Na pięć kolejek przed końcem rozgrywek 1. ligi ŁKS stracił nawet matematyczne szanse na baraże. To oznacza, że drugi sezon rzędu skończył się dla ełkaesiaków w momencie, gdy tak naprawdę rozpoczynają się prawdziwe emocje. Dlaczego?
Z pewnością nie bez winy jest były już trener Ariel Galeano, choć nie tylko on doprowadził do aktualnego stanu rzeczy. Fakty są jednak takie, że ŁKS za jego kadencji wygrał tylko dwa z ośmiu meczów, a warto pamiętać o tym, że gdy Galeano przejmował zespół, to strata do baraży wynosiła siedem punktów. Za jego kadencji wzrosła ona ponad dwukrotnie, a liczba meczów kompromitujących również jest zaskakująco spora jak na tak krótki okres pracy. Jedyne spotkanie, w którym ŁKS zagrał na optymalnym poziomie od pierwszej do ostatniej minuty, to wygrana 3:1 z Wartą Poznań. Do tego ełkaesiacy zdołali jeszcze pokonać Chrobrego Głogów. Poza tym jednak:
To lista wstydu dla drużyny, która miała walczyć o powrót na najwyższy szczebel rozgrywkowy w Polsce. Przede wszystkim było widać, jak bardzo ŁKS cierpi na tym, że zimowy obóz przygotowawczy odbywał się pod okiem byłego trenera Jakuba Dziółki. Taktyka i styl gry preferowane przez Paragwajczyka pod wieloma względami różniły się od prezentowanego pod wodzą Dziółki.
Faktem jest, że ŁKS zaczął dłużej utrzymywać się przy piłce (odkąd zespół przejął Galeano średnie posiadanie piłki wynosiło ponad 60 proc.), ale niewiele z tego wynikało. Łodzianie za kadencji Paragwajczyka mieli spore problemy z tym, żeby stworzyć sobie klarowne sytuacje do strzelenia gola.
Kłopoty ŁKS-u z przodu brały się też z tego, że po prostu łodzianom brakuje piłkarza w ofensywie, który potrafiłby zrobić różnicę i w nieoczywistych sytuacjach trafić do bramki przeciwnika. Chodzi zwłaszcza o pozycję środkowego napastnika, ponieważ tak naprawdę to sam ŁKS odebrał sobie atut w postaci skutecznej dziewiątki. Jesienią kimś takim był Stefan Feiertag, który w 21 meczach strzelił dziewięć goli. W trakcie zimowej przerwy jednak wypożyczenie Austriaka zostało skrócone, a w jego miejsce do Łodzi sprowadzono Gustafa Norlina oraz Marko Mrvaljevicia. Bilans nowych napastników na razie jest bardzo rozczarowujący – to 19 meczów (838 minut) i tylko jedno trafienie, które Mrvaljević zanotował w swoim debiucie przeciwko Górnikowi Łęczna. Norlin rzadko przekracza więcej niż kilkanaście kontaktów z piłką w jednym meczu, a Czarnogórzec co prawda posiada dobre warunki fizycznie i potrafi grać tyłem do bramki, ale jednocześnie ma problemy z wykorzystywaniem okazji.
Ten problem jednak nie dotyczył wyłącznie napastników, którzy trafili do ŁKS-u tej zimy, ale także całej formacji ofensywnej.
W atakach wyprowadzanych prz ełkaesiaków brakowało automatyzmów, wyćwiczonych wariantów i sposobów na przeprowadzenie akcji. To prowadziło do tego, że zawodnicy, zwłaszcza ci, którzy grali na skrzydłach, musieli grać skrajnie samolubnie i indywidualnie. Dobrym przykładem na to jest Husein Balić. Austriak, grający na co dzień na pozycji lewoskrzydłowego, w dwóch ostatnich starciach podjął aż 44 pojedynki z obrońcami rywala. Nie wynikało to jednak z jego chęci, a z faktu, że Balić był zmuszony do takiej gry przez pasywne partnerów z drużyny.
W obronie sytuacja była podobna co w ataku, czyli po prostu zła. W tym miejscu warto dodać, że w zgraniu graczy z formacji defensywnej nie pomógł trener Galeano swoimi decyzjami personalnymi. Gdy wydawało się, że współpraca pomiędzy Krzysztofem Fałowskim a Sebastianem Rudolem zaczyna funkcjonować całkiem nieźle, to paragwajski trener zdecydował się na przejście na trójkę środkowych obrońców. To rozwiązanie nie zdało egzaminu w kolejnym spotkaniu, z Wisłą Płock, gdy ŁKS szybko stracił trzy gole i już w 30. minucie został zmieniony Antoni Młynarczyk po to, żeby znów wrócić na czwórkę z tyłu. Takie roszady nie pomagały w stworzeniu bloku obronnego, który ma być trudnym do sforsowania dla przeciwników monolitem.
