Antonio Dominguez i Pirulo na minus, Mikkel Rygaard na plus – ci, którzy wcześniej błyszczeli, w piątek zawiedli a ten, w którego coraz mniej kibiców ŁKS-u wierzyło, zaprezentował się naprawdę obiecująco.
Na potrzeby oceny proponujemy podzielić golkipera ŁKS-u na dwie części: na nogi Marka Kozioła i na całą resztę Marka Kozioła. Jeśli chodzi o drugą składową oceny, trudno się do czegoś przyczepić – piłkarze Zagłębia rzadko zmuszali golkipera ŁKS-u do wysiłku, a w sytuacjach, które wymagały jego interwencji były gracz Korony Kielce prezentował się poprawnie. Problem zaczynał się, gdy Kozioł znajdował się z futbolówką przy nodze. Już od początku meczu było widać, że wprowadzenie piłki do gry sprawia bramkarzowi ŁKS-u spore problemy – decydował się na najprostsze rozwiązania, nie potrafił czytać gry. Smutną puentą jego występu mogła być sytuacja z 43. minuty, kiedy w prostej, wydawałoby się, sytuacji zagrał piłkę wprost pod nogi napastnika Zagłębia. Na szczęście dla ełkaesiaków goście nie potrafili wykorzystać tak wspaniałego prezentu.
Był dynamiczny, starał się napędzać ataki ŁKS-u, ale w ostatecznym rozrachunku niewiele wynikało z tego dla drużyny.
Szukał gry do przodu tak, jak w ostatnich meczach ŁKS-u. Nie przyniosło to tak spektakularnych efektów jak z Sandecją, kiedy zaliczył asystę przy decydującej bramce Radaszkiewicza. Tym razem częściej zdarzały mu się niedokładności, popełniał więcej błędów. Najgroźniej wyglądający spośród nich miał miejsce w 20. minucie – Dąbrowski stracił piłkę w polu karnym i sprezentował gościom znakomitą sytuację. Rywal z wyższej półki niż Zagłębie Sosnowiec bez wątpienia by ją wykorzystał.
Nieustępliwy i waleczny jak zawsze. Bardziej pasywny od Dąbrowskiego, nie brał na siebie aż tak dużej odpowiedzialności za grę. W 43. minucie uratował ŁKS przed stratą bramki, wybijając piłkę zmierzającą do bramki.
W początkowych minutach bardzo aktywny w ofensywie, chętnie wchodził w pojedynki z piłkarzami Zagłębia. Później nie był już tak widoczny.
Do 76. minuty prezentował się naprawdę nieźle; wszystko wskazywało na to, że potwierdzi, iż na początku sezonu odnalazł formę, której szukał od dawna. Kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry odegrał kluczową rolę w akcji, która zdecydowała o losach meczu. Nie zauważył, jak wiele miejsca pozostawił za swoimi plecami Szymonowi Sobczakowi. Próbując ratować sytuację, wbiegł w zawodnika Zagłębia, ten padł na murawę, a sędzia podyktował rzut karny.
Przeciętny występ pomocnika ŁKS-u, Wolski nie zaznaczył wyraźnie swojej obecności na boisku
Rosnąca forma Rygaarda może dawać kibicom ŁKS-u promyczek nadziei w ten niewesoły dla nich październikowy wieczór. Wydaje się, że duński pomocnik ŁKS-u zaczyna znajdować pewność siebie, grać z większą swobodą i swadą. Od początku piątkowego meczu szukał gry kombinacyjnej, na jedno podanie. Kilkukrotnie zdarzały mu się jednak dłuższe przestoje, w których wycofywał się w cień lub popełniał proste techniczne błędy. Były też i przebłyski, takie jak ten z 55. minuty. Rygaard strzelił wtedy niemal bramkę kolejki, gdy minął obrońcę Zagłębia efektowną ruletą, a następnie uderzył minimalnie niecelnie, tuż obok słupka bramki Kamila Bielikowa.
Jeden ze słabszych meczów Domingueza w ostatnim czasie, nie przypominał w niczym gracza, którego znamy z boisk Fortuna 1 Ligi. Popełniał zaskakująco dużo błędów, nie potrafił wziąć na siebie ciężaru gry.
Dobrze zaczął spotkanie (to on był autorem pierwszego celnego strzału meczu), ale w dalszej jego części nie potrafił już wywrzeć na grę drużyny wpływu, do którego nas ostatnio przyzwyczaił. Dryblingi prowadzące donikąd, niefrasobliwe zagrania i nieuwaga w obronie – to był jeden ze słabszych meczów Kelechukwu w pierwszej drużynie ŁKS-u.
Niewiele było z niego pożytku dla gry ofensywnej ŁKS-u, ściągał na siebie uwagę głównie przy okazji prostych, technicznych błędów. Po takim występie trudno mu będzie rywalizować o miejsce w składzie z wracającymi do zdrowia Ricardinho i Corralem.
Ledwie wszedł na boisko, a rozegrał z Rygaardem świetną akcję, która sprawiła, że po trybunach stadionu ŁKS-u najpierw przemknął szmer niezadowolenia, lecz już po chwili rozległy się gromkie brawa. Kombinacja zagrań z pierwszej piłki, szybkie tempo, dynamiczne wejście w pole karne – zabrakło tylko celnego strzału. Po tej akcji jakby zniknął z boiska – jego wejście mogło dawać nadzieję, że akcje ŁKS-u zaczną się zazębiać, a tymczasem łodzianie mieli w ostatnich minutach poważne problemy z tym, żeby zagrozić bramce Zagłębia.
Cóż, po tym spotkaniu raczej nie wzmocnił swojej pozycji w hierarchii młodzieżowców. Przeciętny występ Gryszkiewicza.
Nie spełnił swojego podstawowego zadania – nie potrafił odmienić ani wyniku meczu, ani obrazu gry.
Trudno zrzucać na jego barki odpowiedzialność za apatyczną końcówkę meczu w wykonaniu ofensywy łodzian – to był przecież jego pierwszy występ po zerwaniu więzadeł krzyżowych. Ani trener Vicuña, ani kibice nie mogli wymagać od gracza wracającego po tak długiej przerwie, że w pojedynkę poprowadzi ŁKS do upragnionego wyrównania.