– Gdybym miała rozpocząć swoje życie i karierę jeszcze raz, to nic bym nie zmieniła. Polecam ten sposób na życie wszystkim młodym ludziom – mówi Bożena Sędzicka, jedna z najlepszych polskich koszykarek w historii.
Bożena Sędzicka, była mistrzyni Polski z ŁKS-em i dwukrotna wicemistrzyni Europy, prowadzi zajęcia z 11-letnimi dziewczynkami w Szkole Podstawowej nr 11.
Zacznijmy od tematów łódzkich. Co było dla pani ważniejsze – mecze z Wisłą Kraków czy derby województwa z Włókniarzem Pabianice?
Z Włókniarzem walczyłyśmy o najwyższe trofea, te mecze zawsze miały swoją wagę i dramaturgię, były nieprzewidywalne. Niezależnie od tego, kto był wyżej w tabeli, zawsze czuć było ciężar gatunkowy tych spotkań.
Czyli jednak ważniejsze od meczów z Wisłą?
Mecze z Wisłą to były mecze o tytuły mistrzowskie. W pewnym momencie do gry wkroczyła też Ślęza Wrocław. Z tymi drużynami walczyłyśmy o prestiż. Trenerzy Żyliński i Miętta to byli ludzie bardzo ambitni. Rywalizowali ze sobą na każdym polu.
Nie przeszkadzało pani że trener Miętta jest jednocześnie trenerem Wisły Kraków i reprezentacji Polski?
Nie, zupełnie. Na pewno w reprezentacji lepiej czuły się dziewczyny z Wisły, bo znały go lepiej. Nigdy natomiast nie były specjalnie uprzywilejowane. Powiem więcej, musiały więcej i ciężej pracować, żeby zasłużyć na uznanie trenera Miętty!
A jaki był Józef Żyliński? To legenda ŁKS-u i łódzkiego sportu.
Był specyficzny. Trener Żyliński był człowiekiem bardzo ułożonym, wszystko musiał mieć zapięte na ostatni guzik. Miał swój system trenowania, ćwiczenia, które przenosiłyśmy potem bezpośrednio na parkiet, co bardzo nam pomagało. Grałyśmy dużo szybkim atakiem. Robił nam dużo treningów rzutowych. Podstawą dla niego było, żebyśmy były dobrze przygotowane rzutowo. Był to silny punkt naszego zespołu.
Jaki był najlepszy czas w Pani karierze?
Zdecydowanie w ŁKS-ie. Grałam też we Francji, ale to był schyłek mojej kariery. Wtedy były takie czasy, że za granicę można było wyjechać dopiero jak miało się 30 lat. W 1976 roku przeszłam do ŁKS-u z Koszalina. Nie weszłam od razu do “piątki”. Musiałam sobie na to zapracować. Trener Żyliński obdarzył mnie zaufaniem, dawał mi szanse, grałam coraz więcej, aż stałam się zawodniczką pierwszego składu. Najmilsze wspomnienia zdecydowanie mam z ŁKS-u.
Które z trzech mistrzostw Polski było dla Pani najcenniejsze?
Na pewno to pierwsze z 1982 roku. Było to po sukcesach w reprezentacji. Obrona tytułu też była ważna. Jest to nawet trudniejsze niż zdobycie go po raz pierwszy. Ostatnio przeglądałam zdjęcia kibiców w starej hali. Tam była tak niesamowita atmosfera, że aż chciało się grać jeszcze więcej i jeszcze lepiej. To oni nieśli nas do góry i pomagali zdobyć mistrzostwo.
W reprezentacji Polski odniosła Pani wielkie sukcesy?
Niestety, nie grałam w reprezentacji olimpijskiej. Od nas grała w niej Sylwia Wlaźlak i Elżbieta Trześniewska. Grałam w mistrzostwach Europy w 1980 i 1981 roku, wtedy zdobyłyśmy dwa wicemistrzostwa. Jeżeli chodzi o reprezentację olimpijską, to mało kto wie, ale grałam w turnieju przedolimpijskim w Kuala Lumpur. Niestety brakowało bardzo mało, ale nie zakwalifikowałyśmy się na igrzyska. Jedyna rzecz, której brakuje mi w mojej karierze to udział w igrzyskach olimpijskich. Na początku w reprezentacji była stagnacja. W mistrzostwach Europy w Poznaniu zajęłyśmy piąte miejsce. Dopiero kiedy reprezentację objął Ludwik Miętta-Mikołajewicz, zdobyłyśmy pierwsze wicemistrzostwo Europy w Jugosławii, co było wtedy olbrzymim sukcesem.
Kończyła Pani karierę w Widzewie, dlaczego tam?
To był krótki epizod. W Widzewie byłam trzy miesiące. Wróciłam z Francji, miałam już nawet moment przerwy od grania. Poproszono mnie żebym pomogła wejść temu zespołowi do ekstraklasy, ale się nie udało. Ja kocham koszykówkę. Do ŁKS-u bym wtedy nie wróciła, bo nikt nie był zainteresowany starszą panią. Fajnie, że wróciłam pograć na te trzy miesiące, ale po tym epizodzie całkowicie zakończyłam karierę.
Nie powiedzieliśmy jeszcze o jednym z Pani osiągnięć. Była Pani mistrzynią świata w maksibaskecie.
W koszykówce tworzą się przyjaźnie na całe życie. Ja jestem przyjezdna. Dopiero stawałam się łodzianką. Zostałam świetnie przyjęta w zespole i do dzisiaj utrzymuję kontakty z dziewczynami, z którymi grałam, mimo że było to już prawie 40 lat temu. Spotykamy się do dziś. Trener Leszek Rouppert z Lublina utworzył reprezentację weteranek, byłych kadrowiczek, które jeszcze miały siłę do gry. Zdobyłyśmy mistrzostwo świata w Nowej Zelandii, co było olbrzymim sukcesem i dopełnieniem mojej kariery sportowej.