Kłopoty ŁKS-u w obronie brały się także z taktyki i nastawienia narzuconego przez Galeano. W spotkaniu z Wisłą Płock wszystkie trzy gole stracił po stratach piłki i kontratakach rywala. “Nafciarzom” tak łatwo przychodziło zdobywanie kolejnych bramek z racji na bardzo odważne ustawienie ŁKS-u – np. przy drugim trafieniu dla Wisły, nie licząc bramkarza Aleksandra Bobka, jedynymi zawodnikami ustawionymi bliżej własnej bramki byli Fałowski oraz Mateusz Kupczak. GKS Tychy również pierwszą bramkę przeciwko ŁKS-owi zdobył po odbiorze na własnej połowie i szybko zawiązanym ataku.
Trudno nie odnieść zatem wrażenia, że Galeano aktualnie popełniał błąd, z którym zmagała się już część byłych trenerów ŁKS-u w minionych latach, czyli zbyt szybko chciał dokonać zbyt dużej liczby korekt w sposobie gry zespołu.
Mimo to wydaje się, że największym winnym obecnego stanu rzeczy jest Robert Graf, który po udanych okresach w Warcie Poznań oraz Rakowie Częstochowa, w Łodzi również miał podjąć skuteczne decyzje, które doprowadzą ŁKS do ekstraklasy. Tymczasem liczba jegoo nietrafionych pomysłów przez kilkanaście miesięcy pracy przy al. Unii 2 zdecydowanie przewyższa liczbę tych trafionych. Na najlepszy transfer za jego kadencji zaczyna wyrastać… Krzysztof Fałowski, który był sprowadzony do drużyny rezerw. Poza nim kompletnie nieudane okazało się sprowadzenie takich graczy jak Jorge Alastuey, Ivan Mihaljević, Antonio Majcenić czy Aleksander Pawlak.
Niebawem do tego grona mogą dołączyć Koki Hinokio, Sebastian Rudol oraz wyżej wspomniani Norlib oraz Mrvaljević, którzy zostali sprowadzeni zimą po to, by uratować sezon ŁKS-owi, a jednak jak na razie nic tego nie zapowiada. Ponadto Graf mocno nadszarpnął swoje zaufanie wśród kibiców, zwalniając Jakuba Dziółkę po dwóch pierwszy kolejkach w 2025 roku mimo wcześniejszych zapewnień, że na pewno tego nie zrobi.
Gdy doszło do rozstania z tym trenerem, to Graf był w pełni przekonany, że zawodnicy, którzy zostali sprowadzeni w ustaleniach z poprzednim szkoleniowcem, poradzą sobie także i pod wodzą Galeana. Rzeczywistość po raz kolejny brutalnie te słowa zweryfikowała. Widać, że trudne początki nowych graczy wynikają m.in. z tego, że bardziej pasują oni do futbolu granego przez ŁKS jeszcze, gdy na ławce trenerskiej zasiadał Dziółka.
Graf więc dotychczas nie zrealizował żadnego celu spośród tych, które zostały postawione przed nim w momencie, gdy był zatrudniany w Łodzi. W końcu w ŁKS-ie nie dość, że wyniki są zdecydowanie poniżej oczekiwań, to jeszcze trudno znaleźć jakiś wyraźny plan w działaniach osób, zarządzających pionem sportowym klubu. Latem w większości sprowadzono zawodników, którzy nie mieli prawa poradzić sobie na poziomie 1. ligi i kilka miesięcy później z dużą częścią z nich się pożegnano. Zimą podpisano kontrakty z bardziej doświadczonymi graczami, którzy mieli pomóc w realizacji określonych wyników “na tu i teraz”, ale te działania również nie przyniosły zamierzonych efektów.
Na pytanie “Dokąd zmierza ŁKS?” odpowiedzi nie znają chyba nawet działacze ŁKS-u, co tylko potęguje poczucie tymczasowości i krótkofalowości, jaka wytworzyła się wokół klubu. Odbija się to na frekwencji, która jest coraz niższa – w meczu z Termaliką na trybunach było niespełna cztery tysiące kibiców, czyli najmniej od momentu powstania nowego obiektu. Ta statystyka dobrze oddaje nastroje wśród fanów ŁKS-u, które są najgorsze od lat, co widać nie tylko po frekwencji, ale też wpisach kibiców w mediach społecznościowych, którzy coraz częściej przyznają się, że na spotkania chodzą wyłącznie z poczucia obowiązku, a nie realnej chęci, czemu trudno się dziwić.
Nastroje wokół ŁKS-u ma odmienić Ryszard Robakiewicz, który poprowadzi łodzian w ostatnich pięciu kolejkach bieżących rozgrywek. To decyzja po części zaskakująca, bowiem były piłkarz ŁKS-u, nigdy wcześniej nie pracował jeszcze jako samodzielny szkoleniowiec, ale jednocześnie “Rycerze Wiosny” i tak nie podejmują wielkiego ryzyka. W końcu ełkaesiacy nie grają już ani o awans, ani o utrzymanie, przez co Robakiewicz bez większej presji będzie mógł podjąć próbę ożywienia i zmobilizowania graczy ŁKS-u do lepszych występów niż to miało miejsce ostatnimi czasy.