W pierwszej połowie w Rzeszowie zapachniało wiosną – ŁKS wreszcie był groźny w ofensywie, grał skutecznie w polu karnym przeciwnika i prowadził dwiema bramkami. Po przerwie ełkaesiacy na własne życzenie skomplikowali swoją sytuację, ale ostatecznie wywieźli z Rzeszowa trzy punkty. Szczególnie zadowolony może być Pirulo, który zrehabilitował się za słaby występ w meczu ze Stomilem, zdobywając dublet.
Resovia przyjęła zupełnie inną strategię przeciwstawiania się ŁKS-owi niż większość jego wcześniejszych rywali. Zamiast zagęszczania pola gry, zorganizowanej gry w defensywie i cierpliwego oczekiwania na kontry, na co postawiły m.in. Stomil Olsztyn czy Puszcza Niepołomice oglądaliśmy wymianę ciosów oraz przewagę w posiadaniu piłki po stronie Resovii. Dzięki temu na boisku było sporo wolnej przestrzeni, a mecz był intensywny, żywy, dynamiczny, ze sporą liczbą sytuacji podbramkowych na obu połowach.
Dosyć długo akcje łodzian się nie zazębiały. Ełkaesiakom często przydarzały się niedokładności, brakowało im pomysłu na to jak zaskoczyć defensywę gospodarzy. Akcja, w której wszystkie elementy zagrały tak, jak powinny przyszła w 23. minucie. Corral trzeźwo dograł wówczas do Pirulo. Dzięki temu podaniu hiszpański skrzydłowy znalazł się w polu karnym z piłką przy nodze i ze sporą ilością wolnej przestrzeni przed sobą. Pirulo może być ostatnio w przeciętnej dyspozycji, ale takich sytuacji nie marnuje. Hiszpan zgarnął piłkę, ruszył w stronę bramki Pindrocha i pewnie umieścił futbolówkę w siatce.
Stracony gol podziałał na piłkarzy Dawida Kroczka jak płachta na byka. W odpowiedzi na akcję bramkową zwiększyli tempo gry i założyli wyższy pressing na połowie gości. Początkowo wydawało się, że ta strategia działa całkiem nieźle. W 30. minucie resoviakom, udało się doprowadzić do sytuacji, w której pod bramką Marka Kozioła zrobiło się bardzo gorąco. Po niefortunnej interwencji bramkarza ŁKS-u bardzo blisko szczęścia był ustawiony w tłoku Adamski, ale nie udało mu się skierować piłki do bramki.
Raptem sześć minut później gospodarze zapłacili cenę za tak odważną, szybką grę. Próbując przerwać we wczesnej fazie atak pozycyjny ŁKS-u, zostawili za swoimi plecami bardzo dużo miejsca. Ełkaesiacy znakomicie wykorzystali tę przestrzeń i szybko zwiększyli tempo, kilkoma prostopadłymi dograniami transportując piłkę do Macieja Wolskiego. Pindroch poradził sobie z jego strzałem, ale przy dobitce Pirulo był już bezradny. Rozczarowujący ostatnio swoją dyspozycją Hiszpan błyszczał w tym meczu już po raz drugi.
Również na tę akcję gospodarzę odpowiedzieli groźną sytuacją. Raptem trzy minuty później ustawiony w polu karnym Hilbrycht uderzał głową na bramkę Kozioła. Piłka po jego strzale przefrunęła raptem kilka centymetrów obok słupka. Do końca pierwszej połowy nie było już więcej groźnych akcji.
To, jak bardzo odmienna od poprzednich meczów ŁKS-u była pierwsza część gry potwierdzały także statystyki. Łodzianie mieli piłkę przy nodze rzadziej niż rywale (51%-49%), ale nie przeszkodziło im to w oddaniu aż dziewięciu strzałów na bramkę gości (resoviacy uderzali na bramkę Marka Kozioła łącznie sześć razy), z czego aż pięć okazało się celnych (Resovia – jeden), a dwa zakończyły się zdobyciem gola. Ełkaesiakom wciąż brakowało wprawdzie swobody i polotu w grze ofensywnej, ale nareszcie potrafili kreować sytuacje podbramkowe, finalizować akcje i zdobywać bramki. Oczywiście bardzo pomógł im w tym styl gry przyjęty przez gospodarzy, ale nie zmienia to faktu, że ełkaesiakom nareszcie udało się poprawić element gry, który był w ostatnich meczach ich największą bolączką.
