Kibice ŁKS-u doskonale znają Rafała Szczepaniaka “Ciastka”. Kolega z trybun walczy o życie, a każdy grosz jest cenny.
Na Facebooku została uruchomiona specjalna grupa z licytacjami dla chorego. Dla fanów ŁKS znajdą się tam nie lada rarytasy. Między innymi szalik z autografami wszystkich siatkarek ŁKS Commerceon , koszulki meczowe łódzkiej drużyny i wiele innych gadżetów kibicowskich. Ludzie, dla których ŁKS nie jest pasją tez znajdą tam dla siebie chociażby vouchery na tatuaże, obrazy, unikalne płyty muzyczne i wiele więcej. Grupa z licytacjami znajduje się pod tym linkiem. Link do bezpośredniej zbiórki jest tutaj https://www.siepomaga.pl/rafal-szczepaniak
Koszt leczenia szacowany jest na około 300 tysięcy złotych, ale każdy grosz się liczy. Żywimy głęboką nadzieję, że ludzie związani z łódzkim sportem, ponad podziałami wesprą młodego ojca.
Jak czytamy w oświadczeniu chorego:
Wszystko miało być dobrze – diagnoza nie pozostawiała wątpliwości, że idziemy w dobrym kierunku… A chwilę później świat zawalił się po raz drugi, a życie znów stanęło pod znakiem zapytania. Najgorsze jest to, że w tej chwili mniej boję się śmierci niż tego, że nie zobaczę, jak dorastają moje dzieci!
Wciąż powtarzam sobie, że muszę być silny. Nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla nich – dla mojej rodziny, która jest dla mnie całym światem. Całkiem niedawno, w sierpniu zostałem szczęśliwym ojcem bliźniaków – Antosia i Niny. Zdawało się, że w tym momencie nic nie może przerwać szczęścia.
Niestety, chwilę później moje samopoczucie zaczęło się dramatycznie pogarszać… Miałem wrażenie, że ciało ze mną nie współpracuje – zawroty głowy wciąż się powtarzały i były tak silne, że właściwie nie mogłem normalnie funkcjonować. Podejrzewano padaczkę, ale dla pewności lekarz zalecił szczegółowe badania, które sprawiły, że wszystko, co do tej pory budowałem, runęło. Diagnoza: glejak IV stopnia. W tamtym momencie rezygnacja z walki o życie nie wchodziła w grę. Musiałem – dla siebie, dla rodziny! Wierzyłem, że terapia będzie dla mnie ratunkiem, że lekarze szybko znajdą rozwiązanie.
W grudniu, kiedy trafiłem do szpitala przeprowadzono leczenie według standardowego protokołu. Lekarze usunęli guza, następnie zostałem poddany chemio- i radioterapii. To było potworne – ból, brak sił i tęsknota za najbliższymi, których nie miałem szans zobaczyć. Pandemia sprawiła, że walkę o życie prowadziłem całkowicie sam, bo choć telefon leżał obok łóżka, nie zawsze miałem siłę po niego sięgnąć…
Kiedy w lutym leczenie zostało zakończone byłem pełen nadziei. Niestety, ta szybko została mi odebrana – dokładnie 2 miesiące później, badania ukazały, że przeprowadzone leczenie nie przyniosło rezultatu, a guz odrósł prawie w tym samym miejscu powodując ogromne zagrożenie – zwiększający się ucisk prowadzi do niedowładów, a w konsekwencji do kalectwa. Żyję z tykającą w głowie bombą… i przerażającą świadomością, że każdy dzień może być moim ostatnim…
W domu dwójka małych dzieci, które jeszcze przez wiele lat będą potrzebowały taty. Rodzina, którą tak bardzo chciałem stworzyć nie może zostać sama… Te myśli mnie przerażają!
Właśnie dlatego zwracam się do Was z dramatycznym apelem o pomoc i wsparcie! Moją szansą na życie jest terapia w niemieckiej klinice, gdzie lekarze specjalizują się w przypadkach takich jak mój. Leczenie, o które się staram to terapia nierefundowana, a jej koszty przekraczają możliwości moje i najbliższych. Twoja pomocna dłoń to moja nadzieja na życie!
Nie mam słów, by opisać to, co się dzieje w mojej głowie i sercu. Za każdym razem, kiedy biorę w ramiona Antosia i Ninę modlę się, by to nie był ostatni raz. Teraz nie mam innej możliwości, jak tylko wierzyć w to, że los postawi na mojej drodze dobrych ludzi, którzy pomogą zawrócić z życiowego zakrętu i pokonać chorobę, która odebrała wiele, ale nie zabrała jeszcze wszystkiego.
Pamiętaj, że dobro wraca!