Gdyby nie problemy, Abdul Aziz Tetteh grałby dziś gdzieś w lidze tureckiej, ewentualnie drugiej, może w ekstraklasie, może w Grecji. Jego pensja w Widzewie jest ponad 10 razy niższa niż w Turcji.
Skąd Łukasz Stupka wziął się w Widzewie?
Łukasz Stupka: To złożona sprawa, ale żeby przesadnie się nie rozgadywać, wziął się z kontraktów prezesa Tomasza Stamirowskiego. Z tego co zrozumiałem, ktoś podsunął moją kandydaturę, zostałem sprawdzony, miałem kilka bardzo długich spotkań, z powodu których nie widzieliśmy dwóch spotkań Polski przed Euro.
Kiedyś pańskie nazwisko pojawiało się już w kontekście Widzewa…
– Rok wcześniej były prowadzone rozmowy. Tak, ale nie zostały sfinalizowane. Co się jednak odwlecze,to nie uciecze…
Kiedyś nie było w klubach dyrektorów sportowych i działały, miały sukcesy. Jak pan widzi swoją rolę w klubie?
– Można na to odpowiedzieć w formie rozprawki. Dla mnie dyrektor sportowy łączy dział sportowy i jest pośrednikiem między zarządem, a całym sportem. Dyrektor sportowy odpowiada za wynik, za dobranie sztabu szkoleniowego, działu sportowego, piłkarzy. Przeprowadza transfery, oczywiście we współpracy ze sztabem oraz skautingiem. Nie wyobrażam sobie, by dyrektor sportowy na siłę realizował swoją wizję bez porozumienia z trenerami. Przede wszystkim dyrektor musi wziąć na klatę niektóre decyzje i później jako pierwszy będzie rozliczany. Równie ważna jest współpraca z akademią, monitoring rozwoju młodych zawodników i stopniowe wprowadzanie ich w piłkę seniorską.
W Widzewie miał pan bardzo mało czasu na stworzenie drużyny praktycznie od zera. Nie bał się pan tak dużego wyzwania?
– Człowiek żyje wyzwaniami. Im większe wyzwanie, tym później większa radość z wykonania zadania. O tym, czy udało się wykonać zadanie, przekonamy się najwcześniej po rundzie jesiennej. Idzie nam dobrze, transfery wydają się zrobione z sensem, ale na weryfikację, taką prawdziwą, jeszcze trzeba poczekać. Co do wyzwania, Widzew jest największym klubem w pierwszej lidze, jednym z największych w Polsce. Ktoś, kto nie chciałby być tutaj na moim miejscu, nie powinien pracować w piłce.
Czasu było jednak niewiele, a nazwiska nowych zawodników robią wrażenie.
– Czasu naprawdę było niewiele, ale zdradzając kulisy, z niektórymi piłkarzami rozmowy toczyły się już wcześniej. Noce nieprzespane były przez pierwsze dwa miesiące, ale było zdecydowanie warto. Już pierwszy zwycięski mecz to oddał. Teraz muszę tylko samemu wrócić do formy, bo przez ten czas przybyło mi siedem kilogramów.
Wydaje się, że wszyscy nowi się sprawdzają.
– Tak wygląda, jednak chciałbym poczekać chwilę z oceną, bo teraz jesteśmy na fali. Nie chcę zapeszać, ale z optymizmem patrzę na przyszłość. Każdy kolejny mecz jest weryfikacją jakości tej drużyny.
PRZECZYTAJ TEŻ: Co robią byli trenerzy Widzewa
W niedawnej Widzewie najczęściej powtarzanym słowem była presja. Tym w ostatnich latach tłumaczono niepowodzenia.
