ŁKS potrzebował czterech rozegranych meczów, żeby zawieść wszelkie oczekiwania kibiców na ten sezon. Za porażki najczęściej obwinia się trenera i jego decyzje przed i w trakcie meczu. W starciu z Kotwicą Kołobrzeg Jakub Dziółka miał jednak ogromny problem kadrowy i to, że sam tego nie przyzna niewiele w tej kwestii zmienia.
Patrząc na piątkowy skład Łódzkiego Klubu Sportowego, którym w meczu z Kotwicą Kołobrzeg dysponował Jakub Dziółka można było odnieść wrażenie, że jest to dziwny mariaż pierwszej i drugiej drużyny. Z jednej strony wyjściowa jedenastka składała się z najmocniejszych na tę chwilę piłkarzy Rycerzy Wiosny, wyłączając kontuzjowanych Pirulo i Balicia. Z drugiej najgroźniejszym nazwiskiem na ławce rezerwowych był Piotr Głowacki, a średnia wieku zmienników wyniosła zawrotne 21,4 lat.
Spoglądając w meczowy skład raczej trudno byłoby więc wywnioskować, że ŁKS dysponuje w pełni kompletną kadrą, gotową do walki o najwyższe lokaty w lidze. A takie cele przed sezonem postawili włodarze klubu. Pytany o stan personalny Jakub Dziółka sprawę widzi jednak inaczej.
– Mieliśmy dziś optymalną kadrę, najsilniejszą i zmianami też chcieliśmy zareagować. Te zmiany wniosły nam na pewno intensywności do przodu, ale tych kilka akcji mogło być jeszcze lepiej i skuteczniej rozwiązanych w polu karnym – ocenił na pomeczowej konferencji prasowej Dziółka.
Spoglądając jednak spokojnie na to, co działo się w piątek można wyciągnąć kilka, dość odmiennych od spojrzenia trenera wniosków.
Spotkanie z Kotwicą ŁKS rozpoczął zestawieniem środka pola, w którym znaleźli się Mateusz Kupczak, Michał Mokrzycki i Mateusz Wysokiński. Już na pierwszy rzut oka personalia wyglądają jak dobry rygiel na podtrzymanie wyniku, a nie tercet mogący regulować tempo i rozprowadzać składne akcje.
Kupczak to w ŁKS-ie destruktor, Mokrzycki typowa „8” będąca wszędzie tam, gdzie potrzeba, nawet Wysokiński, który przez moment widziany był jako naturalny następca Pirulo lepiej czuje się biegając między polami karymi, a nie jako kreator. Nieco kreatywności w drugą linię boiska wprowadziła dopiero zmiana, jaką dał Jan Łabędzki, ale i on nie dał rady wejść w buty Pirulo.
W zestawieniu środka pola ełkaesiaków zabrakło więc zwyczajnej kreatywności. Co prawda w stylu gry preferowanym przez Jakuba Dziółkę większą rolę zdają się odgrywać boczne strefy boiska, jednak gra środkiem była w ŁKS-ie w ostatnich latach kluczowa. Po załataniu pozycji defensywnego pomocnika wydawało się, że największy problem tej formacji został rozwiązany, ale czas pokazał, że zwyczajnie pojawiły się nowe bolączki, którym trzeba sprostać.
Po fatalnej pierwszej połowie zakończonej prowadzeniem Kotwicy Dziółka nie miał wyboru – jeżeli chciał gonić wynik, musiał robić to młodzieżowcami. I tak od początku drugiej odsłony meczu na murawie zameldował się Antoni Młynarczyk, a później weszli jeszcze Jan Łabędzki i Kelechukwu Ibe-Torti. Trzeba przyznać, że młodzieżowcy nieco rozruszali ofensywę ełkaesiaków, ale nie zrobili tego na tyle skutecznie, żeby choćby wyrównać stan rywalizacji.
Jednym z zaskoczeń drugiej połowy bez wątpienia było zastąpienie dobrze wyglądającego Arasy dopiero wracającym po kontuzji Ibe-Tortim. Taki ruch mocno zadziwił kibiców.
Sztab szkoleniowy gra sobie w gre o nazwie sabotażysta?… czy tylko kibice widzą, że napastnik z nadwagą był do zmiany, a zszedł mogący coś wnieść zawodnik?
