

Wokół ŁKS-u Commercecon Łódź było mnóstwo zamieszania w trakcie letniej przerwy między sezonami. Odeszło kilka kluczowych siatkarek, a nowy trener nie poprowadził drużyny choćby w jednym spotkaniu. Misję poprowadzenia ŁKS-u dostał Adrian Chyliński, z którym porozmawialiśmy o jego pracy i obecnym zespole Wiewiór.
Piotr Grymm: Pełnisz rolę dyrektora zarządzającego i trenera ŁKS-u Commercecon Łódź jednocześnie. Czy mógłbyś pokrótce opisać, jak wygląda twój tydzień pracy, łącząc te dwie role?
Adrian Chyliński: Jeśli mamy tydzień treningowy, to staram się ze sztabem zaplanować, jak mają wyglądać treningi. Do tego dochodzą później oczywiście właśnie treningi i wszystkie rzeczy około treningowe czyli: przygotowanie, odprawy, analizy. Przestrzeń przed porannym treningiem, albo między treningami wykorzystuję na pracę w biurze. Są to obowiązki papierkowe, kwestie związane ze sponsorami, czy inne sprawy przyszłościowe dla klubu. Różnica jest taka, że jak zespół ma dzień wolny, albo pół dnia wolnego, to ja tego wolnego czasu nie mam, bo każdą spokojniejszą chwilę poświęcam na pracę w roli dyrektora zarządzającego. Po tym, jak zostałem pierwszym trenerem, to inne osoby pracujące w biurze trochę mnie odciążyły, więc została mi stricte praca papierkowa, nadzorowanie i planowanie budżetu klubu. Część rzeczy jest też dla mnie łatwiejszych, bo nie muszę wcześniej rozmawiać z trenerem zanim pójdę do MAKiS-u i ustalać planu. Teraz sam to robię. Pewne rzeczy możemy robić po prostu szybciej, skracając drogę komunikacyjną.
Wszyscy pamiętamy zamieszanie, które towarzyszyły klubowi latem. Trenerem miał być Przemysław Kawka, ale ostatecznie szybko się z nim rozstano. Odeszło też kilka kluczowych zawodniczek. Czy przed podjęciem pracy jako trener towarzyszyły ci jakieś obawy?
Na pewno takowe miałem. Musiałem to sobie przemyśleć, ale wiedziałem, że skoro podjąłem się misji zarządzania klubem, to wiedziałem że oddam też całe serce, jako trener. Z drugiej strony nie ryzykuje zbyt wiele. Oczywiście oczekiwania klubu się zmniejszyły, ale i tak są duże, co było widać po meczu z BKS-em, po którym kibice byli bardzo rozczarowani, że nie wygraliśmy. Trzeba jednak powiedzieć, że nie gramy w tym sezonie o takie cele, jak w poprzednich rozgrywkach. Oczywiście mierzymy wysoko, ale musimy podejść do tego spokojnie. Zespół się stara i ciężko pracuje, ale mamy swoje limity i teraz granie co trzy dni przez udział w Lidze Mistrzyń, wpłynie na zespół po prostu negatywnie, bo to jest na tę chwilę drużyna, która potrzebuje bardzo dużo treningów.
Sami sobie jednak podnieśliście poprzeczkę bardzo dobrą postawą na początku tego sezonu.
To ludzie podnoszą tę poprzeczkę. My od początku mówimy, że bardzo dobrze, że wygrywamy i zdobywamy punkty, ale nie możemy popadać w nadmierny optymizm i załamywać się jakimiś porażkami. Będą zwycięstwa, ale będą nam się zdarzać też słabsze mecze, w których, mówiąc kolokwialnie, dostaniemy po głowie. Kibice powinni cieszyć się każdym meczem i doceniać walkę tych dziewczyn, ale nie powinniśmy pompować żadnego balonika. Zbyt wiele rzeczy musi się poskładać, żeby osiągnąć sukces, a czasem ŁKS mając dużo bardziej doświadczony i jakościowy skład, tego sukcesu nie osiągał. Drużyna z Valentiną Diouf, Robertą Ratzke, Amandą Campos, Olą Gryką i Pauliną Maj-Erwardt zajęła 5. miejsce dwa sezony temu.