– Ktoś, kto boi się presji, też nie powinien pracować w piłce nożnej. Presja jest z każdej strony, począwszy od właściciela i zarządu, po kibiców. To powinno nas nakręcać. Dziś czuję ją jako życzliwą aurę. Pracujemy po to, żeby dla tej fantastycznej publiczności i przy jej dopingu, ciągle wygrywać. Naprawdę presja była w pierwszym meczu, który był wielką niewiadomą. Bałem się go, mimo że solidnie przepracowaliśmy okres przygotowawczy. Przyznam jednak, że w pierwszym tygodniu byłem trochę zaniepokojony. Na treningach było 12 zawodników, a w gierkach brał udział cały sztab szkoleniowy.
Byli tu niedawno piłkarze, którzy radzili swoim kolego, by dali sobie spokój z Widzewem, bo tu są ogromne oczekiwania i wymagania. A jak udało się, że namówić obcokrajowców, skoro Widzew nie płaci już tak dużo, jak w poprzednich latach?
– Każdy zawodnik, który przyszedł z Polski, jest znany. To uznani piłkarze. Letniowski, Danielak, Zieliński czy Dejewski nie są anonimowymi postaciami. Chodziło o poznanie ich od strony mentalnej i sprawdzenie, czy są w naszym zasięgu finansowym. I najważniejsze, czy będą pasować do naszego modelu gry. Pan Stamirowski określił, jakiej gry oczekuje i dlatego zatrudnił trenera Janusza Niedźwiedzia i mnie. Przeszliśmy etap weryfikacji, doszlifowaliśmy z trenerem istotne dla nas rzeczy i na tej podstawie wybraliśmy zawodników.
Jak wyszukiwaliście zawodników zagranicznych.
– Tutaj sytuacja jest inna, bo – uczciwie przyznam – nie było możliwości obserwowania ich na żywo. Kluczem było pytanie ludzi, którzy z nimi pracowali. Przy Nunesie rozmawiałem z trzema piłkarzami, którzy z nim grali, przy Montinim – z dwoma skautami, którzy go obserwowali. Chciałbym, by oni zaadaptowali się w Łodzi. Ale różnie się może zdarzyć… Zabrzmi to paradoksalnie, ale i Nunes, i Montini nie mieli takiej presji w swoich poprzednich klubach. Montini pierwszy raz zetknął się z tym, że cały stadion się bawi, a przecież był w Dinamie Bukareszt. Mówił, że nie może się doczekać gry w Łodzi.
Który transfer był najtrudniejszy? Proszę zdradzić trochę dyrektorskiej kuchni.
– Tetteh. To było nieporównywalne do innych transferów. Cały czas się zastanawiam, w którym momencie udało się go przekonać. To zawodnik, którego szatnia od razu zaakceptowała. On daje nam tak wielką jakość i spokój, że nawet na treningowych gierkach wszyscy chcą z nim być w drużynie. Aziz jest z Ghany, ale dużo rozumie po polsku, w czasie treningu mówi po polsku, hiszpańsku, włosku, dogaduje się z Nunezem. Buduje nam atmosferę w zespole. Chciałbym zdementować informację, że to kontuzjogenny zawodnik. Doznał urazu mechanicznego po zderzeniu się z zawodnikiem w meczu ze Stomilem. Nie chcemy za szybko go wprowadzać, bo sezon jest długi. Wyciągamy z tego wnioski, bo Mateusz Michalski i Patryk Mucha za wcześniej wrócili do treningów i były później kłopoty.
No to jak pan w końcu przekonał Tetteha.
– Aziz miał ogromne problemy osobiste [zmarło mu dziecko – przyp. red.], następnie przyplątała mu się kontuzja kolana, o której wiedzieliśmy. Gdyby nie to, grałby dziś gdzieś w lidze tureckiej, ewentualnie drugiej, może w ekstraklasie, może w Grecji. Mogę to zdradzić, że jego pensja u nas jest ponad 10 razy niższa niż w Turcji. Ale kominy płacowe w Widzewie się skończyły, a ich brak jest podstawą dobrego funkcjonowania klubu. Wolę poświęcić kogoś, jakiś transfer, a mieć dobrą atmosferę.