Na drugą połowę ełkaesiacy wyszli rozluźnieni. Jak szybko się okazało – rozluźnieni za bardzo. Przestali dynamicznie rozgrywać piłkę i dążyć do zdobycia bramki. Po raz kolejny potwierdziło się, że selekcjoner reprezentacji Polski miał całkiem sporo racji, gdy pół żartem, pół serio stwierdził kiedyś, że 2:0 to dla prowadzącego zespołu najgroźniejszy możliwy wynik. To Resovia przejęła inicjatywę, a ełkaesiacy pozwalali rywalom całkiem swobodnie poczynać sobie pod bramką strzeżoną przez Marka Kozioła. Dosyć szybko ta agresywniejsza gr gospodarzy przełożyła się na groźne sytuacje podbramkowe. Pierwszym ostrzeżeniem była akcja z 60. minuty, gdy kontrę Resovii zakończyło dośrodkowanie Mikulca i nieudany strzał Wojciechowskiego. Raptem dwie minuty później, w zamieszaniu po wykonaniu rzutu rożnego obrońcy ŁKS-u pozwolili Kwietniowi na oddanie groźnego strzału z obrębu “szesnastki”. Wreszcie w 65. minucie kontrę Resovii przerwała dopiero… szarża Marka Kozioła, który najpierw zderzył się z Dąbrowskim w okolicach dwudziestego metra, a następnie popędził na prawe skrzydło, wyłuskał piłkę graczowi gospodarzy i wybił ją na połowę rywala.
Sygnały alarmowe były więc aż trzy. Po żadnym z nich obraz gry nie uległ jednak znaczącej zmianie. Wreszcie nadeszła 70. minuta, w której obejrzeliśmy akcję dwóch ełkaesiaków – byłego i obecnego. Jej efekt końcowy ucieszył jednak tylko jednego z nich. Doskonale znany łódzkim kibicom Jakub Wróbel dośrodkował bowiem piłkę wprost na nogę Oskara Koprowskiego, a ten trącił futbolówkę tak niefortunnie, że zmienił jej lot, zmylił Marka Kozioła i zdobył bramkę samobójczą.
Po utracie gola ŁKS wciąż nie potrafił odzyskać inicjatywy. Łodzianie byli wycofani, brakowało im pewności siebie i boiskowej agresji. Na szczęście dla nich resoviacy nie byli już jednak tak konkretni w polu karnym Marka Kozioła i ich dobra gra nie znajdowała odzwierciedlenia w groźnych sytuacjach podbramkowych. W ostatnich minutach spotkania łodzianom całkiem dobrze udawało się utrzymywać grę z dala od własnej połowy. Gorąco zrobiło się jeszcze w 92. minucie, gdy Kozioł niepotrzebnie wyszedł do piłki znajdującej się w okolicach linii pola karnego. Jeden z graczy Resovii dograł piłkę w pustą przestrzeń przed bramką, ale na szczęście cała sytuacja skończyła się szczęśliwie i po ostatnim gwizdku sędziego kibice ŁKS-u mogli odetchnąć z ulgą.
Resovia-ŁKS 1:2 (0:2)
23. Pirulo
36. Pirulo
70. Koprowski (sam.)
1 Comment
Proszę zaniechać publikowania bzdur o nowych strategiach, taktykach itp. Nic przecież się nie zmieniło ani w i Lidze, ani w ŁKS. Generalny potencjał tej ligi i zespołu jest ten sam. ŁkS już po raz kolejny taką sytuację marnotrawi. Wszystkie 5 spotkań rundy wiosennej były do wygrania – proszę w tej chwili odjąć drużynie “zdobyte” 8 pkt, i dodać w zamian 15 pkt. które były dostępne bez większego wysiłku. A na koniec tej zabawy proszę sprawdzić, które miejsce w tabeli, oferowałaby 1 Liga, drużynie posiadającej w tej chwili 44 pkt. Jak się nie chce grać – to się ma co się ma. Chwała 1 Lidze, za jej wysoki poziom. P.S. dla p. trenera Pogorzały – proszę nie brać do serca tej kartki. Połowa sędziów 1 Ligi, to tacy sami notariusze jaj ten pański przyjaciel. Napiszę przy okazji.