ŁKS wygrał 3:1 z Wartą Poznań. To pierwsze zwycięstwo na ławce trenerskiej Ariela Galeano, a także pierwsza wygrana od października zeszłego roku. Co Paragwajczyk poprawił w grze ŁKS-u?
Dużym problemem ŁKS-u w starciach z niżej notowanymi rywalami w minionych miesiącach było to, że gdy rywal głęboko ustawiał się na własnej połowie, to “Rycerze Wiosny” często nie potrafili sforsować bloku obronnego przeciwnika. Ten scenariusz powtarzał się w wielu konfrontacjach, m.in. ze Stalą Stalowa Wola, Polonią Warszawa czy ostatnio przeciwko Kotwicy Kołobrzeg. Przed meczem z Wartą trener Galeano zapewniał, że tym razem będzie inaczej i faktycznie tak było.
– Zdaję sobie sprawę z tego, że trzeba strzelać bramki i tych bramek musi być dużo. Mocno pracujemy nad finalizacją i kwestią zdobywania goli – zapowiedział szkoleniowiec.
ŁKS miał przewagę w posiadaniu piłki i oddał sporą liczbę strzałów, co nareszcie przełożyło się na trzy strzelone gole. Nie było nadmiaru niecelnych, niepotrzebnych dośrodkowań, nie było tzw. “lag”, tylko jakość piłkarska, której w ŁKS-ie nie brakuje, ale w ostatnich miesiącach zdecydowanie nie była ona w pełni wykorzystywana. Ełkaesiacy nie wybijali bezmyślnie futbolówki, starali się grać na krótko, wymieniając sporą liczbę podań po ziemi, co mogło się podobać.
Co prawda żadna z bramek akurat nie padła po takiej akcji (rzut karny, samobój i strzał z dystansu), więc skuteczność nadal może być jeszcze lepsza. Natomiast, jeśli ŁKS zdobył trzy bramki, a i tak mógł wygrać znacznie wyżej, to doskonale pokazuje to, jak dużą przewagę miał w tym spotkaniu.
Co więcej, po raz pierwszy od dawna piłkarze w poszczególnych formacjach… po prostu zaczęli skutecznie się ze sobą komunikować. Zwłaszcza mowa tutaj o zawodnikach grających w bocznych sektorach boiska. Boczny obrońca Piotr Głowacki grał bardzo wysoko i wąsko, przez co więcej miejsca przy linii bocznej miał ustawiony szeroko Maksymilian Sitek. Ich dwójkowa akcja przyniosła drugie trafienie dla ełkaesiaków. Na prawej flance jeszcze lepiej wyglądała wspólna gra Kamila Dankowskiego z Michałem Mokrzyckim. Szkoda, że ani jedna przeprowadzona przez nich akcja nie zakończyła się strzeleniem gola, bo obrońcy Warty kompletnie nie potrafili ich powstrzymać.
Ponadto tak duża przewaga ŁKS-u wzięła się z dobrze funkcjonującego tercetu środkowych pomocników. Mateusz Kupczak, zamiast tworzyć sytuację partnerom, skupił się na destrukcji i przerywaniu akcji przeciwnika, co wychodziło mu znacznie lepiej. Michał Mokrzycki oraz Koki Hinokio biegali od bramki do bramki.
Nawet Pirulo wypadł całkiem nieźle. Poruszał się po całym boisku, regularnie był atakowany przez dwóch albo trzech rywali, ale mimo to rzadko tracił piłkę. Zdecydowanie lepiej powinny wyglądać strzały oddawane przez Hiszpana, ale całościowo wypadł na akceptowalnym poziomie. Widać, że trener ufa mu, chce go zbudować i w obliczu przeciętnej formy pozostałych skrzydłowych możemy się spodziewać, że w kolejnym spotkaniu Pirulo także wyjdzie w podstawowym składzie.
– Pirulo bardzo dobrze trenuje i to jest przyczyna tego zaufania. Jest to też zawodnik bardzo ważny dla drużyny, który ma olbrzymie doświadczenie. Przed wyjściem na drugą połowę rozmawiałem z nim i słuchałem jego wskazówek. To piłkarz, który daje z siebie 100 proc. nie tylko na boisku, ale także poza nim – chwalił po meczu Hiszpana trener ŁKS-u.
