ŁKS wysoko przegrał z Legią na inaugurację Ekstraklasy – przewaga piłkarskiej jakości wicemistrzów Polski nad beniaminkiem była widoczna aż nadto wyraźnie. Pomimo tego w grze ełkaesiaków można było wskazać kilka pozytywów – nadzieję może dawać zwłaszcza to, że w gronie graczy, przy nazwiskach których można zapisać małe plusy znajdują się dwa nowe nabytki klubu z al. Unii.
Zdecydowanie najlepszy piłkarz w drużynie mistrzów Fortuna 1 Ligi. Wszedł do Ekstraklasy z buta. Jak sam przyznał w przerwie, rozgrywał jeden z najtrudniejszych meczów w karierze, a pomimo tego pokazał się ekstraklasowej publiczności ze świetnej strony. Już w pierwszym meczu w elicie obronił rzut karny wykonywany przez jednego z najlepszych piłkarzy ligi po tym, jak kapitalnie zwiódł go balansem ciała. Świetnie pracował na linii, imponował refleksem. Mecz z Legią udowodnił jednak, że musi wciąż pracować nad rozegraniem piłki pod presją.
Miał bardzo trudne zadanie, grając przeciwko Patrykowi Kunowi, jednemu z najlepszych wahadłowych w Ekstraklasie. Po niektórych starciach z byłym graczem Rakowa wyglądał co prawda, jakby ktoś powinien mu zaaplikować solidną dawkę Aviomarinu, ale i tak radził sobie w pojedynkach biegowych dużo lepiej niż jego vis-a-vis po drugiej stronie boiska. Zmarnował jedną z najlepszych akcji ŁKS-u w pierwszej połowie (39. minuta), gdy mając sporo miejsca na prawym skrzydle, kompletnie zepsuł dośrodkowanie.
Telewidzom został przedstawiony nie jako Nacho, lecz jako… Ignacio Monsalve i rzeczywiście był to zupełnie inny piłkarz niż ten, którego pamiętamy z pierwszoligowych boisk. Trudno jednak, żeby było inaczej, skoro w rozegraniu piłki, które jest jednym z jego największych atutów miał mało opcji, musiał podejmować decyzje pod presją i nie uniknął błędów.
Grał z opaską kapitańską, na pewno będzie w tym sezonie jednym z liderów zespołu. Po meczu, w którym trzy stracone bramki to najniższy wymiar kary trudno jednak napisać o pracy stoperów cokolwiek dobrego. Spóźniony był zwłaszcza przy drugiej bramce, gdy nie doskoczył do piłki dośrodkowywanej na głowę Wszołka.
Swój ekstraklasowy debiut wolałby chyba szybko zapomnieć. Imponujący szybkością i zwrotnością Wszołek radził sobie z nim bez większych problemów. Brzemienna w skutkach była zwłaszcza sytuacja z 25. minuty – to właśnie Głowacki dał się obiec Wszołkowi w akcji, w której ten zaliczył asystę przy pierwszej bramce Pekharta.
Wybiegał najwięcej kilometrów spośród piłkarzy obu drużyn. Starał się być wszędzie, angażował się w grę i w rozegranie piłki. Kilka razy podejmował w nim dobre, zaskakujące wybory, za co zebrał zasłużone pochwały od komentującego mecz zasłużonego ełkaesiaka, Tomasza Wieszczyckiego. Z drugiej strony momentami brakowało mu uspokojenia gry, utrzymania piłki przy nodze – nie ma bowiem wątpliwości, że ŁKS wyraźnie przegrał rywalizację o środkową strefę boiska.
Czy to naprawdę jest ofensywny pomocnik? Trudno dostrzec w nim cechy klasycznego kreatora, rozgrywającego – zwłaszcza w początkowej fazie meczu oglądaliśmy boiskowego zakapiora, który starał się odbierać legionistom ochotę do gry. Był w swoich wejściach ostry i zdecydowany, ale czasem brakowało mu w nich głowy – zbyt często notował faule, a w 32. minucie nierozsądnie podniósł rękę w polu karnym, czego konsekwencją był rzut karny dla gospodarzy. Patrząc na mecz całościowo, można jednak zapisać przy jego nazwisku mały plus – w ekstraklasowej przygodzie ŁKS będzie bardzo potrzebował tak charakternych graczy.
Wielu kibiców argumentowało, że jego przejście do ŁKS-u to zła decyzja, bo były gracz Lecha nie angażuje się w grę defensywną. Ramírez potwierdził jednak, że jego zapewnienia o tym, iż rozwinął się w tym elemencie gry nie były wyssane z palca. Hiszpan sporo biegał (pomimo tego, że zszedł z boiska w końcówce, znalazł się wśród pięciu najlepszych pod tym względem piłkarzy ŁKS-u), nie uchylał się od pressingu. I to pomimo tego, że wyraźnie widać po nim, że brak mu rytmu meczowego i daleki jest od optymalnej formy – rywale go zaskakiwali, często podejmował nie najlepsze decyzje w rozegraniu.
To był jeden z jego najgorszych występów od dawna – na jego przykładzie chyba najbardziej dobitnie można było dostrzec, jak duża jest różnica poziomu i tempa akcji pomiędzy 1. Ligą a Ekstraklasą. Hiszpan został całkowicie wyłączony z gry przez rywali. Miał dosłownie pół okazji bramkowej (gdy w pierwszej połowie znalazł się z piłką przy nodze w okolicach pola karnego) i fatalnie tę okazję zmarnował. Musi przyzwyczaić się do tego, że okazji będzie miał dużo mniej niż w ubiegłym sezonie i być dużo skuteczniejszy.
Bardzo obiecujący występ. Tejan udowodnił, że pomimo zapaśniczej postury jest szybki, zwrotny i dobrze czuje się z piłką przy nodze. Chętnie cofał się po piłkę, uczestniczył w rozgrywaniu akcji. W 51. minucie wypracował najlepszą okazję bramkową dla ŁKS-u w całym meczu (znalazł się w sytuacji sam na sam z Kacprem Tobiaszem), a później… koncertowo ją zmarnował, trafiając wprost w słupek. Gdyby wtedy trafił do siatki, losy meczu mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej.
Lewy sektor boiska, za który odpowiadał wraz z Piotrem Głowackim funkcjonował w łódzkiej drużynie znacznie gorzej niż prawy. W pierwszej połowie był mało widoczny, męczył się w starciach z legionistami. Na plus można zaliczyć mu akcję z 55. minuty – dzięki jego uderzeniu po końcowym gwizdku ŁKS miał na koncie choć jeden celny strzał.
Nie przekonał nieprzekonanych. Po wejściu na murawę nie wniósł wiele do gry zespołu.
Jego strata piłki rozpoczęła trzecią akcję bramkową Legii. Z dobrej strony pokazał się z kolei w ostatnich minutach meczu, gdy gospodarze nieco zmniejszyli tempo gry – był aktywny w ofensywie, brał na siebie ciężar gry.
Mieszko Lorenc
Grał za krótko, żeby go ocenić.
Piotr Janczukowicz
Grał za krótko, żeby go ocenić.
Maciej Śliwa
Grał za krótko, żeby go ocenić.