Jak się Pani czuje w roli trenerki?
Bardzo lubię pracować z dziećmi. Przez prawie 30 lat pracowałam w szkole. Cieszy mnie, jak nauczę je jak zrobić dwutakt, jak rzucić do kosza. Lubię w sobie to, że potrafię pewne rzeczy przekazać. Zatrzymałam się na poziomie juniorskim, nigdy nie sprawdzałam się jako trener seniorów. Nie wiem nawet czy bym chciała…
Może po awansie drużyny do pierwszej ligi?
ŁKS ma doskonałych trenerów. Oglądam te mecze i dziewczyny grają naprawdę dobrze. Chciałabym tylko, żeby przy tak rozwiniętym szkoleniu młodzieży, włączano do drużyny więcej zawodniczek w wieku juniorskim. Mam nadzieję, że doczekam czasów kiedy ŁKS wróci do ekstraklasy.
No właśnie, może trzeba iść drogą Polonii Warszawa?
Polonia jest na dobrym etapie, są szanse, że wejdzie do ekstraklasy. ŁKS musi działać stopniowo. Nie sztuką jest ściągać zawodniczki, kupić dziką kartę i wejść do najwyższej klasy rozgrywkowej, co pokazał ostatnio Widzew. Dobrze by było, żeby w ŁKS grały wychowanki.
Co miało największy wpływ na upadek sekcji?
Trudno powiedzieć. Na pewno duże problemy finansowe. Pracowałam trochę w klubie za czasów pana Trześniewskiego. Tam były jakieś niejasne sytuacje, które są niewyjaśnione do dziś. Nie byłam tak blisko tego wszystkiego. Zabrakło dobrej woli i odpowiedzialnych ludzi.
Czuje się Pani spełniona jako sportowiec?
Tak jak mówiłam, brakuje mi igrzysk olimpijskich. Gdybym miała rozpocząć swoje życie i karierę jeszcze raz, to nic bym nie zmieniła. Polecam ten sposób na życie wszystkim młodym ludziom. To są przyjaźnie na całe życie. W tamtych czasach sport dawał też możliwość zwiedzenia świata. Byliśmy za żelazną kurtyną, nie było możliwości wyjazdu, to sport był oknem na świat.
Co napędza Panią do życia?
Żeby się nim cieszyć, żeby osiągać kolejne cele. Kiedy byłam zawodniczką były to treningi i mecze. Potem życie rodzinne. Mam dwóch wspaniałych synów.
Jest Pani ełkasiaczką?
Oczywiście! Zawsze! Jestem bardzo silnie związana z ŁKS-em. Cenię sobie każdy klub i zawodnika, ale jestem ełkaesiaczką!
Jak spędza pani czas wolny od koszykówki?
Teraz u siebie na działce. Wyjeżdżam często nad morze, bo mam tam rodzinę. Lubię góry, bo połowę życia w reprezentacji Polski spędziłam w Zakopanem i rejonach górskich na zgrupowaniach.
Pamięta Pani jakieś anegdoty z tych zgrupowań?
Nie mam jakiś specjalnych anegdot. Jak jechałyśmy na obóz przygotowawczy do Zakopanego, to wszyscy jeździli na nartach, my chodziłyśmy po górach po pas w śniegu, pod wyciągami. Teraz się z tego śmieję, ale wtedy nie byłyśmy zadowolone. Pół życia spędziłyśmy razem. Kończyła się liga i zaraz jechałyśmy na zgrupowanie.
Ostatnio syn zaraził Panią rzutkami są jeszcze jakieś sporty, którymi się pani interesuje oprócz koszykówki?
Siatkówką męską i żeńską. Mam siostrzeńca, który gra w koszykówkę w King Szczecin. Oglądam nasze dziewczyny w drugiej lidze. Syn oszalał na punkcie rzutek, więc teraz w domu wisi tarcza i ćwiczymy.
Tęskno Pani za meczami na żywo?
Ja bym przede wszystkim chciała, żebyśmy wróciły do hali na ŁKS. Skoro na tej starej, pod trybunami mogło trenować tyle sekcji, bo i koszykarze, koszykarki, siatkarki i wszyscy się mieścili, to jak to jest możliwe, że na tak nowoczesnej hali się nie zmieszczą?
Czy mała hala jest nieprzystosowana do gry w koszykówkę, czy stoi za tym zakazem coś innego?
To jest kwestia logistyki. Nie może być tak, że dwie drużyny – bardzo dobre, mocne drużyny dodajmy – zawładnęły tą halą. Tak naprawdę, razem ze zburzeniem starego stadionu zabrano nam dom. Nowa hala miała służyć wszystkim dyscyplinom. Jestem zdegustowana tym, że jest to hala, w której uprawia się tylko jeden sport. Są tam jakieś techniczne niuanse, które można poprawić za nieduże pieniądze, przede wszystkim po to, żeby ćwiczył tam młodzieżowe grupy. Druga liga koszykarska też powinna tam grać!
Najbardziej pamiętny mecz w pani karierze?
Ze Ślęzą Wrocław we Wrocławiu. Wygrałyśmy w ich hali mistrzostwo Polski. Nie ma jednak tak, że śni mi się po nocach jeden mecz. Tych wspaniałych pojedynków było dużo więcej.
Najciekawsza osoba, którą pani poznała podczas swojej kariery?
Uļjana Semjonova, która była największą koszykarką na świecie. Grała z nami turniej, tutaj na ŁKS-ie.
Rozmawiał Filip Kijewski
Zdjęci z archiwum Bożeny Sędzickiej