Jeżeli sukces rodzi się w bólach, to fani i właściciele ŁKS-u chyba już nacierpieli się wystarczająco. Kolejny weekend do zapomnienia…
Mija kolejny weekend, po którym fani ŁKS-u budzą się przygnębieni. I nic dziwnego, bo ich ulubieńcy przegrali na zapleczu ekstraklasy, przegrali w drugiej lidze, a trzecia drużyna, której wyniki zawsze stanowiły pocieszenie, gdy pozostali zawodzili, dostała pięć goli od Ceramiki Opoczno. Bilans ełkaesiaków po weekendzie to 0 – 0 – 7. Zero zwycięstw, zero strzelonych goli i siedem straconych bramek.
To trzeci z rzędu weekend do zapomnienia. W poprzednim rezerwy przegrały 0:4 z Wieczystą. Chociaż krakowianie mają w zespole dawne gwiazdy polskiej piłki, nie są drugoligowym Realem Madryt. Świetnie poradziła sobie z nimi Resovia, w której grają równie młodzi piłkarze co w ŁKS-ie II. Seniorzy po głupim faulu Adriena Louveu zremisowali z Górnikiem Łęczna.
Tydzień wcześniej, gdy pierwsza drużyna szykowała się do rozgrywek pierwszej ligi, rezerwy zremisowały z Wisłą Puławy, która dwa dni przed meczem w Łodzi nie miała piłkarzy i trenera. ŁKS z zapleczem przywitał się porażką w Gdyni, do której wcale nie musiało dojść, gdyby nie indywidualne błędy i decyzja trenera, że po wyrównującym golu, zespół cofnął się do obrony.
Problemy są duże i fani słusznie zaczynają mieć obawy, czy rezerwy zdołają utrzymać się w drugiej lidze, a seniorzy włączyć do walki o awans. A przecież, szczególnie w drugim zespole nie zmieniło się wiele. Nadal gra w nim błyskotliwy Mikołaj Lipień, szybki Ricardo Goncalves. Teoretycznie, druga drużyna została wzmocniona, bo przecież dołączył do niej doświadczony Maksymilian Rozwandowicz. Tak samo pierwszy zespół, do którego pozyskano Mateusza Kupczaka i zatrzymano najważniejszych – Michała Mokrzyckiego, Leventa Gulena i Huseina Balicia (a to zawodnicy, których do klubu ściągnął Janusz Dziedzic, poprzedni dyrektor sportowy).
Regres jest widoczny we wszystkich drużynach. Rezerwy ledwo pokonały Radunię Stężyca, w której grają piłkarze z castingu. Rozwój Antoniego Młynarczyka, który przebojem wszedł do ekstraklasy – stanął w miejscu i zamiast rozwijać się gra coraz słabiej. Jędrzej Zając jest cieniem samego siebie. Po piłkarzach widać frustrację. Mokrzycki, gdy w Legnicy pojawiał się przed polem karnym nie wiedział co robić, więc strzelał z dystansu bez opamiętania. Kamil Dankowski nadal potrafi świetnie dośrodkowywać, ale nie ma szans, że jego kąśliwe wrzutki dotrą do Andreu Arasy, bo Hiszpan jest niższy od Kaya Tejana o siedem centymetrów.
Pirulo, nawet jeżeli pion sportowy nadal będzie zaklinał rzeczywistość i napisze mu na koszulce, że jest Danim Ramirezem – nie stanie się nim. Ma inne zalety, między innymi grę jeden na jeden, których w środku pola nie może wykorzystać. Zamiast przyspieszać grę w ataku pozycyjnym – zwalnia ją. I to nie jego wina, bo oczekuje się od niego czegoś, czego nigdy nie robił.
Przypomnijmy. Na prezentacji zespołu Robert Graf, wiceprezes do spraw sportu zapowiedział, że będą kolejne wzmocnienia. Minęły trzy tygodnie, a do zespołu dołączył Stefan Feiertag, napastnik, który przy dobrych wiatrach, do gry będzie gotowy w połowie września.
Jeżeli sukces rodzi się w bólach, to fani i właściciele ŁKS-u chyba już nacierpieli się wystarczająco. Czas na korekty jeszcze jest, bo okno transferowe zamyka się 6 września. Ale punktować trzeba wcześniej. Na razie ŁKS traci do lidera 11 punktów. Do miejsc dających grę w barażach sześć. Przed łodzianami mecz z Kotwicą Kołobrzeg. Kibice jak zwykle będą. Oby piłkarze wreszcie dali im udany długi weekend.