W starciu z GKS-em Tychy ŁKS zaprezentował się zdecydowanie lepiej niż w (skądinąd również wygranym) spotkaniu z GKS-em Katowice. Tym razem gwiazdy ofensywy ŁKS-u błyszczały nieco słabiej, a na pochwały zasłużyli zwłaszcza byli gracze trzecioligowych rezerw – Maciej Radaszkiewicz i Oskar Koprowski.
Pewny, spokojny występ bramkarza ŁKS-u.
Tym razem bardziej pracowity w defensywie niż efektowny w ataku. W 52. minucie świetnie zablokował strzał tyszan, w 61. przerwał groźne prostopadłe podanie do Koziny, w 83. pewnie skasował akcję Stebleckiego. W ofensywie miał tylko jeden błysk, ale to wystarczyło, by przyłożyć nie cegiełkę, a potężną cegłę do dwubramkowego zwycięstwa ŁKS-u. To jemu należy się większość braw za akcję, która skończyła się golem na 2:0. Z wielką determinacją szarżował prawym skrzydłem, minął kilku graczy rywala i wypracował Wolskiemu świetną sytuację do strzału.
W końcówce uratował trzy punkty, gdy przy stanie 1:0 wybił piłkę zmierzającą do bramki. We wcześniejszej części meczu zaliczył jednak dyskretny występ: bez poważnych błędów, ale też bez takiego wpływu na inicjowanie akcji, jaki ze swoją techniką użytkową jest w stanie wywierać.
Na bandach reklamowych okalających boisko stadionu przy al. Unii po raz pierwszy pojawiły się dziś reklamy MPK, a na środku obrony… prawdziwy kasownik. Koprowski wygrywał powietrzne starcia, był twardy w pojedynkach jeden na jeden, kasował akcje rywali, ale i unikał nadmiernie ostrej gry. Szczególnie imponujące były akcje z 19. i 51. minuty, kiedy ratował ŁKS, zatrzymując niebezpieczne szarże odpowiednio Biela oraz Grzeszczyka.
Od początku aktywny, chętny do gry w ofensywie. W jego wykonaniu podobać mogła się zwłaszcza akcja z 73. minuty, gdy świetnie wybiegł na wolne pole na lewym skrzydle, a precyzyjną piłkę dograł do niego Javi Moreno. Szeliga kilkukrotnie ponosił jednak cenę za te ofensywne rajdy, gdy miał problem z odbudowaniem ustawienia i utrzymaniem tempa gry w defensywie.
Najsłabszy piłkarz ŁKS-u. Wyjątkowo mocno rzucały się w oczy niedostatki jego techniki. Już w pierwszych 10 minutach mógł napytać ŁKS-owi sporo biedy, gdy tracił lub niedokładnie dogrywał piłkę w prostych, wydawałoby się sytuacjach, co napędzało akcje gości. W dalszej części meczu prezentował się już lepiej. W 45. minucie zgłosił akces do konkursu na najbardziej niecelny strzał roku oddany na stadionie przy al. Unii. I trzeba uczciwie przyznać, że jego wyczyn niełatwo będzie przebić.
Na ostatniej konferencji prasowej trener Kibu Vicuña przekonywał, że Dominguez jest jak termometr – jego świetna dyspozycja jest oznaką tego, że drużyna jest w dobrej formie, a jego gorsze występy to sygnał, że z zespołem dzieje się coś niedobrego. Dziś ta zasada się nie sprawdziła. ŁKS wyglądał dziś dobrze jako drużyna; wygrał dzięki wysiłkowi zespołu, a nie indywidualnym popisom. Dominguez błyszczał dziś słabiej niż zazwyczaj, jego gra nie była tak efektowna jak zwykle; więcej było w niej czarnej roboty w środku pola niż koronkowych rozegrań. Wyjątkiem – asysta przy bramce Macieja Radaszkiewicza, do którego dograł podanie wymierzone na centymetry.
W kilku akcjach pokazał się z dobrej strony: szukał okazji bramkowych, obiecujące były zwłaszcza kombinacje, które rozgrywał z Pirulem. Nie był jednak pierwszoplanową postacią, nie wziął na swoje barki ciężaru gry. Prezentował się lepiej niż z GKS-em Katowice, ale wciąż był to występ poniżej poziomu, na którego osiągnięcie go stać. Zszedł z boiska w 64. minucie.
Stać go na więcej. Zdecydowanie mniej widoczny niż zazwyczaj, przez długi czas znikał z radarów zwłaszcza w drugiej połowie. Odwróćmy jednak tę narrację i potraktujmy to jako dobry sygnał: ŁKS nie jest uzależniony od dyspozycji Domingueza i Pirula; powtórka z czasów Daniego Ramireza na razie nam nie grozi.
Bardzo dobry występ. Warto zwrócić uwagę zwłaszcza na jego grę bez piłki – pojedynki z obrońcami, pressing, pożeranie kolejnych kilometrów. Świetnie znalazł się w sytuacji bramkowej (choć miał też trochę szczęścia – trafił w Konrada Jałochę, ale ten tak niefortunnie interweniował, że piłka zatrzepotała w siatce). Widać było, że bramka dodała mu skrzydeł. Kibice pożegnali go w pełni zasłużonymi gromkimi oklaskami.
Z początku mało widoczny, w drugiej połowie, gdy Dominguez i Pirulo spuścili z tonu zaczął grać aktywniej, odważniej. Oby był to dobry sygnał przed trzema ostatnimi meczami w tym roku.
W meczu z GKS-em Katowice Tosik zmienił Rozwandowicza i poprawił grę ŁKS-u w środkowej strefie boiska. Teraz role się odwróciły – to były gracz Zagłębia Lubin zszedł z boiska, a jego młodszy kolega zajął jego miejsce i prezentował się od niego lepiej. “Lepiej” nie oznacza jednak “bezbłędnie”. Warto, by w przerwie zimowej ŁKS poszukał defensywnego pomocnika lepiej pasującego do koncepcji gry zespołu niż ta dwójka.
Wszedł na boisko w końcówce i pokazał się z dobrej strony. Wiele brakuje mu do tego, by być technikiem w stylu Domingueza, Pirula czy Rygaarda, ale po swoim wejściu przyciągał futbolówkę jak magnes, przyspieszał grę ŁKS-u, dobrze rozprowadzał piłki.
Świetnie sfinalizował akcję zainicjowaną przez Bąkowicza. Wcześniej był jednak mało widoczny.
Grał za krótko, by go ocenić.