— Bucket (@bucket1908) August 16, 2024Reklama
Najlepszy na boisku Arasa schodzi a pozostaje na nim biały Balongo z Austrii. @jdziolka 💪#DziółkaBall🙃
— Jan (@jansnieg08) August 16, 2024
Jak tego nie wygramy to nie widzę innej opcji niż dymisja wizjonera z "szortlisty" dyrektora @grafik39.
Patrząc na pomysł ełkaeiskaów na grę taką roszadę można w zasadzie zrozumieć. Ibe-Torti miał szukać wrzutek ze skrzydła prosto do Stefana Feiertaga. Problem jednak w tym, że znaczna część prób w wykonaniu młodzieżowca była po prostu nieskuteczna.
Podobnych słów możemy użyć w kontekście prób czarowania Młynarczyka czy akcji rozprowadzanych przez Łabędzkiego. Zgodzić można się z tym, że młodzi zawodnicy muszą dostać czas i możliwość popełniania błędów, jednak w tak newralgicznym momencie jak prowadzenie rywali potrzeba nieco więcej doświadczenia i zawodników, którzy mogą zagwarantować na boisku więcej jakości.
– Młodzi zawodnicy wiedzą, że są częścią tej kadry i poniekąd dostają szanse tu być i muszą to udźwignąć. Przez trening, przez zawodników doświadczonych muszą to robić bardzo szybko i za to też ja biorę odpowiedzialność, że ci zawodnicy są w kadrze i będziemy ich wykorzystywali. Biorę też na siebie, że będą popełniali błędy, że nie zawsze będą skuteczni, ale muszą to wyeliminować i progresować po to, żeby być dobrym w tych działaniach – ocenił po spotkaniu Jakub Dziółka.
Niemalże w tym samym czasie co pierwszoligowa drużyna, swoje spotkanie na trzecim szczeblu rozgrywał drugi zespół. Konrad Gerega w Sosnowcu mógł skorzystać z zaledwie siedemnastu zawodników. Na dwadzieścia miejsc w kadrze meczowej. Trudno więc powiedzieć, żeby wybór piłkarzy był w tym spotkaniu w pełni komfortowy.
Niemalże pewne jest to, że gdyby Aleksander Iwańczyk nie musiał łatać kadry, żeby ostatecznie całe spotkanie spędzić na ławce rezerwowych, mecz w Sosnowcu rozpocząłby od pierwszej minuty. Na dłuższy wymiar gry niż trzydzieści siedem minut w 1. Lidze mógłby liczyć zapewne Jan Łabędzki, a Hubert Idasiak miałby szansę na zachowanie rytmu i kolejny występ między słupkami.
Wydaje się więc, że przez stosunkowo krótką kadrę pierwszej drużyny cierpi także zespół rezerw, który przecież w Betclic 2. Lidze też ma przed sobą postawione konkretne cele. Na samym końcu ciągu przyczynowo-skutkowego są sami młodzi piłkarze, którzy muszą grać, żeby się rozwijać. Odpowiedzi na pytanie czy lepiej złapać mniej minut na wyższym poziomie, czy więcej na niższym zapewne nie poznamy.
Przede wszystkim ogromnej wiary w to, że uraz Pirulo nie okaże się groźny. Wiele wskazuje jednak na to, że Hiszpan odnowił kontuzje, która męczyła go w poprzednim sezonie i nie pozwoliła mu na pokazanie pełni umiejętności na ekstraklasowych boiskach.
– Odniósł uraz kolana na meczu w Legnicy. Myśleliśmy, że zacznie trenować w środę, ale niestety wyszedł na trening i z niego zszedł, bo nie był w stanie – przekazał po meczu trener ŁKS-u.
Jeżeli Pirulo wypadnie z gry na dłuższy czas niemalże na wczoraj ŁKS będzie potrzebował nowej „10”. Mniej konieczne wydaje się zastąpienie Huseina Balicia, bo na skrzydłach Jakub Dziółka ma spory komfort wyboru. Mile widziany przez kibiców byłby też kolejny napastnik, który rywalizacją z Feiertagiem napędziłby go do cięższej pracy, a i drużynie swoją skutecznością zapewniłby kilka bramek więcej.
Głosy o tym, że Robert Graf zamknął już okienko transferowe muszą więc okazać się nietrafione, a wiceprezes ds. sportowych musi wciąć się w działanie, bo bez jakościowych transferów nadchodzące miesiące mogą być dla ŁKS-u bardzo bolesne.