Wszystko wskazuje na to, że przerwa spowodowana kwarantanną przysłużyła się ŁKS-owi. Przed wykryciem przypadków koronawirusa w drużynie łodzianom zdarzyły się dwa słabsze mecze z Resovią i z Arką, a teraz ponownie imponują formą – wygrali wszystkie trzy mecze, zdobywając osiem bramek i za każdym razem zachowując czyste konto!
Korona rozpoczęła spotkanie w dużo szybszym tempie niż ubiegłotygodniowy rywal ŁKS-u z Głogowa. Piłkarze Stawowego po nieco nerwowych pierwszych sekundach weszli jednak w posiadanie piłki i złapali odpowiednie tempo. W początkowej fazie meczu oglądaliśmy grę bardzo płynną, bez nadmiernej ilości fauli, jednak pod obiema bramkami brakowało klarownych sytuacji na strzelenie gola.
Pierwszą groźną akcją meczu była… akcja bramkowa. W czternastej minucie w niezbyt, zdawałoby się, groźnej sytuacji Marek Kozioł wyszedł z bramki poza dwudziesty metr, by stanąć oko w oko z pędzącym w jego stronę Michałem Trąbką. 23-letni pomocnik przeniósł piłkę technicznym lobem ponad głową golkipera Korony, futbolówka minęła zdezorientowanego Kozioła, dopadł do niej Pirulo, po czym wbiegł z piłką do bramki, otwierając wynik meczu.
Po otwarciu wyniku spotkanie nieco się wyrównało, a ŁKS nie forsował tempa. W 24. minucie łodzianie mogli podwyższyć wynik na 2:0. Trąbka pomknął prawym skrzydłem i szukał w polu karnym Corrala. Hiszpański napastnik nie zdołał dopaść do piłki, jednak ta nie wyszła poza boisko i chwilę później w dogodnej sytuacji znalazł się Pirulo. Strzał 28-latka z obrębu pola karnego okazał się niecelny.
Po dwóch kwadransach obraz gry zaczął się zmieniać – napór bało-czerwono-białych słabł, a złocisto-krwiści coraz częściej utrzymywali się przy piłce na połowie gospodarzy. W 30. minucie Kiełb był bliski wykorzystania momentu dekoncentracji w szeregach łodzian. Doświadczony pomocnik z zaskakującą łatwością minął dwóch obrońców ŁKS-u w polu karnym i wyszedł na dogodną pozycję do strzału. Na szczęście dla gospodarzy udaną interwencją popisał się Arkadiusz Malarz.
Do końca pierwszej połowy ełkaesiacy skutecznie temperowali zapędy gości, nie dopuszczając ich zbyt blisko swojego pola karnego. Pierwsza połowa była kolejnym dowodem na to, że pod batutą Stawowego łódzka ekipa wypracowuje coraz szerszy repertuar sposobów na dotarcie z piłką pod bramkę przeciwnika. Pomimo tego, że łodzianie długimi okresami utrzymywali się przy piłce i prezentowali znany nam, ofensywny styl gry to większość najgroźniejszych akcji zbudowali po szybkich kontratakach z wykorzystaniem prostopadłych piłek penetrujących obronę Korony.
Początek drugiej połowy mógł budzić wiele skojarzeń z początkowymi minutami gry. Ponownie mogliśmy narzekać na brak konkretów pod obiema bramkami i ponownie akcja bramkowa zaskoczyła kielczan niczym grom z jasnego nieba. W 54. minucie przy piłce znalazł się Pirulo, który znakomicie dograł do Corrala. Snajper ŁKS-u zwiódł linię obrony Korony tak, że cała defensywa kielczan została w miejscu, a Corral pobiegł w stronę bramki i znalazł się sam na sam z Koziołem. Były piłkarz CF Talavera nie zmarnował tak dogodnej sytuacji i po chwili ŁKS prowadził już 2:0.
Sześć minut później pod bramką Kozioła znów było groźnie i znów stało się to za przyczyną… kontrataku ŁKS-u. Ponownie w roli motoru napędowego akcji wystąpił Trąbka, jednak Dominguezowi nie udało się wykończyć szybkiej akcji. Wraz z upływem czasu ełkaesiacy grali z coraz większą swobodą – w 67. minucie (gdyby nie przejmujący ziąb) mogliśmy wręcz poczuć się, jakbyśmy z przenieśli się z al. Unii na słoneczne Camp Nou. Ełkaesiaccy Hiszpanie rozegrali fenomenalną, kombinacyjną akcję, w której dwukrotnie zagrywali piłkę piętą. Akcji nie udało się skutecznie zakończyć, jednak stadion przy al. Unii i tak wypełniły zasłużone oklaski nielicznych widzów.
Kwadrans przed końcem gry przeżyliśmy kolejne déjà vu. Korona odzyskała rezon, a ciężar gry przesunął się w stronę pola karnego ŁKS-u. W 79. minucie obejrzeliśmy próbę sił pomiędzy piłkarzami, którzy mają na koncie łącznie ponad czterysta meczów na ekstraklasowych boiskach. Kapitalnym strzałem z rzutu wolnego popisał się Jacek Kiełb, jednak Arkadiusz Malarz uratował swój zespół przed stratą bramki.
Łodzianie wyszli z chwilowego kryzysu i po chwili mogli cieszyć się z trzeciej bramki. W 88. minucie po centrze Klimczaka Nawotka skierował piłkę do siatki, jednak gwizdek arbitra i podniesiona chorągiewka liniowego szybko przerwały radość biało-czerwono-białych. Łodzianie mieli jeszcze przed końcem okazje na podwyższenie rezultatu, jednak wynik nie uległ już zmianie. ŁKS zwycięża po raz trzeci z rzędu!
Fot. ŁKS Łódź / Cyfrasport