Ełkaesiacy mieli w Bielsku-Białej świetne momenty i zagrania (pierwsze minuty meczu, akcja bramkowa). Nie potrafili jednak zdominować rywala przez dłuższy czas, narzucić mu swoich warunków, wykorzystać stworzonych okazji i zamknąć meczu zdobyciem dwóch lub trzech bramek. Ceną była strata bardzo ważnych punktów, która ponownie oddala ŁKS od marzeń o awansie.
Kolejny kapitalny mecz Kozioła. Bramkarz ŁKS-u będzie śnił się Kamilowi Bilińskiemu po nocach. W pierwszej połowie najpierw obronił jego zaskakującą przewrotkę, później popisał się refleksem, blokując strzał, który napastnik Podbeskidzia oddał z najmniejszej odległości, a w drugiej połowie dołożył do tego jeszcze dwie kolejne skuteczne interwencje. W akcji bramkowej był w zasadzie bezradny. Gdyby nie Kozioł, ŁKS mógłby wrócić spod Klimczoka bez choćby jednego punktu.
Od pierwszych minut bardzo dynamiczny i chętny do gry. Świetnym podsumowaniem jego postawy w tej fazie meczu była sytuacja, w której najpierw dał się ograć Frelkowi, a następnie… popędził za graczem Podbeskidzia, wyprzedził go i odebrał mu piłkę, kasując kontrę gospodarzy w polu karnym ŁKS-u. W drugiej połowie nie był już tak aktywny. Marcin Pogorzała zmienił go w 67. minucie.
Poprawny mecz Hiszpana. Ponownie starał się brać na siebie rozgrywanie piłki, zwłaszcza, że grał u boku Koprowskiego, który nie wygląda w tym elemencie równie dobrze, co on. Te próby przynosiły różne skutki. Z początku widzieliśmy w jego wykonaniu próby dobrych, inteligentnych zagrań. Im bliżej końca meczu, tym częściej zagrywał jednak do tyłu, do bramkarza. Wciąż szukał też szczęścia po rzutach rożnych. Kilka razy udało mu się dojść do pozycji strzeleckiej, ale nie zamienił żadnego z tych uderzeń na bramkę.
Podołał wyzwaniu zastąpienia Macieja Dąbrowskiego. W drugiej połowie widoczny bardziej niż w pierwszej. Dwukrotnie (w 58. i w 82. minucie) świetnie przerywał kontry Podbeskidzia. Szukał też gry do przodu – widać, że chce być coraz bardziej wszechstronnym stoperem, zawodnikiem pasującym do nowoczesnego, różnorodnego futbolu, do którego dąży Marcin Pogorzała.
W pierwszych minutach wraz z Bąkowiczem byli motorem napędowym oskrzydlających akcji ŁKS-u. Wypadł jednak gorzej od młodszego kolegi z przeciwnej strony boiska, w drugiej połowie nie był już tak widoczny.
Grał w kratkę. Starał angażować się w rozgrywanie piłki, dogrywać do partnerów. Jednocześnie zdarzały mu się jednak straty, niepewne, spóźnione wejścia. Było po nim widać, że grał ostatnio mniej. W przerwie Pogorzała wprowadził w jego miejsce Kuźmę.
U trenera Pogorzały nie dostawał ostatnio zbyt wielu minut. Tym razem zagrał od początku, ale nie wykorzystał szansy, żeby na stałe zagrzać miejsce w wyjściowym składzie. To nie był mecz, w którym grałby pierwsze, a nawet drugie skrzypce – co najwyżej po cichutku plumkał sobie w tle na altówce. Zwłaszcza w drugiej połowie brakowało jego umiejętności przytrzymania piłki i regulowania tempa gry.
Trzymając się metafor orkiestrowych – to nie był zaledwie Trąbka, to był prawdziwy dyrygent ŁKS-u. Najlepszy zawodnik w drużynie Marcina Pogorzały. Bardzo aktywny przez cały mecz – zarówno w destrukcji, jak i w rozegraniu piłki. Napędzał ataki łodzian, imponował walecznością, podejmował dobre decyzje. Kapitalnie zachował się w sytuacji bramkowej, gdy z zimną krwią uderzył zza dwudziestego metra nad głowami defensorów Podbeskidzia.
Postać drugoplanowa piątkowego meczu; nie dał drużynie tak wiele, jak dać potrafi. Występował raczej w roli dogrywającego, obsługującego kolegów podaniami niż wykańczającego akcje. Przedłużając serię muzycznych porównań – raczej nosił fortepian niż na nim grał.
W pierwszej fazie meczu był aktywny, ale w niedokładnościach, niecelnych podaniach dawały o sobie znać niedostatki jego techniki użytkowej. Gdy ŁKS przygasł w drugiej części pierwszej połowy, także i on dużo mniej uczestniczył w grze. Zszedł z boiska w przerwie.
Wyglądał lepiej niż Radaszkiewicz. Na plus należy mu zapisać akcję bramkową. Tak naprawdę można zaliczyć mu asystę przy trafieniu Trąbki, bo to właśnie za sprawą wywieranej przez niego presji bramkarz Podbeskidzia pomylił się i dograł piłkę do pomocnika ŁKS-u. Na minus – sytuację z 84. minuty, kiedy zmarnował kapitalną sytuację, którą wypracował dla niego Kowalczyk. Corral szukał sytuacji bramkowych zwłaszcza w końcówce, jednak bez zamierzonego efektu.
To nie był dobry mecz Wolskiego. Momentami można było zapomnieć, że znajduje się na boisku. Aż dziwne, że spędził na nim aż tak dużo czasu. W 59. minucie tragicznie przestrzelił w sytuacji sam na sam.
Nie brał na siebie gry, było po nim widać brak pewności i dynamiki. Wraca jednak do gry po bardzo poważnej kontuzji i długiej przerwie. Najważniejsze, że wrócił do pierwszej drużyny. Oby z każdym kolejnym meczem wyglądał coraz lepiej.
Bezbarwny występ młodzieżowca ŁKS-u. Zmienił Rozwandowicza w przerwie, ale jego wejście nie poprawiło sytuacji zespołu w środku pola
Bardzo dobre wejście. Spędził na boisku niewiele czasu, ale wniósł w grę ŁKS-u sporo ożywienia. Zaimponował zwłaszcza sytuacją z 84. minuty – ambitnie wyskoczył do piłki, przerwał akcję Podbeskidzia, wziął na siebie odpowiedzialność, pociągnął kontrę i świetnie dograł do Corrala, który niestety nie potrafił zamienić tego podania na bramkę. Był aktywny, spokojny, szukał gry, pomimo tego, że presja w końcówce meczu była spora.
Grał za krótko, aby go ocenić.