Jedyne, z czego można się cieszyć po meczu Widzewa z Górnikiem Zabrze, to z tego, że łódzki zespół znów nie przegrał. Punkt pewnie da już utrzymanie.
Wszystko, co ciekawe w pierwszej połowie, jeśli chodzi ofensywne poczynania Widzewa, skończyło się w 4. minucie. Właśnie wtedy w pole karne dośrodkował z lewej strony Szymon Czyż, z powietrza strzelał Juljan Shehu, ale Albańczykowi wyszło podanie do Frana Alvareza. Stojący przed bramką Hiszpan uderzył bez namysłu, ale zrobił to nieczysto i zamiast wpakować piłkę do siatki, strzelił w zasięgu rąk bramkarza Górnika i ten wybił piłkę na rzut rożny.
I to właściwie było wszystko, jedyna okazja, o której można wspomnieć przed przerwą. Tempo meczu (zaczął się o 14.45) było niedzielne, powolne i leniwe, gra była do kotleta. Trudno było się ożywić, oglądając to, co mieli do pokazania piłkarze. Ale nie tylko Widzewa, bo Górnik chętnie przystał na taką grę. Z jednej strony nie dziwi, że nikt nie forsował tempa, bo zabrzański zespół już się utrzymał i nie gra o nic więcej, a szanse, że spadnie Widzew, określa się poniżej jednego procenta. Z drugiej, piłkarze reprezentują jednak dwa legendarne polskie kluby, które słynęły przed laty z dobrej gry, zaangażowana, tytułów. Oba w przeszłości pokazały się też z bardzo dobrej strony w Europie. To powinno zobowiązywać. A trzeba jeszcze wspomnieć, że Widzew przegrał dwa ostatnie mecze, a Górnik trzech ostatnich nie wygrał. Chęci, by przełamać te złe serie, powinny być zdecydowanie większe.
Tymczasem i gospodarze i goście przechadzali się po boisku, nie podejmowali ryzyka, chętnie podawali do tyłu, nawet do bramkarzy.
Widzew miał tę jedną wspominaną już okazję. Górnik też próbował rzadko. W 34. minucie dobrą szansę miał Paweł Olkowski, ale głową fatalnie spudłował. Chwilę wcześniej w polu karnym Widzewa upadł Taofeek Ismaheel, ale Marcel Krajewski chyba go nie faulował. Jakiś kontakt był, ale nawet piłkarze Górnika bardzo nie protestowali, że gwizdek sędziego milczał. VAR sprawdzał tę sytuację i kazano grać dalej, więc chyba rzeczywiście nic nie było.
Pierwsza połowa minęła. Zostało liczyć, że druga połowa będzie jak deser po niedzielnym obiedzie.
Ale niestety nic z tych rzeczy. To wciąż była “Śmierć w Wenecji”. Piłkarze obu drużyn grali na stojąco. Lepiej chyba było stać po słonecznej stronie (lewe skrzydło Widzewa), bo tam było cieplej.
Oglądających (i przysypiających) ten mecz najpierw przebudził Shehu, który strzelił mocno z dystansu, ale bramkarz obronił, a potem sędzia Marcin Kochanek, który nie podyktował karnego dla Widzewa po zagraniu ręką Josemy. Trudno stwierdzić dlaczego, bo Hiszpan na pewno odbił piłkę ręką.
Piłkę meczową miał w 85. minucie Ousmane Sow, który z bliska strzelił nad bramką.
A widzewiacy w końcówce już tylko wybijali piłkę spod swojej bramki. Wyglądało to naprawdę słabo. Cieszyć może jedynie punkt zdobyty w Zabrzu. Po dwóch porażkach tym razem udało się nie przegrać. A punkt może dać utrzymanie.
Górnik Zabrze – Widzew Łódź 0:0
Górnik: Majchrowicz – Kmet (79. Furukawa), Szcześniak, Janicki, Josema – Olkowski, Hellebrand, Sarapata, Ismaheel (92. Buksa) – Zahović (72. Sow), Podolski (92. Ambros).
Widzew: Gikiewicz – Krajewski, Żyro, Ibiza (66. Volanakis), Kozlovsky – Hanousek (75. Nunes) – Cybulski (46. Sypek), Shehu, Czyż, Alvarez – Tupta (85. Sobol).
Żółte kartki: Kmet, Janicki – Tupta, Shehu