Jaka strategia obowiązuje w ŁKS-ie, jeśli chodzi o liczbę obcokrajowców? Ostatnie ruchy transferowe zdają się stać w sprzeczności z niedawnymi deklaracjami dyrektora sportowego Krzysztofa Przytuły.
Właśnie mija pięć lat od momentu, w którym Krzysztof Przytuła został dyrektorem pionu sportowego ŁKS-u. Od początku jego kadencji słyszeliśmy bardzo ambitne zapowiedzi, że ŁKS ma grając przyjemną dla oka, ofensywną piłkę i skład opierać na utalentowanych Polakach, najlepiej wychowankach akademii lub związanych z regionem. Łódzki klub ma działać zgodnie z długofalową wizją rozwoju, przeprowadzać skrupulatny skauting zorientowany na pozyskiwanie graczy pasujących do koncepcji gry zespołu, a jednocześnie dysponować sprawną, dobrze zorganizowaną akademią.
W sposobie realizacji większości z wspomnianych celów trudno zarzucić dyrektorowi sportowemu ŁKS-u niekonsekwencję – piłkarski poziom graczy pierwszej drużyny „Rycerzy Wiosny” jest dziś nieporównywalny do tego sprzed pięciu lat, druga i trzecia drużyna biało-czerwono-białych udowadniały w tym sezonie, że są w stanie grać nowoczesną, otwartą piłkę, deklasując jednocześnie rywali z niższych klas rozgrywkowych. W ciągu pięciu lat zaczęto w znacznie bardziej profesjonalny sposób myśleć o skautingu, zreorganizowano klubową akademię, uporządkowano obowiązujący w niej system szkolenia i przebudowano jej kadrę trenerską. Ba, wiele problemów ŁKS-u brało się ze zbyt ortodoksyjnego trzymania się stylu gry opartego na posiadaniu piłki i ataku pozycyjnym.
Od tej zasady jest jednak jeden wyjątek – liczba obcokrajowców w drużynie. W początkowym okresie pracy Przytuły przy al. Unii było ich rzeczywiście niewielu. Rodzimych piłkarzy wspierali pojedynczy spoza Polski – Maksym Kowal (od lipca 2016 do sierpnia 2017 roku), Jehwen Radionow (od lipca 2016 do lutego 2020, rekordzista wszechczasów wśród cudzoziemców broniących barw ŁKS-u, zarówno jeśli chodzi o ilość występów, jak i bramek) czy Lukas Bielak (wrzesień 2017 – lipiec 2019).
Wraz z awansami szefowie klubu z al. Unii wychodzili jednak z założenia, że wobec braku polskich piłkarzy pasujących do filozofii gry, wzmocnień warto poszukać poza granicami kraju. Zarówno w pierwszej, jak i w drugiej lidze, w kadrze ŁKS-u było po trzech obcokrajowców (odpowiednio: Radionow, Kowal, Bielak oraz Radionow, Bielak, Ramirez), ale w ekstraklasie przez kadrę przewinęło się już łącznie dziesięciu piłkarzy spoza Polski (w rundzie jesiennej sześciu – Pirulo, Bielak, Ramirez, Srnić, Guima, Radionow, ale po przerwie zimowej już siedmiu – Moros, Corral, Guima, Srnić, Vidmajer, Pirulo i Dominguez).
Co więcej, w jednym z meczów rundy wiosennej sezonu 2019/2020 na boisku pojawiło się jednocześnie aż sześciu graczy z obcymi paszportami. Wzbudziło to obawy niektórych kibiców. W wywiadzie opublikowanym na oficjalnej stronie klubu w kwietniu 2020 roku Przytuła starał się ich uspokoić:
Określiliśmy sobie w ŁKS, że w kadrze pierwszego zespołu może znaleźć się sześciu-siedmiu obcokrajowców, czyli ok. 25 proc. wszystkich piłkarzy. […] W tej chwili w ŁKS jest siedmiu obcokrajowców. Limit piłkarzy z zagranicy wyczerpaliśmy. W filozofii ŁKS jest coś takiego jako profil pozyskiwania piłkarzy. Oczywiście może zdarzyć się tak, że nadarzy się wyjątkowa okazja sprowadzenia do drużyny rewelacyjnego zawodnika z zagranicy, którego obserwowaliśmy od dłuższego czasu, ale w takim przypadku będziemy zmuszeni zrezygnować z innego, który trafił tutaj wcześniej. To jest sztywna zasada i zamierzamy się jej trzymać.
– mówił.
Ostatnie okienko transferowe pokazało jednak, że wspomniana przez Przytułę zasada nie jest w istocie tak sztywna i nienaruszalna, jak starał się nas przekonywać. Dyrektor ŁKS-u znacząco przebił bowiem limit, który sam sobie ustalił. W letnim okienku przy al. Unii pojawiło się łącznie trzech obcokrajowców – Nacho Monsalve, Javi Moreno i Stipe Jurić. Kiedy doliczymy do tego pięciu piłkarzy, którzy byli w kadrze pierwszej drużyny ŁKS-u w poprzednim sezonie (Rygaard, Pirulo, Dominguez, Corral, Ricardinho), wracającego z wypożyczenia Guimę oraz Kelechukwu, który w poprzednim sezonie grał w rezerwach (jego sytuacja jest złożona – stara się o polskie obywatelstwo, ale formalności administracyjne się przeciągają) okaże się, że w kadrze ŁKS-u jest aż dziesięciu piłkarzy z obcym paszportem, czyli – przyjmując „dyrektorski” sposób liczenia – nie 25, a ok. 36 proc. kadry.
Co więcej, z łatwością można wyobrazić sobie sytuację, w której w wyjściowym składzie ŁKS-u znajduje się nie sześciu, a nawet siedmiu graczy spoza Polski i cała gra ofensywna łódzkiego klubu opiera się na obcokrajowcach: na przykład w ustawieniu Arndt – Szeliga, Marciniak, Monsalve, Klimczak – Guima, Dominguez, Rygaard – Pirulo, Jurić/Corral/Ricardinho, Javi.
W samym ściąganiu obcokrajowców do klubu nie ma nic złego, zwłaszcza jeśli okazują się wzmocnieniami i w istocie prezentują umiejętności, których nie sposób znaleźć na polskim rynku (Dani Ramirez, Pirulo, Dominguez). Co jednak, jeśli w tej dziesiątce znajdzie się więcej niewypałów, jak Daniel Celea czy Tadej Vidmajer, niż strzałów w dziesiątkę? Nie da się ukryć: taka liczba obcokrajowców nie pasuje do wizji drużyny z silną lokalną tożsamością, klubu opartego na młodych, polskich piłkarzach. Wydłuża też drogę, jaka dzieli od upragnionego miejsca w wyjściowym składzie zarówno wychowanków akademii ŁKS-u, jak i młodych graczy ściąganych na al. Unii.
Próbowaliśmy dowiedzieć się, jak dyrektor Przytuła tłumaczy taki wzrost liczby obcokrajowców w kadrze pierwszego zespołu i czy biorąc pod uwagę swoje wcześniejsze słowa nie widzi w takim postępowaniu przejawu niekonsekwencji. Nie doczekaliśmy się jednak odpowiedzi na to pytanie, ponieważ rzecznik prasowy ŁKS-u przebywa na urlopie.
A jak kibice oceniają transfery ŁKS-u w letnim okienku? Czy niepokoi ich liczba obcokrajowców w kadrze, czy może są spokojni o to, że nowe nabytki łódzkiego klubu udowodnią w nadchodzącym sezonie swoją wartość? Zapraszamy do dyskusji!