– Gdybym nie przewrócił się na motorze, to ja jako pierwszy z Polaków miałbym szansę zawojowania Bundesligi – na takiego napastnika ŁKS czeka od lat.
Marek Saganowski to łodzianin i wychowanek ŁKS-u. Zadebiutował w nim w sezonie 1994/95. W pełni rozbłysnął sezon później, zdobywając jedenaście bramek w 29 ligowych meczach. Tak dobra forma młodzieńca została doceniona przez ówczesnego selekcjonera seniorskiej reprezentacji Polski Władysława Stachurskiego. Stachurski wysłał mu powołanie i Saganowski w maju 1996 roku wystąpił w meczu towarzyskim z Białorusią. Piłkarz ŁKS-u rozegrał 21 minut, a spotkanie zakończyło się remisem 1:1.
Po tak dobrym sezonie i debiucie w dorosłej reprezentacji kraju siedemnastoletnim napastnikiem zainteresował się Feyenoord Rotterdam. Saganowski odszedł do Holandii we wrześniu 1996 roku na kilkumiesięczne wypożyczenie. Napastnik nie został gwiazdą Eredivisie. Łącznie w Feyenoordzie rozegrał dziesięć meczów (119 minut) i zanotował asystę. Młody Polak był w czołowym holenderskim klubie postacią co najwyżej trzecioplanową. W styczniu 1997 roku wrócił do ŁKS-u, ale od razu odszedł na kolejne wypożyczenie, tym razem do niemieckiego Hamburgera SV. Jak podaje portal “transfermarkt.de” Niemcy zapłacili za pół roku gry Polaka w ich barwach 350 tysięcy euro. W HSV Saganowski grał tak samo rzadko jak w Feyenoordzie.
Przed sezonem 1997/1998 wrócił do ŁKS-u. W Łodzi znowu był gwiazdą. Do 22. kolejki miał na swoim koncie już jedenaście trafień. Szczególnie błysnął w osiemnastej kolejce, kiedy to trzykrotnie pokonał bramkarza Zagłębia Lubin. To jedyny hat-tricka “Sagana” w ŁKS-ie. Na tym jednak jego licznik w tamtych rozgrywkach się zatrzymał. Dlaczego? W kwietniu Saganowski uległ w trakcie jazdy na motorze poważnemu wypadkowi. Wracając z meczu trzecioligowej wówczas Piotrcovii Piotrków Trybunalski (tam grał jego brat), uderzył w zawracającego mercedesa. Saganowski jednocześnie złamał rękę, wyrostek łokciowy, kość strzałkową oraz piszczelową, wykręcił staw skokowy i zerwał więzadła krzyżowe. Miał jeszcze popaloną skórę, bo rozdarł mu się kombinezon i przez sto metrów jechał po asfalcie na lewej nodze. Konsekwencje tego wypadku Saganowski odczuwał do końca swojej piłkarskiej kariery.
– Staw nie był już nigdy tak mobilny, łydka nigdy nie została tak odbudowana. Później pojawiały się problemy z lewym kolanem, wszystko wracało – mówił po latach w “Przeglądzie Sportowym”.
– Wielkie możliwości miał Marek Saganowski. Niestety, pamiętny wypadek spowodował, że nie udało mu się do końca tych umiejętności na rynku piłkarskim sprzedać. Uważam, że w tym czasie przed kontuzją był chyba najlepszym napastnikiem w Polsce. Chwała Markowi, że po tak wielkim wypadku doszedł do siebie i z wielkim powodzeniem kontynuował swoją karierę piłkarską – mówił Marek Dziuba, były piłkarz i trenerski mistrz Polski z ŁKS-em w rozmowie z “ŁS” (TUTAJ – https://lodzkisport.pl/legenda-widzewa-i-lks-u-rozumiem-ramieza-taka-jest-pilka/).
Co ciekawe, gdyby nie ten wypadek, to Saganowski zostałby w 1998 roku piłkarzem niemieckiej Borusii Dortmund, ówczesnego zwycięzcy UEFA Ligi Mistrzów. Polak przeszedł pozytywnie testy i tylko podpis na kontrakcie dzielił go od zostania piłkarzem BVB. Kontuzja sprawiła jednak, że do transferu ostatecznie nie doszło. Niemniej warto dodać, że to w dużej mierze lekarz Borussii pomógł Saganowskiemu w powrocie do pełni zdrowia po urazie. Jak sam Saganowski przyznawał później, prezes ŁKS-u intensywnie poszukiwał specjalisty od stawów kolanowych, który byłby w stanie pomóc Markowi, ale nikt nie chciał się tego podjąć.
