnogórzec był bliski wpisania się na listę strzelców, a Wysokiński nie bał się brać odpowiedzialności na siebie, szukając nieszablonowych zagrań, które miały odmienić losy spotkania. Podjął się dwóch prób dryblingu, czyli więcej niż Kupczak przez całe spotkanie i każde jego podanie było celne.
Rotacje dokonane przez szkoleniowca były więc trafione, natomiast nie zmienia to tego, że szkoleniowiec podjął błędne decyzje przy wyborze pierwszej jedenastki. Mrvaljević, Młynarczyk i Wysokiński powinni byli rozpocząć konfrontację od pierwszej minuty, ponieważ każdy z nich jest w lepszej formie od konkurentów. Szkoda, że trener dostrzegł to dopiero w trakcie meczu…
Nie można jednak obwinić za ostateczny wynik wyłącznie nowego trenera. Popełnił błędy w doborze składu, ale jednocześnie przed tym meczem miał tylko kilka treningów z zespołem, więc był to zdecydowanie zbyt krótki okres, żeby mógł dokonać większych korekt w sposobie gry. W takiej sytuacji odpowiedzialność za zespół powinni byli wziąć zawodnicy, zwłaszcza ci najbardziej doświadczeni. Tak się jednak nie stało.
Kotwica zdołała zremisować dzięki dwóm rzeczom: po pierwsze za sprawą dobrej, zorganizowanej obrony, przez którą nie potrafili przebić się ełkaesiacy; co jednak istotniejsze, piłkarze z Kołobrzegu wykazali się wielkim zaangażowaniem. Kotwica wybiegała remis, ofiarnie broniąc dostęp do własnej bramki. Prym w takiej grze wiódł kapitan Tomasz Wełna, który czterokrotnie blokował strzały zawodników ŁKS-u.
Takiej zaciętości brakowało ełkaesiakom, którzy wyglądali, jakby myśleli, że mecz wygra się sam. To nie pierwszy jednak raz, gdy w grze ŁKS-u zawodzi przede wszystkim mentalność. Tak było w końcówce ostatniego spotkania za kadencji Dziółki, kiedy po straconym golu w 82. minucie zawodnicy zupełnie stracili nadzieje na to, że jeszcze mogą odnieść zwycięstwo.
Teraz głównym zadaniem dla trenera Galeano będzie przede wszystkim odbudowanie odpowiedniej mentalności wśród zawodników. Nietrudno odnieść wrażenie, że tacy gracze jak Piotr Głowacki, Kamil Dankowski, Michał Mokrzycki czy Kupczak rozegrali najgorsze spotkanie, odkąd dołączyli do ŁKS-u. Żaden z nich nie ma albo długo nie miał poważnego konkurenta w walce o skład, co doprowadziło do tego, że być może poczuli się zbyt pewnie.
Żeby poprawić grę drużyny, trener Galeano będzie musiał podjąć jakąś nieoczywistą decyzję, np. zostawiając na ławce rezerwowych jednego z potencjalnych liderów.
Średnia wieku pierwszej jedenastki ŁKS-u wynosiła w tym spotkaniu 28 lat, a znacząco zaniżyli ją Maksymilian Sitek oraz Aleksander Bobek. I o ile sam wiek graczy nie jest głównym problemem, o tyle jest to najlepszy przykład na to, że kadra klubu składa się z zawodników, którzy najlepsze lata mają za sobą. Głowacki, Dankowski czy Pirulo zostali już negatywnie zweryfikowani przez ekstraklasę, a aktualnie mają problemy na poziomie pierwszej ligi. Łukasz Wiech lwią część swojej kariery spędził w drugiej i trzeciej lidze. Nawet Mokrzycki, który jest jednym z najważniejszych piłkarzy, nie bez powodu trafił do Łodzi, po tym, gdy nie przebił się w ekstrakladowej Wiśle Płock.
Oczywiście są Bobek oraz Młynarczyk, czyli dwaj młodzi utalentowani zawodnicy z dużym potencjałem, ale oni stanowią zdecydowaną mniejszość zespołu. Ich śladami mogą pójść Mateusz Wzięch czy Krzysztof Fałowski, którzy z niezłej strony zaprezentowali się w sparingach i, patrząc na formę bardziej doświadczonych partnerów, zasłużyli na to, żeby dostać szansę na pokazanie się w najbliższych sptarciach.
Jedno jest pewne – nowy trener ŁKS-u nie będzie narzekał na nudę w najbliższych miesiącach. Spotkanie z Kotwicą pokazało, że w ŁKS-ie naprawdę niewiele rzeczy funkcjonuje optymalnym poziomie. Braki są we wszystkich najważniejszych aspektach, rozpoczynając od sfery mentalnej, idąc przez dobór składu, kończąc na taktyce.