Niewiele emocji, niewiele piłkarskiej jakości, niewiele płynnej gry łodzian – sobotnie spotkanie drużyn z czołówki Fortuna 1 Ligi rozczarowało. ŁKS utrzymał przewagę nad groźnym ligowym rywalem, jednak stracił pierwsze punkty w sezonie i był niepokojąco bezradny w ofensywie.
Już od pierwszej minuty meczu było wyraźnie widać, że oba zespoły są świadome stawki spotkania, a na boisku nie brakowało zdecydowanej, męskiej walki. W parze z determinacją i nieustępliwością szły jednak także nerwowość i proste, indywidualne błędy – w 5. minucie Malarz wywołał zamieszanie pod własną bramką, dogrywając piłkę pod nogi arkowców, a kilkadziesiąt sekund później Arkadiusz Kasperkiewicz pięknie wyłożył piłkę na jedenasty metr do Pirulo, którego strzał był jednak nieskuteczny.
Sposób gry Arki przywodził na myśl taktykę, dzięki której w poprzednim sezonie ekstraklasowe ekipy skutecznie neutralizowały atuty ŁKS-u. Piłkarze Mamrota od pierwszej minuty stawiali ełkaesiakom trudne warunki – założyli wysoki pressing, grali niezwykle agresywnie, prezentując jednak zarazem bardzo dobrą organizację gry w defensywie. Elkaesiacy początkowo rozgrywali piłkę ze spokojem i pewnością siebie, nie pozwalając rywalom na oddawanie groźnych strzałów, jednak stopniowo taktyka Arki zaczynała przynosić coraz lepsze rezultaty. ŁKS był zamknięty na swojej połowie, miał coraz większe problemy z wyjściem spod pressingu. Coraz lepsza gra Arki zaowocowała jedną z najgroźniejszych sytuacji w pierwszej połowie spotkania. W 40. minucie ze starcia Arki z Arkiem zwycięsko wyszedł jednak ten drugi. Kapitan łodzian popisał się efektowną interwencją po główce Marcjanika z najmniejszej odległości. Po 45 minutach sobotniego meczu było już jasne, że ŁKS nie mierzył się jeszcze w tym sezonie z rywalem tak wymagającym i tak skutecznie dostosowującym swoją taktykę do stylu gry łodzian.
Początkowe minuty drugiej połowy były bardziej wyrównane niż końcówka pierwszej części gry, jednak łodzianom wciąż brakowało klarownych sytuacji, które pozwoliłyby im sprawdzić formę golkipera Arki, Daniela Kajzera. Względny spokój pod bramkami obu drużyn trwał do 60. minuty, kiedy to obrońcy ŁKS-u nie wrócili na czas na swoje pozycje. Powstałe w ten sposób miejsce wykorzystał Letniowski, który oddał mocny strzał zza pola karnego. Piłka odbiła się od słupka bramki Malarza i po dobitce wylądowała w siatce, jednak liniowy błyskawicznie uniósł chorągiewkę – przy dobitce na spalonym znajdował się absorbujący uwagę bramkarza Marcus da Silva.
Nieuznana bramka nie zdeprymowała piłkarzy znad Bałtyku. Wręcz przeciwnie – Arka nabrała wiatru w żagle (sic!), tworzyła sobie kolejne groźne sytuacje, a obraz gry zaczynał przywodzić na myśl końcówkę pierwszej części meczu. Stawowy zareagował na taki obrót spraw, wprowadzając na boisko Corrala oraz debiutującego w pierwszej drużynie Jakuba Romanowicza (czwarty po Gryszkiewiczu, Andtcie i Sajdaku młodzieżowiec otrzymujący szansę po odejściu Adama Ratajczyka). Mimo upływającego czasu i zmian personalnych ŁKS był jednak całkowicie bezproduktywny w ataku, w niczym nie przypominając przebojowej drużyny z poprzednich kolejek, która niejednokrotnie narzucała rywalowi swój styl gry.
Najgroźniejszą sytuację biało-czerwono-biali stworzyli sobie dzięki… prezentowi od arkowców. W 82. minucie Drewniak przewrócił się po ostrym starciu, jednak sędzia nie użył gwizdka. W efekcie łodzianie ruszyli do szybkiej kontry, w której we trzech mieli przeciwko sobie tylko Kasperkiewicza. Akcję, którą można było rozegrać zdecydowanie lepiej zakończył strzał Pirulo, który trafił jednak prosto w bramkarza. W końcówce, co mogło być zaskakujące ŁKS nie miał wcale więcej miejsca do rozgrywania piłki. Piłkarze Mamrota, którzy od samego początku narzucili szybkie tempo spotkania do samego końca meczu utrzymywali koncentrację i prezentowali się dobrze pod względem fizycznym.
ŁKS przywozi punkt znad Bałtyku, jednak może być z takiego obrotu spraw zadowolony. Trzeba bowiem uczciwie przyznać, że był to remis ze wskazaniem na Arkę.
Arka Gdynia-ŁKS 0:0
Fot. ŁKS Łódź / Cyfrasport