– Dzień przed moim wypadkiem, na meczu z Rakowem Częstochowa, był w Łodzi Ottmar Hitzfeld, wówczas trener Borussii. Byłem już po pomyślnie zdanych w Dortmundzie testach sportowych i medycznych, trenowałem wspólnie z Matthiasem Sammerem, Larsem Rickenem, Patrikiem Bergerem oraz innymi gwiazdami. Trzeba było tylko dopiąć formalności. Już właściwie byłem spakowany… Gdybym nie przewrócił się na motorze, to ja jako pierwszy z Polaków miałbym szansę zawojowania Bundesligi. Świat naprawdę stał wtedy przede mną otworem – wspominał po latach w rozmowie z tygodnikiem “Piłka Nożna”.
Napastnik pauzował przez ponad dziesięć miesięcy. Pierwszy mecz po kontuzji rozegrał 27 lutego 1999 roku. Trochę ponad miesiąc później Saganowski strzelił pierwszego, od momentu wypadku, gola z Zagłębiem Lubin na wagę punktu. Ełkaesiacy zremisowali tamto starcie 2:2. Warto dodać, że ŁKS w sezonie 1997/98 zdobył mistrzostwo Polski. Saganowski odebrał medal, ale musiał obejść się smakiem i nie wystąpił w późniejszych meczach z Manchesterem United i AS Monaco.
Problemy Saganowskiego zbiegły się z problemami całego ŁKS-u. W sezonie 1999/00 łodzianie dwa lata po zdobyciu mistrzostwa Polski spadli z ekstraklasy. Saganowski był jednym z niewielu piłkarzy, do którego kibice ŁKS-u nie mogli mieć po tamtym sezonie zbyt dużych pretensji. “Sagan” w tamtych rozgrywkach strzelił sześć goli, 25 proc. całego dorobku drużyny. Co ciekawe, w każdym meczu, w którym Saganowski zdobywał bramkę, ŁKS wygrywał. Napastnik uciekł z tonącego okrętu. W lipcu podpisał kontrakt z Orlenem Płock, ówczesnym ekstraklasowiczem. “Sagan” jednak nie zachwycał, cały czas nie był tym samym piłkarzem, którym był przed wypadkiem motocyklowym. Już po roku odszedł do Odry Wodzisław. Jego pobyt w Wodzisławiu został zapamiętany głównie z tego, że po jednym z wygranych przez Odrę meczów cieszył się ze zwycięstwa w białej bluzie z czerwonym napisem na plecach “ŁKS Łódź”.
W 2002 roku przeszedł do Legii Warszawa. Tam przez trzy lata rozegrał 90 meczów, strzelił 40 goli i zanotował dwanaście asyst. To sprawiło, że Saganowskim zaczęły się interesować poważne zagraniczne marki. W lipcu 2005 roku podpisał kontrakt z portugalską Victorią Guimaraes. Portugalczycy zapłacili Legii za Polaka 700 tysięcy euro. Napastnik błyskawicznie zaadaptował się na Półwyspie Iberyjskim. W pierwszym, i jak się okazało, ostatnim roku gry dla Victorii, w 39 meczach strzelił piętnaście goli i zanotował cztery asysty. W lipcu 2006 roku odszedł do Troyes. We Francji się jednak nie odnalazł i już po pół roku odszedł do angielskiego Southampton FC. W pierwszych sześciu miesiącach gry dla “Świętych” strzelił dziesięć goli. Później było jednak coraz gorzej i w kolejnych rozgrywkach tylko trzykrotnie wpisał się na listę strzelców.
W związku z tym w sierpniu 2008 roku Saganowski odszedł na półroczne wypożyczenie do Aalborga BK. Tam wielkiej furory nie zrobił i w Danii został tak naprawdę zapamiętany przez jedno spotkanie. Otóż w trzeciej kolejce fazy grupowej Ligi Mistrzów strzelił gola i zanotował asystę w meczu z Villarrealem CF. Tamto trafienie “Sagana” było o tyle wyjątkowe, że w tamtym momencie był to pierwszy gol polskiego piłkarza w tych rozgrywkach od ponad trzech lat.