Wracając do Tetteha, ,to dzwoniłem do niego nawet kilka razy dziennie. Pomysł jego ściągnięcia narodził sie już jakiś czas temu. Byłem u swoich znajomych z Wieczystej. Zaczęliśmy rozmawiać, że kluczem do stworzenia silnej drużyny jest mocny środek. Powiedziałem, że jest pomysł sprowadzenia Tetteha, ale raczej nie do zrealizowania. Znajomi zaczęli mnie podpuszczać: ty nie dasz rady, taki jesteś dyrektor. Zacząłem do niego dzwonić. Myślałem, że ciągłe naciskanie sprawi, że się zablokuje. Było odwrotnie, bo Aziz się otworzył. On chciał wrócić do Polski, co było pierwszym atutem; drugim, że pamiętał Widzew z ekstraklasy, z czasów Lecha Poznań. Gdy dołożyliśmy do tego prezentację, doping sprzed COVIDu, pokazaliśmy nowy stadion, powiedziałem, że może zrobić tutaj coś wielkiego, zostawić swoja spuściznę, zmienił zdanie. Tymczasem do Łęcznej poszedł Janusz Gol, który też był na naszym radarze. Nie żałuję jednak, bo przyjście Aziza może nam ogromnie pomóc.
Czego się nie udało zrealizować? Moim zdaniem przydałby się jeszcze przynajmniej jeden solidny młodzieżowiec.
– Może bym się z panem zgodził, ale przypomnę, że dwóch chłopaków zostało powołanych do reprezentacji Polski.
No tak, ale przy dużym potencjale, Kacprowi Karaskowi trochę mu jeszcze brakuje do Radosława Gołębiowskiego i Bartosza Guzdka.
– Nie tylko młodzieżowców nie udało się ściągnąć. Chcieliśmy też seniorów do pierwszej drużyny. Po tylu meczach jestem zachwycony, bo z żadnego klubu pierwszej ligi na kadrę nie pojechało dwóch zawodników. Gdyby mecz z Odrą Opole został rozegrany przed powołaniami, byłaby szansa, że i tak Kacper Karasek wyszedłby w pierwszym składzie. W okresie przygotowawczym wyglądał najlepiej z młodzieżowców. Uważam, że będzie się rozkręcał. Czujemy się mocni w aspekcie młodzieżowców, których mamy. A poza tym nie wolno pomijać chłopców z naszej akademii. Malec, Ludwikowski czy Owczarek są już w stanie teraz dać dobrą zmianę.
Zaskoczeniem jest postawa Guzdka.
Tak uwierzył w siebie, że dziś jest kluczowym zawodnikiem, a dwa miesiące temu sam bym nawet nie przypuszczał, że tak się stanie. Zastanawiam się, gdzie ci młodzi mają granicę? Chcą pracować, rozwijać się. Powtórzę się jednak, że gdy będziemy po 17 kolejkach, wtedy będzie można więcej powiedzieć o naszych zawodnikach.
Jakiego transferu nie udało się zrobić? Oprócz Janusza Gola, którego podebrała wam Łęczna?
– Długo nie udawało się ściągnąć napastnika. Patrząc dziś na kandydatury, każdy z nich nie był od razu przygotowany do wejścia do gry. Większość znalazła kluby, które im więcej zapłaciły. Pamiętajmy, że Widzew gra dziś na drugim poziomie rozgrywkowym i powiedzmy sobie szczerze: część takich, którymi się interesowaliśmy, nawet nie chciała rozpoczynać negocjacji.
Wyniki pokazują, że drużyna jest bardzo silna, choć stale kogoś brakuje i trener nie może wystawić najsilniejszej jedenastki.
