Tomasz Stamirowski od kilku miesięcy nie jest już większościowym akcjonariuszem Widzewa, ale to o jego Widzewie znowu zrobiło się głośno po publikacji raportu „Finansowa Ekstraklasa”. – Byliśmy w stanie akumulować nadwyżki, przygotowując się na znaczące inwestycje w zespół od sezonu 25/26 oraz budowę ośrodka, na którą szykowałem dodatkowe dokapitalizowanie – mówi w rozmowie z „Łódzkim Sportem” były właściciel Widzewa.
Bartosz Jankowski: Z opublikowanego niedawno raportu Grand Thorton „Finansowa Ekstraklasa” jasno wynika, że miniony sezon pod względem finansowym był dla Widzewa bardzo udany. Na co pan, jako ówczesny właściciel Widzewa, zwrócił uwagę w pierwszej kolejności?
Tomasz Stamirowski (mniejszościowy akcjonariusz Widzewa): Raport pokazuje Widzew jako zdrowy klub, który w ostatnim sezonie, podobnie jak przez cały okres w którym byłem właścicielem, osiągał zyski i z roku na rok zwiększał przychody – z 17 milionów w sezonie 20/21 do ponad 64 milionów w zeszłym, głównie w oparciu o partnerów prywatnych przy niewiele zmieniającym się w okresie dotacjach ze strony Miasta. Przez ten czas realizowaliśmy przyjętą zasadę – wydajemy to, czym dysponujemy – a nawet osiągnęliśmy więcej, ponieważ byliśmy w stanie akumulować nadwyżki, przygotowując się na znaczące inwestycje w zespół od sezonu 25/26 oraz budowę ośrodka, na którą szykowałem dodatkowe dokapitalizowanie. Innymi słowy, wiedzieliśmy, czym dysponowaliśmy i akumulowaliśmy środki, by je użyć do kolejnego skoku rozwojowego.
Czyli mieliście plan, by ugruntować pozycję w ekstraklasie, po czym wykonać kolejny krok i spróbować dołączyć do czołówki?
Plan zawsze mieliśmy jeden i konkretny – najpierw stać się stabilnym ekstraklasowiczem, następnie doszusować do czołówki grupy środkowej, a potem walczyć o trofea. Patrząc na finanse, widać dużą różnicę pomiędzy środkiem stawki, a klubami o najmocniejszej strukturze, czyli Legią i Lechem. Celem było więc uzyskanie przychodów, które pozwolą nam zajmować w tej klasyfikacji miejsce w środku tabeli, które przecież nie tak dawno zajmowała też Jagiellonia. Później były dwie ścieżki, by pójść wyżej. Albo dobry wynik sportowy plus gra w europejskich pucharach i transfery wychodzące, albo wsparcie ze strony inwestora. Nasz rozwój był strukturalnie zaplanowany, w tym nadrobienie braków w infrastrukturze.. Trzeba pamiętać, że za pierwszą drużyną stoi cała organizacja klubu, która bezpieczniej, by rozwijała się stopniowo niż skokowo.
Czy ten sławny już widzewski „excel na zielono” to w głównej mierze pana zasługa? Czy może bardziej prezesa, dyrektora finansowego lub kogoś innego?
To przede wszystkim zasługa wdrożenia kultury szanowania pieniędzy i dbania o wspólne środki, bo wydajemy również pieniądze kibiców i sponsorów. W piłce dyscyplina finansowa nie robi się sama i na pewno wymaga woli i nadzoru ze strony właściciela. To również duża zasługa szefów poszczególnych pionów dbających o mądre wydawanie kasy, mechanizmy kontroli, dobre budżetowanie. Bardzo ważne, by na wszystkich poziomach to dobrze działało.
A czy odnalazłby się pan w takiej rzeczywistości, w jakiej Widzew Łódź jest teraz?
Zawsze jest dywagacja, czy najpierw pieniądze zarobić, a później je inwestować – tak jak to zrobiła Jagiellonia, czy najpierw zainwestować środki, a później próbować osiągnąć sukces sportowy, jak Raków. Mnie bliższy jest model Jagielonii, choć gdybym miał co roku wolne 10-20 milionów i mógłbym je dokładać do klubu, to bym to robił. W raporcie widać po czołowych drużynach co daje przychodowo sukces sportowy. I raport pokazuje, że różnica w wynagrodzeniach dla piłkarzy między Widzewem, a czwartym miejscem, dającym grę w pucharach, to około 12 milionów złotych. To nie była już różnica poza naszym zasięgiem. Raport tego nie pokazuje, ale szacuję, że klub na koniec zeszłego sezonu, posiadał środki na poziomie około 30 milionów złotych i to prawdopodobnie po opłaceniu transferu Fornalczyka, bo bilans transferowy przy przychodach 7 milionów z transferów jest pokazany jako ujemny, oraz po silnym zwiększeniu części kosztów po transakcji zmiany właściciela.
Czyli te pieniądze w klubowej kasie rosły z sezonu na sezon.
Tak, bo prowadziliśmy klub w sposób stabilny, co zresztą docenione zostało przez Roberta Dobrzyckiego. A poprzedni sezon sportowo został w pewnym sensie poświęcony dla kolejnego przez zmiany w klubie. Zakończyliśmy rundę jesienną na 9 miejscu, z 25 punktami, a średnia dawałaby 47 punktów na koniec. Na finalnym wyniku zaważyła mocno końcówka sezonu, gdzie w ostatnich siedmiu meczach zdobyliśmy tylko cztery punkty a o przyczynach mówił trener Sopić. Poza tym kadra była idealnie wręcz przygotowana do przebudowy przed kolejnym sezonem. Wielu zawodnikom kończyły się kontrakty, część piłkarzy była wypożyczona, niskie były koszty odpraw niechcianych zawodników. My tak zadziałaliśmy w pełni świadomie i zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że zespół trzeba wzmocnić, w letnim okienku transferowym
Z tego co pan mówi wynika, że nawet bez pojawienia się Roberta Dobrzyckiego, Widzew był przygotowany, by włączyć się do gry o górną połowę tabeli.
Przecież w górnej połowie tabeli to już byliśmy w sezonie 23/24. Chcieliśmy przesunąć się wyżej to się nie udało, ale piłka to nie biznes i rozwój jest często nieliniowy. Jagiellonia po 13. miejscu zdobyła w kolejnym sezonie mistrzostwo. Organizacyjnie i finansowo byliśmy gotowi. Mieliśmy szóste miejsce jeżeli chodzi o przychody z działalności podstawowej. To jest już bezpośrednie zaplecze części pucharowej. Cały czas mogliśmy liczyć na naszych kibiców, bo w raporcie widać, jak silny jest Widzew frekwencyjnie. Miałem zawsze silne poczucie wspólnoty. Uważam, że dobry wynik finansowy klubu to zasługa każdego, kto dołożył do tego swoją cegiełkę – na czele z kibicami zapełniającymi stadion i całą grupą partnerów biznesowych. W zamian wszyscy mieli poczucie, że dobrze dbaliśmy w klubie o powierzone środki. To była solidna baza do kolejnego kroku. A motywem zmian własnościowych nie było włączenie się do gry o górną połowę tabeli, tylko przyspieszenie walki o mistrzostwo.
PKO EkstraklasaStamirowski WidzewTomasz StamirowskiWidzew Łódźwywiad Stamirowski