Dzień Dziennikarza Sportowego nie przez przypadek wypada tego samego dnia, co Dzień UFO. Nasza praca to rzeczywiście kosmos i inny poziom abstrakcji.
O robocie komentatora pisać trudno, bo przecież wszyscy doskonale wiedzą, co o niej powiedzieć. Każdy zna się najlepiej, każdy zrobiłby to lepiej, bo przecież każdy o tej pracy marzył. Słusznie marzył – bo to naprawdę robota jak ze snów. Ciężko pracować, dobrze się bawić i nie zauważać różnicy. Ideał.
Żeby jednak nie było tak różowo, każdy powinien pamiętać o dwóch pierwszych zdaniach. Jesteś pod ostrzałem, naprawdę. To robota na żywo, błędy i wpadki się zdarzają. Nie jest to też telewizja śniadaniowa, gdzie każdemu wszystko się podoba i jest zbliżone do ideału – tu są kontrowersje, po których znajdujesz się w sytuacji rodem z greckiej tragedii.
Za Euro pochwalić trzeba każdego, ale mnie najbardziej podoba się reakcja kibiców. Na nowo zakochali się nie tylko w futbolu, ale także głosach, które wcześniej znali i… nie zawsze kochali. Cudownie czytać pochwały pod adresem komentatorów, którzy podczas pracy przy Ekstraklasie budzili kontrowersje, ale teraz są wreszcie doceniani. Bo przecież najtrudniej być prorokiem we własnym kraju, prawda?
Nigdy chyba nie zapomnę sceny z Mielca. Mecz naszej najwyższej klasy rozgrywkowej, stanowisko też wysoko, jak to w Mielcu. Drabinka na platformę nad trybuną główną, takie okoliczności przyrody. Grająca na tym stadionie gościnnie Bruk-Bet Termalica walczy z Pogonią, wiele się na placu gry nie dzieje. Dla mnie robota przy Ekstraklasie to emocje za każdym razem, kocham być blisko murawy i pracować na stadionie, ale dopuszczam do siebie myśl, że nie każdy człowiek w Polsce przeżywa podobne do mnie emocje patrząc na to w telewizji. Po remisie 1:1 schodzę więc po drabinko-schodkach i mówię do komentującego ze mną Kazka Węgrzyna:
– Kaziu, dziękuję za robotę, zawsze wielka przyjemność. Pracowało mi się super, ale rozumiem, że ty możesz być rozczarowany, skoro trzy dni wcześniej komentowałeś z Rzymu mecz Romy z Barceloną…
Cały Kazek. Nie sposób go nie lubić. Dostał wiele razy po głowie. Z Wisłą zdobył mistrzostwo Polski, ale przecież potem grał w Cracovii, więc kibice po obu stronach Błoń mają powody, by na Kazimierza narzekać. Ci z Warszawy też, bo przecież jest z Krakowa a dodatkowo grał w Widzewie. Oczywiste więc, że Legii nie lubi i zawsze komentuje przeciwko niej, prawda? Spory elektorat negatywny, częściowo nie czekający nawet na to, co Węgrzyn powie. Zinterpretują po swojemu.
Żeby była jasność – ja też mam świadomość, że rzucam się teraz pod rozpędzony walec krytyki. Że usłyszę zaraz, iż nie o sympatie klubowe widza tu idzie, a o to, że Kazek jest nieobiektywny. Ale ja Kazka znam i wiem, że naprawdę podchodzi do meczu bez żadnych sympatii i antypatii. Zarzucicie mnie i Kazkowi, że ten gloryfikuje twardą grę – będziecie mieć rację, czasem przesadza i nie widzi faulu tam, gdzie aż pachnie mocną żółtą kartką. Komentuje tak, jak grał, a w jego czasach gra bywała ostra. – My wszyscy myśleliśmy, że tak trzeba, Że trzeba się napier… z przeciwnikiem, krzywdę mu zrobić. Tak nas w klubach wychowywano – opowiadał mi kiedyś Grzegorz Mielcarski, który zresztą z Kazkiem, na długo zanim się zaprzyjaźnili, też się na boisku na… też się na boisku bił. Na pięści, bez znieczulenia i bez litości, byle sędzia nie zauważył.
I może dlatego obaj komentują, jak grali. Nie odpuszczają. Ewoluują, zmieniają się, ale zabranie im ich charakteru byłoby bez sensu.
Dlatego tak się cieszę, że podczas Euro Kazimierz Węgrzyn jest doceniany. Nie jest tajemnicą, że komentatora kreują mecze i nawet najlepszy nie doczeka się pochwał po meczu lutowym, piątkowym meczu Zawiszy Bydgoszcz z Górnikiem Łęczna (komentowałem taki, pamiętam do dziś).
Nie tylko kibice kochają komentatorów, którzy kojarzą się z sukcesem. Pracę domową musisz odrobić przed każdym spotkaniem, bywało, że ja przygotowywałem się do meczu ponad 20 godzin, choć obie drużyny znałem dość dobrze z codziennego oglądania. Ale wykreować cię może dopiero wielkie widowisko. Znana jest historia Adama Nawalki, który po 2:0 z Niemcami poprosił szefów Polsatu, by wszystkie mecze komentował duet Borek – Hajto. I tak Tomasz Hajto stał się komentatorem narodowym, bo przecież jego głos towarzyszył kadrze, gdy ta odnosiła sukcesy. Czy na to zasłużył przygotowaniem do meczu, analizą, swobodą w operowaniu językiem polskim? Każdy może ocenić sam. Fakty są takie, że przeciętny kibic, włączający telewizor od wielkiego święta, kojarzył sukcesy właśnie z głosami Mateusza i Tomka.
W ostatnich tygodniach wielki futbol dostał nowy głos, kojarzący się z piękną grą. Cieszę się radością widzów i szczęściem Kazka. Cieszę się wręcz kosmicznie.