Historia pracy Michała Probierza w ŁKS-ie jest jedną z najbardziej zadziwiających w najnowszych dziejach łódzkiej piłki. Niemal dekadę po podpisaniu umowy trener powróci na al. Unii, by poprowadzić Cracovię w meczu 1/32 finału Pucharu Polski.
Rzecz działa się w sezonie 2011/2012. Michał Probierz pojawił się w klubie przy al. Unii po piątej ligowej kolejce, w sezonie, w którym ŁKS po raz ostatni przed ogłoszeniem upadłości przystępował do rozgrywek ekstraklasy. Pojawił się dosyć niespodziewanie, bo ŁKS, wówczas beniaminek, rozpoczął sezon z Andrzejem Pyrdołem w roli trenera, którego po pierwszej kolejce zmienił Dariusz Bratkowski, zajmujący się bramkarzami.
Łodzianie weszli w ligową kampanię w koszmarnym stylu. W pierwszych trzech meczach stracili łącznie 11 bramek, nie zdobywając ani jednej. Po pięciu kolejkach ełkaesiacy mieli na koncie zaledwie jeden punkt i jedną bramkę, strzeloną w przegranym meczu z Legią. ŁKS był w głębokim kryzysie sportowym, finansowym i organizacyjnym. Piłkarze nie dostawali pensji, klubowy herb został zajęty przez komornika, stadion był w opłakanym stanie.
I właśnie w takim momencie, 5 września 2011 roku, klub z al. Unii ogłosił, że nowym trenerem ostatniej drużyny ekstraklasy zostanie Probierz. Ta decyzja była zaskoczeniem i wywołała sporą konsternację zarówno w Łodzi, jak i w całym środowisku piłkarskim. Mowa przecież o trenerze, który raptem półtora miesiąca wcześniej rozstał się z Jagiellonią; z klubem, z którym osiągnął najlepsze wyniki w jego historii. Probierz spędził w stolicy Podlasia trzy lata, a przez ten czas żółto-czerwoni zdobyli Puchar i Superpuchar Polski, zakończyli sezon na czwartym miejscu ligowej tabeli i zagrali w eliminacjach europejskich pucharów.
Przeczytaj także: Puchar Polski. ŁKS i Widzew przeciwko swoim byłym trenerom
Pochodzący z Bytomia szkoleniowiec wyrobił sobie w polskiej piłce bardzo mocną markę – porywał piłkarzy charyzmą, prowokował rywali, zwracał uwagę na najmniejsze szczegóły. Nie bez przyczyny zaczęto nazywać go wymiennie „polskim Mourinho” (z uwagi na temperament) lub „polskim Guardiolą” (z uwagi na katalońską urodę), a część kibiców widziała go już wtedy w roli przyszłego selekcjonera reprezentacji Polski.
Po drugie, Probierz był w przeszłości blisko związany z Widzewem. Gdy w 2004 roku, jeszcze jako aktywny piłkarz, podpisywał kontrakt z klubem z al. Piłsudskiego, chwalił się autografami, które zbierał w młodości od piłkarzy legendarnej widzewskiej drużyny z lat osiemdziesiątych. Zapewniał też, że był sympatykiem RTS-u. W czerwono-biało-czerwonych barwach Probierz zakończył piłkarską karierę, a już po dwóch latach powrócił na al. Piłsudskiego jako trener. Przeprowadził Widzew przez cały sezon 2006/2007 (12. miejsce w Ekstraklasie) i przez kilka kolejek kampanii 2007/2008. Od rozstania Probierza z Widzewem do jego pojawienia się w ŁKS-ie minęły więc niemal dokładnie cztery lata.
