Czy ŁKS straci młodzieżowca? Szefowie klubu przestrzegają przed pochopnymi decyzjami.
Przeciągają się negocjacje nowego kontraktu z młodzieżowcem ŁKS-u. Chociaż piłkarz deklarował, że przed wyruszeniem w świat, chce dla łódzkiego klubu rozegrać jeszcze jeden, pełny sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej, z naszych informacji wynika, że rozmowy utknęły w martwym punkcie i możliwe, że opuści beniaminka jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywek.
Czytaj także: Ramirez w ŁKS-ie. “Czysta karta”?
Chodzi o Mateusza Kowalczyka, który wraz z reprezentacją Polski przebywa na mistrzostwach Europy do lat 19. Kontrakt zawodnika z ŁKS-em obowiązuje jeszcze przez rok i jeżeli nie zdecyduje się go przedłużyć, dwukrotni mistrzowie Polski będą zmuszeni rozważyć sprzedaż utalentowanego piłkarza. Inaczej, zimą będzie mógł prowadzić negocjacje z nowym pracodawcą, a jego poprzedni klub nie zarobi na transferze.
Jak informowaliśmy wcześniej, pogłoski o tym, że ŁKS proponował grosze swojej młodej gwieździe nie są prawdziwe (więcej tutaj). W ekstraklasie, Kowalczyk miał zarabiać cztery razy więcej niż w pierwszej lidze (około 20 tys. złotych miesięcznie). To duże pieniądze jak na dziewiętnastolatka, który dopiero zadebiutuje w krajowej elicie.
Sytuacja jest patowa, bo przedstawiciele Kowalczyka chcieliby, żeby młody piłkarz miał jeden z najwyższych kontraktów w zespole. Na to nie może pozwolić sobie ŁKS, który dopiero zaczyna wychodzić z problemów finansowych spowodowanych kominami płacowymi.
Nawet, gdyby łodzianie mieli takie środki, to nadal nie jest pewna inwestycja. Kowalczyk nie grał jeszcze w ekstraklasie i nie ma pewności, że odnajdzie się na tym szczeblu rozgrywek (między innymi dlatego ściągnięto Engjela Hotiego i trwają poszukiwania kolejnego zawodnika na pozycję “6/8”). Szefowie ŁKS-u nie chcą popełniać podobnego błędu jak w przypadku Jana Sobocińskiego. Wtedy też wydawało się, że piłkarz ma zadatki na gwiazdę ekstraklasy, a przez wiele czynników, które nałożyły się na siebie, formę odzyskał dopiero po spadku łodzian.
Czytaj także: Tak strzela nowy napastnik ŁKS-u.
Kowalczykiem interesuje się Legia Warszawa. Jacek Zieliński, dyrektor sportowy drużyny ze stolicy przyznał w Cafe Futbol, że pomocnik ŁKS-u jest wysoko na liście transferowej. Jeszcze niedawno mówiło się o zainteresowaniu Rakowa Częstochowa i zagranicznych klubów, ale wiele wskazuje na to, że gdyby młodzieżowy reprezentant Polski zmienił klub tego lata, przeniósłby się do Warszawy.
Przed pochopnymi wyborami przestrzegał Tomasz Salski, właściciel ŁKS-u, Janusz Dziedzic, dyrektor sportowy i Kazimierz Moskal, trener łodzian.
– Z perspektywy czasu wydaje mi się, że Adam Ratajczyk odszedł od nas troszeczkę za wcześnie i przedstawiamy Kowalczykowi ten przykład i prosimy go, żeby się zastanowił – mówił Salski.
– Jestem świadomy, że Mateusz i Olek potrzebują gry na wysokim poziomie i doświadczenia. Wiemy jak wygląda piłkarska rzeczywistość i będziemy kierowali się dobrem klubu i zawodników – tłumaczył Dziedzic w rozmowie z ŁS (całość tutaj).
Moskal często podkreślał, że młodzieżowcy, z którymi współpracuje podczas drugiej kadencji w ŁKS-ie są lepsi, od tych, których miał za pierwszym razem. Wtedy, dosyć pochopnie klub zmienił Piotr Pyrdoł, który dla Legii rozegrał niecałą godzinę. Później występował w Stomilu Olsztyn, Wiśle Płock i Skrze Częstochowa. Ratajczyk nadal utrzymuje się na poziomie ekstraklasy, ale od 2020 roku nie może zagrzać nigdzie miejsca na dłużej. Dopiero na wypożyczeniu w Stali Mielec zdołał przebić się do składu i rozegrać całkiem udaną wiosnę. Mimo tego mielczanie nie wykupią go z Zagłębia Lubin.
Wydaje się, że przyszłość Kowalczyka wyjaśni się w najbliższych tygodniach, gdy piłkarz wróci ze zgrupowania reprezentacji Polski. Jeżeli tam pokaże się z dobrej strony, być może znajdzie się klub, który zdoła wyłożyć pieniądze jakie usatysfakcjonują ŁKS. Według naszych informacji łodzianie oczekiwaliby miliona euro. Z drugiej strony, zostając w ŁKS-ie, Kowalczyk ma pewność, że będzie pierwszym wyborem Moskala. Jeżeli zagra dobry sezon w ekstraklasie, przyciągnie uwagę klubów z Europy. Wtedy zamiast 20 tys. złotych, mógłby zarabiać 20 tys. euro.