Antonio Dominguez chce rozwiązać kontrakt z ŁKS-em. Antonio Dominguez rozwiązał kontrakt z ŁKS-em. Niepotrzebne skreślić. Taką narrację, od piątku budują obie, zwaśnione ze sobą strony. Hiszpan w rozmowie z TVP Sport powiedział: “Klub starał się szukać rozwiązania ostatniego dnia. Próbowano naprawić sytuację po moim ostatnim piśmie z FIFA, z którego wynikało, że jestem już wolnym zawodnikiem. A wtedy już nie ma odwrotu, bo do sprawy bezpośrednio wkracza organizacja, która chroni zawodnika.”
Z kolei ŁKS powołał się na sprawy rodzinne i oświadczył, że to pomocnik dąży do rozwiązania kontraktu, chociaż pierwsza wersja wiadomości, usunięta dosłownie po kilku sekundach brzmiała: “Kontrakt Antonio Domingueza został rozwiązany za porozumieniem stron”. Pomyłki się zdarzają, więc bazujmy na tym, co zostało napisane oficjalnie. Treść komunikatu brzmi: “29-letni piłkarz wystąpił z wnioskiem o rozwiązanie umowy z ŁKS-em, ale władze klubu nie zgodziły się na to. Pochodzący z Ponta Umbria zawodnik poinformował drużynę o swojej decyzji i powołując się na względy osobiste wyjaśnił w obecności sztabu szkoleniowego, że nie zdoła pomóc zespołowi w końcówce bieżącego sezonu Fortuna 1 Ligi. Klub ma uregulowane z zawodnikiem sprawy finansowe.”
Zapytaliśmy o to człowieka bezpośrednio związanego z ŁKS-em. Według jego wiedzy, pomocnik dalej jest zawodnikiem łódzkiej drużyny. Taki sam wpis widnieje w systemie extranet, w którym Dominguez zgłoszony jest do rozgrywek Fortuna 1. Ligi jako piłkarz ŁKS-u. Oczywiście, sprawa wyszła na jaw przed majówką, więc bardzo możliwe, że osoba odpowiedzialna za zgłaszanie zawodników jeszcze nie zdążyła go wyrejestrować. Z drugiej strony, Mikkel Rygaard z extranetu zniknął tego samego dnia, w którym rozwiązał kontrakt.
Szefowie klubu zapewniają, że zaległości wobec Hiszpana zostały uregulowane. – Są opóźnienia w wypłatach, ale nie jest tak, że nie dostajemy w ogóle pensji – mówił niedawno Maksymilian Rozwandowicz, kapitan ŁKS-u.
Pozostaje czekać na oficjalną informację o rozwiązaniu kontraktu z zawodnikiem. Ta pojawi się prędzej czy później, bo przecież ŁKS nie będzie udawał, że piłkarz, który przebywa w Hiszpanii trenuje w Łodzi. Wtedy dowiemy się czy kontrakt został rozwiązany za porozumieniem stron, czy z winy klubu.
Jedno jest pewne. Takie zamieszanie na kilka dni przed derbami Łodzi nie pomaga drużynie prowadzonej przez Marcina Pogorzałę. Według naszych informatorów, Dominugez nie był jedynym piłkarzem, który upomniał się o zaległe pieniądze, ale jak widać, szefom klubu z al. Unii udało się dojść do porozumienia z resztą zawodników. Wprawdzie w dość niewyjaśnionych okolicznościach zaginął Maciej Radaszkiewicz, ale i tak od meczu z Podbeskidziem był przesunięty do rezerw.
2 Comments
W miejsce Domingueza, można wreszcie wprowadzić Przytułę. W tym bałaganie będzie jak znalazł. A jeżeli do środy zjawi się Sobociński, to obaj rozmontują defensywę Widzewa w 3 minuty.
Niezastąpiony fachman nazwiskiem Przytuła, zapewnił ŁKS-owi, stały dopływ świeżej iberyjskiej krwi – lekko licząc od 4 lat. Ale świeża to nie znaczy dobra lub zdrowa. Dobrą i nie psującą się, miał tylko 1 hiszpański gość ŁKS-u – nazywał się Dani Ramirez. Wśród pozostałych przybyszów z poza Pirenejów (chyba zbyt licznych), do dziś łatwiej o chorych, niewyleczonych i inne blokujące świat ofermy, niż o rwących się do piłki młodych ludzi. Ta zaciężna legia cudzoziemska, obciążająca klub finansowo – niewiele dawała w zamian – ba, w określonych sytuacjach mu szkodziła. A Przytuła, korzystający z nieustannie udzielanego mu przez właściciela klubu – Salskiego – carte blanche – w sprawach sportowych, był coraz bardziej z wyników swej pracy zadowolony. A jego rzeczywisty dorobek – to lekki awans na szczyt i natychmiastowa, czyli co najmniej niezrozumiała, a więc niedopuszczalna degradacja, uzupełniana pełnym błędów i nieporozumień – okresem starań, przynajmniej o powrót drogą barażu. A wszystkiego tego dokonał pan fachman, niwecząc w drużynie pojęcie zespołu. I tak – dzisiejszy ŁKS – to nie zespół walczący o określone cele, to zlepek walczących i udających tych walczących. Jedynym radykalnym, co ważniejsze skutecznym środkiem naprawy sytuacji, byłby osobisty udział Przytuły w drużynie – w pełnym wymiarze 90 min. meczu. Nic to, że taka kuracja byłaby zastosowana zbyt późno – zawsze lepsze to niż nic.