Stwierdzenie, że dzisiejszą piłką nożną rządzi pieniądz, już w zasadzie nie dziwi nikogo. Czy tak jest naprawdę?
Od powstania w 1992 roku Ligi Mistrzów seryjnie wygrywają w niej kluby z najbogatszych pięciu lig. Były tylko dwa wyjątki: w 1995 roku zwyciężył Ajax Amsterdam, a w 2004 roku FC Porto. Siłę pieniądza w piłce pokazał też Kirił Domuschiev, właściciel Łudogorca Razgard. Klubu z miasta liczącego zaledwie 35 tysięcy mieszkańców i bez tradycji. Majątek Domuschieva, gdy przejmował klub, szacowano na pół miliarda dolarów. To wystarczająco dużo, aby stworzyć silną drużynę w tej części Europy. Zainwestował w piłkarzy, głównie spoza Bułgarii, i od sezonu 2011/2012 Łudogorec nieprzerwanie zdobywa mistrzostwo kraju. Trudniej jest mu przebić się w europejskich pucharach, ale i tak dwukrotnie grał w rozgrywkach grupowych Ligi Mistrzów, a regularnie w Lidze Europy.
Od lat dziewięćdziesiątych XX wieku klubowa piłka nożna zaczęła się zmieniać. Przyczyn jest kilka, ale najważniejsze są dwie:
* Po pierwsze, pojawiły się w niej duże pieniądze od stacji telewizyjnych, sponsorów i z innych źródeł. Sprawiło to, że przychody klubów zaczęły systematycznie rosnąć. Przez dwadzieścia lat – do 2019 roku – o 8,2 proc. Ale zaczęły się także tworzyć dysproporcje między ligami europejskimi. Wystarczy wspomnieć, że najwyższe przychody w 2019 roku zanotowały kluby angielskiej Premier League (aż 5.864 mln euro). A później z niemieckiej Bundesligi (3.454 mln euro) oraz hiszpańskiej Primera División (3.344 mln euro). Kwoty gigantyczne.
* Po drugie, w 1995 roku Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej orzekł, że każdy piłkarz po wygaśnięciu kontraktu ma prawo do zmiany klubu bez odstępnego od nowego pracodawcy. A także, że kluby nie mogą ograniczać liczby obcokrajowców z krajów będących członkami Unii Europejskiej (prawo Bosmana). Orzeczenie niepiłkarskiej instytucji, w sprawie mało znanego wtedy belgijskiego zawodnika Jeana-Marca Bosmana, doprowadziło do poważnych zmian na rynku piłkarskim. Piłka stałą się zupełnie inna.
Najważniejszym aktywem każdego klubu piłkarskiego są jego zawodnicy. To oni w największym stopniu decydują o jakości drużyny. Wiedzą o tym piłkarze i ich agenci. I twardo negocjują warunki płacowe. Zmiany na rynku piłkarskim, po wprowadzeniu prawa Bosmana, sprawiły, że wynagrodzenia stały się największą składową klubowych budżetów. W 2019 roku wynagrodzenia piłkarzy w Europie wzrosły tylko w stosunku do roku 2018 o 10 proc.
Poziom tych wynagrodzeń w pozostałych największych ligach był niższy i nieznacznie różnił się w odniesieniu do przychodów. Na przykład kluby hiszpańskiej Primera División wypłaciły 2.109 mln (61 proc. przychodów), a włoskiej Serie A 1.810 mln (aż 70 proc.).
Wzrost wynagrodzeń postępuje przy powszechnie powielanych opiniach, że piłkarze zarabiają za dużo. To dlaczego kluby się nie zatrzymują? Wyjaśnili to wiele lat temu Stefan Szymanski i Tim Kuypers w książce Winners and Losers: the Business Strategy of Football. Ich badania w Premier League pokazały, że współczynnik korelacji w ciągu dwudziestu lat pomiędzy wydatkami na wynagrodzenia piłkarzy a miejscem w lidze wyniósł 0,92. A współczynnik korelacja pomiędzy wynikiem sportowym a przychodami klubów 0,89. Tak nakręca się spirala. Kluby wydają więcej na wynagrodzenia, żeby osiągnąć wyższe miejsce w lidze, a dzięki temu wyższe przychody. Wyższe przychody w podobnym procencie wydają na wynagrodzenia, żeby co najmniej utrzymać swoją pozycję.
Później powtarzano te badania w różnych ligach i okresach, ale rezultaty były podobne. Choć współczynniki bywały niższe. Na przykład w Danii współczynnik korelacji między wynagrodzeniami a wynikami wyniósł 0,81. To wciąż bardzo wysoko. Te wyniki pokazują, że rynek piłkarski jest bliski efektywnego. Kluby z reguły dostają to, za co płacą. Może zdarzyć się czasem „transferowy niewypał”, kontuzja czy słabsze przygotowanie fizyczne, a nawet słabszy sezon całej drużyny. Jednak w ciągu kolejnego sezonu lub dwóch, mając przewagę finansową, klub skoryguje problem i osiągnie cel lub włączy się w jego realizację. Może nim być awans, walka o puchary, czy mistrzostwo kraju. Chyba, że zabraknie mu pieniędzy, straci przewagę finansową lub nie będzie ona znacząca.
Poważniejsze kłopoty zaczęły się, gdy awansował na poziom zawodowy, czyli do Football League. Stracił wtedy przewagę finansową. Awans z angielskiej League Two do League One zajął mu już cztery lata. Teraz wciąż w niej występuje.
W takich warunkach kluby mogą stosować dwie skrajne strategii. Jeśli są wystarczająco bogate, to gonić za wynikami, osiągając wzrost przychodów w związku z osiągniętymi trofeami i udziałem w międzynarodowych rozgrywkach. Utrzymując przy tym wysoki poziom wynagrodzeń, tak jak robią to Bayern Monachium, Juventus Turyn, czy Red Bull Salzburg. Od czasu do czasu słabsze finansowo kluby są w stanie z nimi skutecznie rywalizować. Dzieje się to rzadko, ale tytuły w ostatnich latach zdobyły choćby Leicester City, Lille OSC czy Piast Gliwice. Są to jednak sytuacje incydentalne, trudne do powtórzenia.
Walczą one o trofea, ale nigdy nie są uważane za faworytów. Konkurencja w szkoleniu jest duża i zazwyczaj miną lata nim akademia przyniesie zyski.
Większość klubów mniej lub bardziej skutecznie lokuje się pomiędzy tymi dwoma skrajnymi podejściami. Mają jednak świadomość, że więcej pieniędzy to większa szansa na sukces. A ten bez wyższego budżetu nie będzie częsty.
Widzew i ŁKS są wśród sześciu klubów pierwszoligowych o najwyższych budżetach. Zarówno ogólnych, jak i na wynagrodzenia zawodników. Według dostępnych informacji, ten pierwszy wynosi w Widzewie około 15 mln zł, a w ŁKS-ie około 9 mln. To sprawia, że oba kluby należą do grona faworytów do awansu, mimo że Łódzki Klub Sportowy miał słabszą rundę jesienną niż się spodziewano.
Jednak po ewentualnym awansie do Ekstraklasy budżety łódzkich klubów powinny wzrosnąć co najmniej dwukrotnie. W ten sposób zwiększą one prawdopodobieństwo utrzymania się w niej, czy włączenia w walkę o wyższe pozycje i tym samym o wyższe przychody. W tym sezonie 12 klubów ekstraklasa zadeklarowało budżety wynoszące co najmniej 30 mln zł.