To wieczór, który w pewnością zostanie w pamięci na długo. Duże znaczenie ma wymiar historyczny tego wydarzenia. Widzew znów zagrał w Łodzi w ekstraklasie po 8 latach. „We are back” – taki napis ułożyli kibice na trybunach B i C. Wyglądało to fantastycznie.
Najpierw jednak było wielkie oczekiwanie, nerwy i emocje, i to zaczęło się już na początku tygodnia. Trzeba było czekać do czwartku, by mieć pewność, że do meczu Widzew – Lechia w ogóle dojdzie. Wszystko zależało od meczu zespołu Gdańska w europejskich pucharach, chociaż śledzić trzeba było także wynik innego spotkania. Gdy już było wiadomo, że w niedzielę w Sercu Łodzi będzie mecz, to dała o sobie znać natura. Wielka ulewa zalała pomieszczenia klubowe i boisko. Trwała walka z czasem, ale się udało. Widzew mógł zagrać w ekstraklasie po 8 latach.
Atmosfera podczas meczu była znakomita. Kibice stworzyli na trybunach wspaniałe widowisko, ani na chwilę nie przestali wspierać drużyny. Od pierwszej do ostatniej minuty, a nawet już po meczu, gdy dodawali im otuchy, byli dwunastym zawodnikiem. Hasło „Zawsze w 12” to nie jest tylko slogan.
Zawodnicy nie pozostali kibicom dłużni. Grali jak w pierwszych meczach tego sezonu, czyli ofensywnie, odważnie, o zwycięstwo. Niestety cały czas musieli gonić wynik, bo szybko stracili gola (dziura w środku i przed polem karnym). Szybko wyrównał niezawodny Bartłomiej Pawłowski, ale później znów Lechia wyszła na prowadzenie. I znów udało się doprowadzić do wyrównania. Bramkę zdobył Jordi Sanchez, ale najlepszą robotę wykonał Fabio Nunes, który świetnie „obsłużył” Hiszpana.
Niestety na koniec błysk geniuszu Flavio Paixao dał gościom wygraną 2:3. Tak jak w Szczecinie, Widzew grał z rywalem jak równy z równym, a przegrał. Znów zdecydowały większe umiejętności – bo akcja i strzał Portugalczyka z Lechii to była po prostu klasa. Nie zrobił czegoś takiego pierwszy raz podczas gry w Polsce. To zdecydowało o porażce Widzewa. Już się po tym ciosie nie podniósł, a trzeba stwierdzić, że zanim Paixao strzelił swoją bramkę, to łodzianie walczyli o zwycięstwo.
Ten mecz jako żywo przypominał pucharowe potyczki czerwono-biało-czerwonych z Legią Warszawa jeszcze za kadencji Marcina Kaczmarka i z Wisłą Kraków w poprzednim sezonie. Wtedy też walczyli jak równy z równym z przeciwnikami z PKO Ekstraklasy, ale decydowały umiejętności pojedynczych piłkarzy i co widzieliśmy też niestety w niedzielę – błędy w obronie, których ekstraklasa nie wybacza. A wtedy też widzewiacy byli chwaleni za grę, za walkę, za ambicję. I wszystkie te mecze kończyły się porażkami. Zresztą wszystkie akurat 2:3.
CZYTAJ TEŻ: Widzew miał za dużo słabych punktów [OCENY]
Widzew bardzo dobrze zaczął swój pierwszy po 8 latach sezon w PKO Ekstraklasie, ale w trzech meczach zdobył tylko trzy punkty. A przecież o ich zdobywanie chodzi przede wszystkim. Wszyscy chwalą drużynę trenera Janusza Niedźwiedzia, ale ta punktuje słabo. Na dłuższą metę, to nie jest optymistyczna wizja. Może historia meczów z Pogonią i Lechią, a także tych z przeszłości z Legią i Wisłą, dadzą szefom Widzewa do myślenia i jednak sprowadzą jeszcze jakiegoś piłkarza z wyższej półki, który pomoże drużynie wygrywać mecze, które są do wygrania, a jednak to przeciwnik zgarnia wszystko. Tym bardziej, że w defensywnie co mecz tworzą się dziury.