ŁKS strzelił pierwszego gola, a zarazem wygrał pierwsze spotkanie na stadionie Króla od 17 września. “Rycerze Wiosny” pokonali 3:1 Wartę Poznań. Kto miał największy udział w tym wyniku?
Nie miał wiele do roboty, ale gdy już Warta oddawała jakieś strzały, to Bobek radził sobie z nimi bezproblemowo. Wyjątkiem była akcja bramkowa, ale w tej sytuacji to nie on zawiódł.
Najlepszy występ od dawna. Głowacki grał tego dnia jak na obrońcę bardzo wysoko i to właśnie po jego podania piłkę do własnej bramki skierował zawodnik Warty. Co zaskakujące, nareszcie nie irytował zbyt dużą liczbą niecelnych dośrodkowań. Z pewnością jednak lepiej powinien zachować się przy golu dla Warty, gdy to właśnie grający na jego stronie Kacper Michalski był zupełnie niepilnowany, co było pokłosiem bardzo ofensywnego ustawienia Głowackiego.
W poprzednich starciach zawodził, ale przeciwko Warcie zaprezentował się z dobrej strony. Zagrał tak, jak powinien to zrobić zawodnik, który ma w CV 140 występów na poziomie ekstraklasy.
Podobnie jak Rudol – gdy musiał interweniować, to robił to pewnie.
Bardzo dobrze wyglądała jego współpraca na prawej flance z Michałem Mokrzyckim. W obu sytuacjach Dankowski mógł zanotować asystę, ale ostatecznie to się nie udało. Poza tym zaliczył pewny występ w defensywie, o czym może świadczyć spora liczba odebranych piłek dzięki wślizgom.
Przed tygodniem grał bardzo ospale i irytująco. Przeciwko Warcie skupiał się głównie na przerywaniu akcji rywala niż na kreowanie sytuacji partnerom i dzięki temu zagrał o wiele lepiej. Grał skutecznie, pewnie i nie pozwalał zawodnikom Warty na przeprowadzanie ataków środkową częścią boiska.
O ile w poprzednim spotkaniu, z Kotwicą Kołobrzeg, Mokrzycki zaliczył jeden z najgorszych występów, odkąd dołączył do ŁKS-u, o tyle z Wartą zaprezentował się naprawdę dobrze. Pewnie wykończył rzut karny, wygrał sporą liczbę pojedynków i rywale mieli duże problemy z tym, żeby go zatrzymać. Tak grającego Michała Mokrzyckiego potrzebuje ŁKS.
Nie zdobył bramki jak Mokrzycki, ale i tak zasłużył na wysoką notę. Jesienią jednym z głównych problemów ŁKS-u był brak rozgrywającego z krwi i kości. Kimś takim zaczyna być Hinokio, który daje drużynie dużo zarówno w fazie ataku, jak i obrony.
Co prawda miał w jakimś stopniu udział przy drugiej bramce dla ŁKS-u, ale zdarzało mu się już lepsze występy w trwającym sezonie. Przede wszystkim brakuje mu zdecydowania, zbyt długo podejmuje decyzje, co ułatwia interweniowanie obrońcom przeciwnika.
Nie miał wielu klarownych sytuacji do strzelenia gola, ale wywalczył rzut karny i był aktywny w grze bez piłki, czyli robił to, czego brakowało Stefanowi Feiertagowi.
Wciąż nie jest to jeszcze ten Pirulo ze swoich najlepszych występów w biało-czerwono-białych barwach, o czym może świadczyć spora liczba niecelnych strzałów oddanych przez Hiszpana. Jednocześnie w tym spotkaniu nie był typowym skrzydłowym, przyklejonym do linii bocznej; często wymieniał się pozycjami z Sitkiem czy schodził nieco niżej, żeby rozgrywać piłkę, co szło mu nieźle.
Na skrzydle wygląda o wiele lepiej niż na środku ataku, ale nadal sporo brakuje mu do tego, żeby być w optymalnej formie.
Zaliczył lepsze wejście niż Arasa, ale nie okrasił go ani bramką, ani asystą, choć miał okazje do temu. Zabrakło jednak odpowiedniej dokładności pod bramką przeciwnika.
Lepszej zmiany były pomocnik KKS-u Kalisz chyba nie mógł sobie wyobrazić. Nie dość, że strzelił kapitalnego gola zza pola karnego, to jeszcze był aktywny, pokazywał się do podań i zdecydowanie podniósł poziom gry ŁKS-u.