Później Saganowski wrócił jeszcze do Southampton, ale tam od stycznia 2009 roku przez następne dwanaście miesięcy był głównie postacią drugoplanową. Na początku 2010 roku podpisał umowę z Atromitosem Ateny. W Grecji spędził półtora roku. W 40 meczach strzelił osiem goli i zanotował trzy asysty. Wydaje się, że nie czuł się tam zbyt dobrze, ponieważ już po roku jako piłkarz Atromitosu przebąkiwał o odejściu.
Ostatnim meczem Saganowskiego w Atromitosie była derbowa rywalizacja w finale pucharu Grecji z AEK-iem Ateny. Spotkanie to – z perspektywy Saganowskiego i jego zespołu – skończyło się dużym rozczarowaniem. Rywal zza miedzy pewnie wygrał 3:0. Na dodatek po zakończeniu meczu na boisko wbiegli kibice AEK-u, świetujący triumf swojego zespołu. Nie wszyscy jednak świętowali sukces z piłkarzami. Część kibiców AEK-u rzucała racami i różnymi innymi przedmiotami w kierunku sektora wypełnionego przez kibiców Atromitosu, a także rodziny piłkarzy. Co tu dużo mówić – nie było to najlepsze podsumowanie półtorarocznego pobytu Saganowskiego w Grecji.
Zimą 2010 Saganowski zadeklarował, że jeśli ŁKS awansuje do ekstraklasy, to on sam zgłosi się do klubu, którego jest wychowankiem. I tak się faktycznie stało. Łódzki Klub Sportowy wrócił do ekstraklasy, a napastnik ponownie przywdział biało-czerwono-białe barwy.
– Założenie tej koszulki, z tym herbem coś dla mnie znaczy. Serce szybciej bije – przyznał tuż po powrocie do ŁKS-u.
Drugi pobyt Saganowskiego przy al. Unii potrwał tylko dwanaście miesięcy. “Sagan” w sezonie 2011/12 strzelił siedem goli oraz zanotował cztery asysty. Tym samym został najlepszym strzelcem i asystentem ŁKS-u w tamtych rozgrywkach. Warto zaznaczyć, że mimo ponad 30 lat na karku w 27 z 30 wszystkich spotkań grał od pierwszej do ostatniej minuty. Niezłe występy Saganowskiego nie przełożyły się jednak na postawę całego zespołu. ŁKS zajął przedostatnie miejsce w tabeli i spadł z ekstraklasy.
To, że dla Saganowskiego ŁKS nie był zwykłym klubem pokazała sytuacja z zimy 2011 roku. “Rycerze Wiosny” już wtedy byli na skraju przepaści finansowej. Dlatego wprowadzono w klubie plan naprawczy, który wiązał się z tym, że ŁKS wypłacał zaległości finansowe i pensje swoim zawodnikom w ratach. Saganowski bez problemu przyjął nowe warunki. W przeciwieństwie chociażby do Marcina Adamskiego czy Sebastiana Szałachowskiego, którzy odeszli w tamtym okresie z klubu właśnie z tego powodu. 124 mecze, 38 goli i cztery asysty – tak wygląda końcowy bilans Saganowskiego w Łódzkim Klubie Sportowym.
Saganowski w lipcu 2012 roku podpisał kontrakt z Legią Warszawa. Pierwsze miesiące w nowych-starych barwach były świetne w wykonaniu “Sagana”. W pierwszych trzynastu spotkaniach strzelił dziewięć goli i zanotował trzy asysty. Wrócił nawet po trzech latach przerwy do gry w reprezentacji Polski – wystąpił w spotkaniach z Mołdawią i Czarnogórą. Niestety przed październikowym starciem z Wisłą Kraków nabawił się kontuzji, która wykluczyła go z gry aż do marca. Mimo 34 lat już wówczas na karku, błyskawicznie wrócił do optymalnej formy po długim urazie. Od marca do maja 2013 roku zdobył jedenaście bramek, do tego dołożył pięć asyst. Samej Legii również powodziło się w tamtym sezonie bardzo dobrze. “Wojskowi” zdobyli mistrzostwo Polski, a także puchar Polski (dwie bramki Saganowskiego w finałowym dwumeczu ze Śląskiem Wrocław).
