Jakby ełkaesiacy w mroźny piątkowy wieczór w Niepołomicach byli, ale jednocześnie… cóż, jakby ich tam nie było. W drużynie Kazimierza Moskala za dużo było nieobecnych – nie istniał środek pola, niewidoczny był Pirulo, nie funkcjonowało rozegranie piłki, znów zabrakło też groźnego, skutecznego napastnika. Na szczęście na tle dość ponurego obrazu gry Biało-Czerwono-Białych wyróżnia się też kilka nieco jaśniejszych punktów.
Jeden z nielicznych piłkarzy ŁKS-u, którego można pochwalić po tym spotkaniu. Przy bramce nie miał zbyt wiele do powiedzenia. W kilku sytuacjach pokazał się z dobrej strony – choćby w 57. minucie, gdy świetnie wyszedł poza pole karne i przerwał szarżę napastnika Puszczy.
Ewidentnie zblokowany, grało mu się trudno, w grze ofensywnej dawał drużynie znacznie mniej niż jego serbski odpowiednik po drugiej stronie boiska. Już w 34. minucie zarobił żółtą kartkę, a na kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry jego miejsce na murawie zajął Marcel Wszołek.
Miał problem z wprowadzeniem się w mecz. W ostatnich spotkaniach imponował spokojem, wprowadzeniem piłki do gry. Tym razem skutecznie utrudniali mu to piłkarze Puszczy, którzy zakładali wysoki, efektywny pressing. Cieniem na ocenie występu Monsalve kładzie się sytuacja z 22. minuty, gdy zagrał prostopadłą piłkę do napastnika rywali i sprowokował sytuację sam na sam pod bramką własnej drużyny. W drugiej części spotkania wyglądał już lepiej, nabrał pewności siebie.
Bez spektakularnych błędów, ale i bez zagrań, którymi zasłużyłby na uznanie kibiców ŁKS-u. Przeciętny występ wychowanka klubu z al. Unii.
Najlepszy piłkarz ŁKS-u w piątkowym spotkaniu. Rwał się do gry ofensywnej. Szczególnie aktywny był na początku drugiej połowy, gdy wyjątkowo chętnie oddalał się od linii bocznej, napędzał akcje łodzian, brał na siebie właściwie zadania środkowego pomocnika. Ocenę jego gry obniża to, że miał swoje za uszami przy bramce dla rywali – najpierw przegrał pojedynek o piłkę, a następnie nie zdążył zablokować strzału Wojcinowicza.
Środek pola był sektorem boiska, w którym ŁKS wyraźnie ustępował Puszczy. Mokrzycki był współwinny tego stanu rzeczy – zagrał dużo słabiej niż w ostatnim meczu, przegrywał fizyczne pojedynki z rywalami. Mógłby też dać zespołowi zdecydowanie więcej przy próbach wychodzenia spod pressingu i przenoszenia piłki na połowę rywala.
Był niewidoczny, przegrywał rywalizację z dużo bardziej atletycznymi środkowymi pomocnikami Puszczy. Już w pierwszej połowie zarobił żółtą kartkę po faulu, który był efektem frustracji związanej z tym, że nie był w stanie zatrzymać rywala. Wkrótce po rozpoczęciu drugiej części gry został zmieniony.
Najsłabszy piłkarz w zespole z al. Unii. Przez większość meczu był niewidoczny, a przypominał o sobie głównie za sprawą strat i niedokładnych podań przerywających akcje ŁKS-u. Sam wyglądał zresztą na sfrustrowanego, zirytowanego, zmęczonego własną grą. Czemu Kazimierz Moskal trzymał go na boisku pełne 90 minut? To jedna z największych zagadek tego spotkania.
Obrońcy Puszczy skutecznie wyłączyli go z gry. Był nieswój, nie notował zagrań, którymi odciskałby piętno na akcjach ofensywnych ŁKS-u, zmieniałby ich bieg, nadawał im tempa. Zszedł z boiska wyjątkowo wcześnie, już w 59. minucie.
Wiedząc, że w Niepołomicach czeka łodzian twardy, bezpośredni mecz, Kazimierz Moskal postawił na wysokiego napastnika, który mógłby przeciwstawić się w indywidualnych pojedynkach rosłym obrońcom Puszczy. Plan nie wypalił. Balongo był przez cały mecz w cieniu rywali, przez ponad godzinę nie miał choćby jednej sytuacji bramkowej. Można bronić go, wskazując sytuacje, w których włącza się w rozgrywanie akcji, zastawia się, gra bez piłki, ale statystyka jest nieubłagana – to był już dwudziesty oficjalny mecz Belga w biało-czerwono-białych barwach, a jego strzelecki licznik wciąż ani drgnął.
To był jego najsłabszy mecz od dawna. W niczym nie przypominał piłkarza z ostatnich spotkań, w których był jednym z najważniejszych elementów akcji ofensywnych łodzian. Na plus można zapisać mu chyba jedynie sytuację z 37. minuty, kiedy wykończył ładną, zespołową akcję ŁKS-u.
Niewidoczny, nie wniósł wiele do gry zespołu.
Wszedł na boisko, wziął na siebie wykonanie trzech stałych fragmentów gry i… wszystkie koszmarnie zawalił. Więcej o jego występie pisać nie trzeba.
Po raz kolejny wchodzi na boisko w miejsce przeciętnego Nelsona Balongo i… po raz kolejny wcale nie pokazuje lepszej gry niż on. W piątkowy wieczór nie dał trenerowi żadnych argumentów ku temu, żeby następnym razem to on rozpoczynał mecz od pierwszej minuty.
Wprowadzając go na boisko, Kazimierz Moskal chciał zapewne rozruszać nieco prawe skrzydło łódzkiego zespołu. Nic takiego nie miało jednak miejsca.
Wszedł na boisko za Milana Spremę, ale w ostatnich minutach grał już właściwie jako środkowy napastnik, walcząc o wysokie piłki z obrońcami rywala. Udało mu się to tylko raz, w 87. minucie, ale jego strzał był niecelny.