Nieco osamotniony był napastnik Marko Mrvaljević. Czarnogórzec miał niewiele klarownych sytuacji do pokonania bramkarza przeciwnika, ale był aktywny w pressingu i wywalczył rzut karny, który został zamieniony na bramkę przez Mokrzyckiego. Za kadencji Jakuba Dziółki głównym punktem odniesienia był środkowy napastnik, który miał otrzymywać podania i strzelać gola. To robił Stefan Feiertag, który jesienią zanotował dziewięć trafień. Zimą jednak Austriak opuścił ŁKS, a jego miejsce zajął Mrvaljević, który też spełnia swoją rolę, ale robi to w nieco inny sposób.
Po odejściu Feiertag “Rycerze WIosny” grają inaczej. Wykańczać sytuacje ma większa liczba graczy, co powoduje, że są oni bardziej nieprzewidywalni dla przeciwnika. Mrvaljević przez to zapewne nie będzie strzelał aż tylu bramek, ale jeśli będzie grał z taką zawziętością jak przeciwko Warcie, to w Łodzi szybko zapomną o braku Feiertaga.
Martwić po tym meczu może to, w jaki sposób ŁKS stracił gola. Wysokie ustawienie Głowackiego powodowało, że ŁKS miał więcej opcji z przodu, ale jednocześnie to właśnie on powinien w tej sytuacji kryć Kacpra Michalskiego, który trafił do bramki łodzian, a tak piłkarz Warty miał masę przestrzeni na prawej stronie.
Poza tym większość zawodników, która pojawiła się na murawie w drugiej odsłonie, rozczarowała. Pozytywny impuls po wejściu dał wyłącznie Mateusz Wysokiński, który zdobył fantastyczną bramkę zza pola karnego i jak zwykle nie bał się zagrywać odważnych podań.
Bardzo bezbarwnie zagrali jednak Gustaf Norlin oraz Andreu Arasa. I o ile pierwszy pojawił się na placu gry w samej końcówki spotkania i dopiero wpasowuje się do gry ŁKS-u, o tyle ten drugi powinien dawać po prostu znacznie więcej. Widać to na przykładzie statystyk – ostatniego gola Arasa strzelił 5 października przeciwko GKS-owi Tychy, a ostatnią asystę zanotował również w październiku, rywalizacji ze Stalą Rzeszów. W poprzednich meczach jego słabszą dyspozycję mogliśmy tłumaczyć tym, że grał na środku ataku, gdzie ewidentnie nie potrafił wyeksponować swoich atutów. Z Wartą wystąpił jednak na skrzydle, a mimo to znowu zagrał poniżej oczekiwań.
Tak samo jak Antonio Majcenić. To był dopiero pierwszy występ Chorwata za kadencji nowego szkoleniowca i lewy obrońca ŁKS-u raczej nim się nie przybliżył do tego, żeby za tydzień wyjść w podstawowym składzie. Wyróżnił się w głównej mierze tym, że w jednej z akcji stracił koncentrację i zagrał prosto pod nogi rywala. Antoni Młynarczyk na tle Arasa czy Norlina zaprezentował się najlepiej, choć gdyby był bardziej skuteczny i dokładny, to spokojnie mógłby zakończyć ten mecz z bramką i asystą na swoim koncie.
Generalnie dało się w tym spotkaniu zobaczyć rękę Galeano. Ełkaesiacy grali odważnie, intensywnie, ale też ofensywnie i przez znaczną część meczu tłamsili rywala. Było to najlepsze spotkania w ich wykonaniu od dawna, choć warto pamiętać o tym, że to “tylko” i “aż” trzy punkty. Żeby one coś znaczyły na koniec sezonu, to piłkarze ŁKS-u muszą w kolejnych spotkaniach utrzymać wysoki poziom. Bez tego ta jedna wygrana w końcowym rozrachunku niewiele będzie znaczyć.