W czterech meczach sezonu 2025/2025 Widzew zdobył 7 punktów. Stracił ich więc 5. W każdym z nich walczył do końca.
– Jestem dumny z moich zawodników. To nie był to łatwy mecz. Tylko jedna drużyna chciała grać w piłkę. Dziesięciu zawodników Wisły zostawało przed linią piłki, blokując światło bramki, a tylko jeden zespół zamierzał grać. Wisła zdobyła jeden punkt, zasłużyła na niego, ale nie zawsze lepszy zespół wygrywa – podsumował mecz z drużyną z Płocka trener Widzewa Żeljko Sopić. Było 1:1.
Miał prawo być i był rozczarowany, bo to jego zespół zasłużył na zwycięstwo. Tak jak w poprzednich meczach miał problem z uzyskaniem płynności w grze od pierwszych minut i tym razem trwało to naprawdę długo, ale potem ruszył do ataku i z każdą minutą się poprawiał. Tak jak w Białymstoku, widzewiaków nie zdołował stracony gol, a wręcz ich przebudził. Po trafieniu Wisły (błąd stoperów) łodzianie szybko odpowiedzieli. A po przerwie parli do przodu w głowie mając tylko jedną myśl – wygrać.
Nie udało się z kilku powodów. Brakowało dokładności w rozegraniu piłki, lepszych decyzji, lepszego wykonania. Swoje zrobili też rywale, bo rzeczywiście postawili mur obronny. Wisła to lider PKO BP Ekstraklasy, a po przerwie nie tylko już właściwie tylko się bronił, ale od 60. minuty grał wręcz na czas. Dziwna to postawa, ale chyba gościom chodziło o zdobycie punktu w gorącym Sercu Łodzi i cel osiągnęli. – Naszym celem było jak najszybsze zdobycie dziesięciu punktów w ekstraklasie. To się nam już udało – nie owijal w bawełnę trener Mariusz Misiura.
I dodał: – W drugiej połowie Widzew nas zdominował i zepchnął do niskiej obrony. To, jakie piekiełko jest przy Piłsduskiego… Podziwiam moich piłkarzy, że w takim meczu pokazali charakter.
Słowa obu trenerów potwierdzają statystyki. Widzew przy piłce był przez 61 procent gry, oddał 15 strzałów wobec 5 rywali (celne 6 do 1). Do tego miał 5 rzutów rożnych, a Wisła żadnego. Było też 20 dośrodkowań gospodarzy i tylko 5 gości. Widzew miał dużą przewagę, ale padł remis.
Dlaczego jeszcze nie udało się zwyciężyć? Wielu od razu powie o sędziach i trzeba przyznać, że Tomasz Kwiatkowski wyrósł na pierwszoplanową postać meczu. Arbitra w ogóle nie powinno być widać, a ten był widoczny aż nadto. I nie był to dobry mecz w jego wykonaniu.
Wątpliwości jest sporo. Choćby takie, czy Juljan Shehu zasłużył na żółtą kartkę, a czy co najmniej dwóch piłkarzy Wisły też nie powinno ich otrzymać. W drugą stronę Kwiatkowski też chyba się mylił, bo Ricardo Visus mógł wylecieć z boiska za ostry faul. Najbardziej kontrowersyjna jest jednak sytuacja z pola karnego, gdy upadł w nim Mariusz Fornalczyk. Jedni powiedzą, że był faulowany, inni, że nie. Kwiatkowski był w pierwszej grupie, zdecydowanym ruchem wskazał na jedenasty metr. Potem koledzy coś mu szepnęli do słuchawki, zaczęli mieć wątpliwości i zaczęli analizować. Arbiter główny podszedł do monitora i już przewinienia nie widział. Może miał rację, a może nie. W przepisach zrobiono taki bałagan, że już nic nie wiadomo.
Dla Widzewa frustrujące jest to, że to już drugi mecz z rzędu. Tydzień temu Juljanowi Shehu zabrano gola w meczu z GKS-em Katowice. I znów: jedno twierdzili z pełnym przekonaniem, że Albańczyk nie zagrał piłki ręką, a inni byli w 100-procentach pewni, że zagrał. Bajzel… A przecież VAR miał pomagać, a nie robić taki bałagan.
Jedno jest pewne, widzewiacy walczyli o wygraną do ostatniego tchu. Tak jak w innych meczach tego sezonu. To nowa drużyna, która potrzebuje czasu, by grać lepiej, ale już teraz ma charakter i ambicję oraz wolę wygrywania.
Na plus – poza tą bramkową akcją Wisły – trzeba ocenić stoperów: Ricardo Visusa i Mateusza Żyrę. Lindon Selahi ustawiony przed nimi rozegrał najlepszy mecz w Widzewie. W pierwszych występach był przygaszony, widać było, że nie czuje się jeszcze w nowym dla siebie środowisku pewnie. Teraz już się rozgościł i zaczął pokazywać swoje na pewno duże umiejętności. Skrzydłowi – Samuel Akere i Mariusz Fornalczyk – robili co mogli, ale rywale już wiedzą, jak są groźni. Obu widzewiaków więc podwajano, mieli bardzo mało miejsca.
Znów błysk geniuszu miał Shehu, trochę w cieniu był Fran Alvarez, ale on też jest dla przeciwników cały czas groźny.
Zawiódł statyczny Bartłomiej Pawłowski. Nic dziwnego, że Sopić zdjął go już w przerwie. Wobec kontuzji Sebastiana Bergiera kapitan Widzewa dostał dużą szansę i jej nie wykorzystał.
Przez całą drugą połowę łodzianie grali bez klasycznego środkowego napastnika i to chyba błąd, że wciąż takiego nie ma w kadrze. W sobotę klasowy napastnik mógłby mecz z Wisłą dla Widzewa wygrać. Tak jak niedawno w Białymstoku Jadze mecz z łodzianami wygrał Afimico Pululu.
Widzew w czterech meczach sezonu zdobył 7 punktów, a więc 5 z nich stracił. Boli ta strata, bo można było jej uniknąć. I to pozytyw. Bo ta nowa drużyna w żadnym z meczów, jakie rozegrała, nie dała się rywalowi zdominować, co tak dobrze znamy z poprzedniego sezonu. To ona dominowała, prowadziła grę, dążyła do wygranej. Była lepsza od grającej w europejskich pucharach Jagiellonii, z którą przegrała i zdecydowanie lepsza od lidera ligi, z którym podzieliła się punktami.
Widzew nie musi się nikogo bać. Z taką ambicją i wolą zwycięstwa oraz indywidualnościami w składzie, nie musi bać się nikogo. A czas będzie grał na korzyść drużyny, która musi się zgrać. No i potrzebuje napastnika.
Sopić mówił w sobotę, że jest dumny ze swojej drużyny i my kibice też powinniśmy, chociaż punktów oczywiściie szkoda. Ale taka jest piłka.