Po objęciu klubu z biało-czerwono-białej części miasta jedna z największych trenerskich gwiazd młodego pokolenia stanęła przed wyzwaniem z gatunku tych najtrudniejszych; próbą ratowania okrętu, który nabierał wody w coraz bardziej zatrważającym tempie. Ówcześni podopieczni Probierza zgodnie przyznają, że wraz z jego przyjściem sytuacja w ŁKS-ie zmieniła się o 180 stopni. – Trener Probierz za nas walczył, mieliśmy lepsze warunki do pracy, trenowaliśmy praktycznie cały czas w Gutowie zamiast, jak wcześniej, na ulicy Srebrzyńskiej i na stadionie Orła. Boisko Orła było dobre, ale za Probierza byliśmy skomasowani, robiliśmy jednodniowe minicampy, podczas nich dwa treningi dziennie, odprawy, dobrane posiłki. Inny poziom. – wspominał Radosław Pruchnik, były piłkarz ŁKS-u w rozmowie z portalem Weszło!.
Trener Probierz za nas walczył. […] Robiliśmy jednodniowe minicampy, podczas nich dwa treningi dziennie, odprawy, dobrane posiłki. Inny poziom.
Radosław Pruchnik dla “Weszło!” o pracy z Michałem Probierzem
Po przyjściu Probierza warunki pracy w ŁKS-ie znów zaczęły przypominać realia funkcjonowania profesjonalnego klubu sportowego. Zaczęły się bardziej wymagające treningi z większym naciskiem na przygotowanie taktyczne, przywiązaniem do detali. Przy al. Unii znów pojawiła się nadzieja na normalność, wiara w lepszą przyszłość, duch zespołu.
Zmiany wprowadzone przez byłego szkoleniowca Jagiellonii błyskawicznie przyniosły efekt. Już w pierwszym meczu po zatrudnieniu nowego trenera ŁKS pokonał Cracovię, dzięki czemu w szóstej kolejce zaliczył pierwsze zwycięstwo w sezonie. Następnie biało-czerwono-biali zremisowali z Górnikiem Zabrze, przegrali z Zagłębiem Lubin i wygrali z Podbeskidziem. To, co jeszcze kilka tygodni temu wydawało się niemożliwe, stawało się rzeczywistością – grający wówczas za darmo ełkaesiacy powoli odbijali się od dna ligowej tabeli, drużyna skazywana na pożarcie sprawiała kolejne niespodzianki, pokonując faworyzowanych rywali.
To właśnie w takich okolicznościach rozegrano 61. derby Łodzi. To była rywalizacja o wyjątkowej temperaturze, derby, które upłynęły pod znakiem boiskowych starć, gorących emocji, gierek psychologicznych i kontrowersji. Probierz przez cały mecz reagował na boiskowe wydarzenia w swoim stylu – grał razem ze swoja drużyną, krzyczał, gestykulował, wywierał presję na arbitrach, a nawet wbiegał na murawę. Kibice z czerwono-biało-czerwonej części miasta byli przekonani, że gdyby trener ŁKS-u nie zachowywał się w tak ekspansywny sposób, sędzia Dawid Piasecki z pewnością nie odesłałby do szatni Piotra Grzelczaka (gracz Widzewa zobaczył kontrowersyjną, drugą żółtą kartkę po starciu z Mladenem Kaščelanem, nagranie całej sytuacji poniżej) i nie zmusiłby czerwono-biało-czerwonych do grania przez ponad pół godziny w dziesiątkę. -Moim zdaniem sędzia bezpodstawnie wyrzucił z boiska Grzelczaka […] Byłem zaskoczony zachowaniem szkoleniowca ŁKS-u, ale pozwolili mu na to arbiter główny oraz sędzia techniczny – komentował wówczas w „Przeglądzie Sportowym” legendarny piłkarz Widzewa, Władysław Żmuda.
Druga żółta kartka dla Grzelczaka to był jednak dopiero początek emocji. W 84. minucie Smoliński dośrodkował z prawego skrzydła wprost na głowę Marcina Mięciela, a ten pewnie pokonał Mielcarza, zdobywając bramkę na wagę zwycięstwa, a następnie rozwścieczył kibiców Widzewa, podbiegając do ich sektora i pokazując im popularną „elkę”. Końcówka trzymała w napięciu do ostatnich minut. Kibice gwizdali, Probierz uwijał się przy linii bocznej jak w ukropie, wreszcie Bruno Pinheiro zarobił czerwoną kartkę za kopnięcie Mięciela w klatkę piersiową. Ostatecznie ŁKS wytrzymał tę próbę nerwów i zgarnął komplet punktów. „Probierz nie wygra derbów, to pewne” – mówiono przed meczem. Schodząc do szatni trener ŁKS-u mógł z satysfakcją pokazać w stronę trybun słynne „ucho od śledzia” z Vabanku.