– Sezon pokazuje, że mamy silną kadrę i nie jesteśmy uzależnieni od jednej czy dwóch gwiazd. A w każdym z dotychczasowych meczów wyróżniał się ktoś inny. Czy patrząc na poprzedni sezon powiedziałby pan, że tak świetnie mogą grać Dominik Kun czy Marek Hanousek. Największym zaskoczeniem dla mnie jest jednak Patryk Stępiński. Ale naszą dużą siłą jest atmosfera w szatni, w zespole. Nerwowo było tylko przez 20 minut w spotkaniu z Sandecją, do momentu strzelenia gola przez Grudniewskiego.
PRZECZYTAJ TEŻ: Trener Widzewa o transferach
Postawa Hanouska nie jest dla mnie zaskoczeniem, bo pod początku widać było u niego jakość. W Widzewie zrobiła się duża rywalizacja. Nie boi się pan, że nie wszyscy potrafią w niej się odnaleźć?
– Jest to jakieś zagrożenie. Na razie jednak nie widzę takich problematycznych osób w szatni. Przyznam, że zmieniłem zdanie wobec niektórych, bo robiłem wcześniej wywiad środowiskowy. Mając tę wiedzę, przychodziłem z pewnym przekonaniem, które na razie zostało zmienione na plus. Każdy z zawodników wie, że w tym sezonie ma coś do udowodnienia. Wielu z nich kończą się kontrakty i to dla nich kwestia sprawdzenia się. Ci, z których Widzew zrezygnował, odeszli bo tak zdecydowaliśmy z trenerem. Bierzemy za to odpowiedzialność. A jeśli chodzi o rywalizację, to nie ma niczego lepszego dla trenera od szerokiej kadry. Kryzys, a zapewne taki będzie, pokaże, jaką jesteśmy grupą. Czy pojawią się niezadowoleni? Patrząc na razie przez różowe okulary, uważam, że nie mamy w szatni jednostek mogących wywoływać złą atmosferę. Trener Niedźwiedź jest sprawiedliwy i to postawa w tygodniu na treningach decyduje, kto wychodzi w meczu na boisko. Nie ma pewniaków w jedenastce.
Tomasz Stamirowski deklarował, że na awans drużyna ma dwa lata. Kibice takiej cierpliwości nie mają i już chcieliby ekstraklasy.
– Reakcja kibiców, to coś, czego najbardziej się obawiałem. Jak odbiorą nasze transfery, naszą grę. Spotykam się z ludźmi, którzy wciąż żyją przeszłością.
Na zakończenie zapytam: kim jest Łukasz Stupka? Grał pan kiedyś w piłkę?
– Co ty robiłeś? – pytał mnie Kazimierz Kmiecik. – Najwyżej kopałeś (śmiech). Nigdy nie grałem w piłkę na wysokim poziomie, ale Łukasz Stupka ma przeogromne szczęście w poznawaniu ludzi, otaczaniu się ludźmi, którzy w piłkę grać potrafią. Dwa razy reprezentowałem Polskę w mistrzostwach świata drużyn pięciosobowych. To turniej organizowany przez Nike i Neymara. Za drugim razem w Łodzi wygraliśmy eliminacje, później ogólnopolskie w Warszawie i polecieliśmy do Brazylii. Dodam, że w czasie rozmów z Widzewem mieszkałem w tym samym hotelu co podczas turnieju. Czułem więc, że będzie wyłącznie pozytywnie. Mam szczęście i przyjemność trafiania do dobrze zorganizowanych klubów, bo takimi były Górnik Łęczna i Termalica Nieciecza, która awansowała, oraz Wisła Kraków, w której udało się przeprowadzić kilka ciekawych transferów. Jestem spoza świata piłkarskiego, nie mam wujka w PZPN, a moi rodzice są stomatologami. Łukasz Stupka jest młody, popełni zapewne jeszcze wiele błędów, ale będzie z nich wyciągać wnioski, a przede wszystkim chce osiągnąć sukces z Widzewem.