W kolejnych latach grał rzadziej, bo coraz częściej musiał się borykać z kolejnymi urazami. Niemniej nadal przydarzały mu się momenty piłkarskiej chwały. Choćby wtedy, gdy jego gol z Lechem Poznań dał Legii zwycięstwo w finale pucharu Polski na PGE Stadionie Narodowym. Albo wtedy, gdy w kwietniu 2014 roku wpisał się na listę strzelców przeciwko Zawiszy Bydgoszcz. Był to o tyle monumentalny moment, że był to jego pierwszy mecz po kilkumiesięcznej kontuzji.
Saganowski w trakcie swojego drugiego pobytu w stolicy trzykrotnie zdobył mistrzostwo i puchar Polski. Po raz ostatni wybiegł na boisko w maju 2016 roku. “Sagan” dostał symboliczną minutę w ostatnim meczu sezonu z Pogonią Szczecin, tym samym kończąc swoją bogatą i barwną karierę piłkarską.
Po zakończeniu kariery Saganowski stwierdził, że jest piłkarzem spełnionym i zadowolonym, z tego, co osiągnął. Największy żal jednak po czasie odczuwał do Pawła Janasa, który nie zabrał go na mistrzostwa Świata w Niemczech w 2006 roku.
– Jestem spełniony i zadowolony z tego, co udało mi się osiągnąć. Zwłaszcza patrząc na to, co działo się w moim życiu, w szczególności przez pryzmat mojego wypadku z 1998 roku. Faktycznie, może mógłbym więcej osiągnąć, ale przeszkodziły mi takie posunięcia, jak chociażby trenera Pawła Janasa w 2006 roku. Byłem chyba wtedy w życiowej formie, w Vitorii Guimaraes strzeliłem 12 bramek w lidze, a on nie zabrał mnie na mistrzostwa świata do Niemiec. Gdybym pojechał na mundial, na pewno bym tam zaistniał, co jeszcze dałoby impuls mojej karierze. Mam o to do trenera Janasa do dzisiaj pretensje, aczkolwiek jestem z nim w dobrych stosunkach. Jednak ta zadra tkwi w moim sercu – mówił po zakończeniu kariery w rozmowie z “Przeglądem Sportowym”.
Saganowski po zakończeniu kariery wybrał drogę trenerską. W lipcu 2018 roku został szkoleniowcem zespołu Legii do lat dziewiętnastu. Przygoda 35-krotnego reprezentanta Polski z piłką juniorską potrwała niecały rok. Na początku kwietnia 2019 roku dołączył do sztabu szkoleniowego seniorskiego zespołu w roli asystenta pierwszego trenera Aleksandara Vukovicia. W sierpniu 2019 Legia zmierzyła się z ŁKS-em na stadionie przy al. Unii. Saganowski został przez łódzkich kibiców przywitany bardzo ciepło. Zaśpiewano na jego cześć dwie przyśpiewki – głośne “Marek Saganowski” z przerwami na klaskanie i słynne “Sagan gol!”. Legia tamten mecz wygrała 3:2. W listopadzie 2020 roku Saganowski odszedł z Legii. Później był już samodzielnym szkoleniowcem w takich klubach jak Motor Lublin czy Pogoń Siedlce. Ostatnio trenował Wisłę Płock, gdzie zupełnie nie podołał. Nie udało mu się utrzymać Wisły w ekstraklasie, a później z Saganowskim u steru płocczanie ugrzęźli w środku tabeli pierwszej ligi. W październiku 2023 48-latek został zwolniony.
Marka Saganowskiego, mimo braku zatrważającej liczby goli oraz meczów w ŁKS-ie, spokojnie można nazwać legendą tego klubu. Od momentu odejścia “Sagana” Łódzki Klub Sportowy nadal czeka na napastnika o tego typu charakterystyce. Na piłkarza, który zarówno jest świetnym i bardzo bramkostrzelnym napastnikiem, jak i kimś, z kim mogą utożsamiać się kibice.
Trzeba jednak sobie zadać pytanie, czy to w ogóle możliwe, żeby piłkarz pokroju Saganowskiego zagrał jeszcze kiedykolwiek w ŁKS-ie. W aktualnym futbolu bowiem coraz radziej spotyka się piłkarzy, którzy byliby tak oddani i zżyci z danym zespołem, jak to miało miejsce w przypadku “Sagana” i Łódzkiego Klubu Sportowych. Takich piłkarzy już się po prostu nie produkuje.