Po derbowym zwycięstwie ŁKS pod wodzą Probierza zdążył jeszcze przegrać jedną bramką z Wisłą Kraków i pokonać Koronę Kielce. Aż wreszcie ten przedziwny karnawał ełkaesiaków dobiegł końca. Po wygranym meczu z Koroną pojawiły się informacje, że trener ŁKS-u pojedzie do Grecji, by przejąć Aris Saloniki (który raptem półtora roku wcześniej wyrzucił z eliminacji Ligi Europejskiej jego Jagiellonię). Główny zainteresowany reagował na tę sytuację w swoim stylu. To właśnie wtedy udzielił jednego z najdziwniejszych wywiadów w historii łódzkiego dziennikarstwa. Probierz usłyszał od Jerzego Walczyka z portalu sport.pl sześć pytań: m.in. o to, czy poprowadzi ŁKS w kolejnym meczu ligowym i o to, czy plotki o przejściu do Arisu są prawdziwe. Na cztery z nich padła ta sama odpowiedź: „Nie komentuję tego”. Dwie pozostałe? „Dlaczego nie?” i „Ode mnie się pan niczego nie dowie”.
Nie komentuję tego.
Odpowiedź Michała Probierza na cztery z sześciu pytań zadanych mu przez Jerzego Walczyka ze Sport.pl
Okazało się, że pogłoski były prawdziwe – Probierz przeniósł się do Grecji i przejął zespół znajdujący się wówczas w strefie spadkowej ligi greckiej. Przygoda byłego już trenera ełkaesiaków z śródziemnomorskim futbolem okazała się jednak trwać bardzo krótko. Probierz pożegnał się z Arisem już po ośmiu meczach ligowych. Jego drużyna zanotowała w nich trzy zwycięstwa, jeden remis i cztery porażki. W żadnym z kolejnych trzech klubów, w których pracował po powrocie z Grecji (Wisła Kraków, GKS Bełchatów, Lechia Gdańsk) Probierz nie zagrzał miejsca na dłużej niż rok.
Skutki rozstania z Probierzem były dla ŁKS-u fatalne. Zdumiewające było to, jak szybko ulotniła się dobra forma z wcześniejszych spotkań i powróciły wyniki znane z pierwszych kolejek sezonu. Już w pierwszych dwóch meczach po odejściu Probierza łódzki klub zaliczył dwie zawstydzające porażki – najpierw z Ruchem Chorzów (0:4), a następnie z GKS-em Bełchatów (0:3). W 18 meczach, które pozostały do końca sezonu biało-czerwono-biali zdobyli łącznie zaledwie 10 punktów i z hukiem spadli z ekstraklasy. Powrócili do niej dopiero po ośmiu latach, w sezonie 2019/2020.
Kadencja Probierza w chylącym się ku upadkowi ŁKS-ie jest jednym z najbardziej zadziwiających epizodów na kartach najnowszej historii łódzkiej piłki. Probierz zbudował na gruzach upadłego już niemal klubu zespół, który zadziwiał ligę; z piłkarzy, którym klub zalegał z wypłatami złożył ekipę, która była w stanie postawić się każdej drużynie w ekstraklasie. W klubie, w którym nastroje stawały się z dnia na dzień coraz bardziej żałobne i coraz powszechniejsze stawało się dojmujące przeczucie zbliżającego się końca Probierz wyprawił przedziwny, trwający siedem meczów karnawał. Skalę fenomenu, którym był ŁKS Probierza udowadniają statystyki – w siedmiu meczach, w których urodzony w Bytomiu szkoleniowiec zasiadał na ławce biało-czerwono-białych jego piłkarze zdobyli łącznie 13 punktów. To o dwa więcej niż w pozostałych 23 (!) meczach tamtego sezonu.