CZYTAJ TAKŻE: W Budowlanych radość, w ŁKS-ie smutek po derbach Łodzi [ZDJĘCIA]
Spodziewałeś się, że może to tak dobrze wyglądać na początku sezonu, mimo wielu istotnych zmian przed sezonem?
Mam w sobie złość, że nie mamy kilku punktów więcej, bo wydaje mi się, że mogliśmy wygrać z Radomką. Z BKS-em ludzie też mówią, że to był mecz do wygrania, ale rywalki zmieniły swoją grę po drugim secie, a my nie mieliśmy żadnej rotacji na przyjęciu. W pewnym momencie to przyjęcie tak mocno siadło, że gdyby nie zmiana Darii Szczyrby, to BKS by nas rozbił, a dzięki tej zmianie wróciliśmy do gry w czwartym secie i do końca walczyliśmy. Meczu z Radomką mi o wiele bardziej szkoda. BKS natomiast zaczął z nami bardzo słabo, ale od trzeciego seta zagrał na swoim poziomie, na którym powinien grać od początku i będzie grał. Wygraliśmy natomiast z UNI Opole, czyli sensacją tego sezonu, wyrwaliśmy trzy punkty w Mielcu, co nie było takie oczywiste. Teraz natomiast jesteśmy w trakcie bardzo trudnego okresu, którego się obawiałem.
Po spotkaniu z BKS-em Bostik ZGO Bielsko-Biała długo stałeś w kółeczku z całą drużyną. Możesz zdradzić o czym rozmawialiście?
Najpierw podziękowałem za walkę i ambicję, bo tego na pewno nie zabrakło. Później przekazywałem już swoje uwagi, ale powiedziałem też, że musimy mieć większą obsesję na wygrywanie. Czasami takim zapałem i ogniem w środku można zdobyć decydujące punkty i wygrać. Wielkie zespoły czasami grają średnio, ale wygrywają swoją zawziętością i ogniem, który mają w środku. Nam jeszcze tego momentami brakuje. Ale nie jest tak, że zupełnie tego nie mamy, bo pokazywaliśmy charakter chociażby w Opolu, gdzie wygraliśmy w końcówce…

A UNI Opole pokazało już w tym sezonie, że są bardzo dobrym zespołem.
UNI Opole zrobiło bardzo mądrą rzecz, czyli ściągnęli zawodniczki, które chcą się pokazać. Według mnie powinniśmy zwiększyć w naszej lidze limit zawodniczek zagranicznych do czterech. Jest dostępnych dużo siatkarek, które za rozsądne pieniądze chcą przyjść i się pokazać, a my cały czas obracamy się w obrębie polskiego rynku. Polskie zawodniczki w słabszych klubach bardzo często są bardzo przepłacone. Rozmawiałem z trenerem UNI po tym spotkaniu i powiedział mi, że ściągnęli zawodniczki ze Szwecji i z Meksyku, których on nie musi mobilizować do pracy, bo one same chcą się pokazać, a komfort pracy z kimś kto chce pracować, a nie musi jest zupełnie inny. Zwiększenie tego limitu zmobilizowałoby polskie zawodniczki, które wiedziałyby, że miejsce w składzie trzeba wywalczyć, a nie jest dane tylko za to, że jest się Polką. Nie martwiłbym się tutaj o kwestię reprezentacji. Wolałbym, żeby w drużynie były dwie, trzy bardzo dobrze grające Polki w 12 zespołach, bo to i tak daje nam około 30 świetnych zawodniczek, które mogą zasilić drużynę narodową. Obecnie jest w lidze wiele dziewczyn, które grają tylko dlatego że są Polkami, a ich poziom jest niższy, niż zawodniczek zagranicznych, które grają za mniejsze pieniądze.
CZYTAJ TAKŻE: Targi, wystawy i stand-upy? Sport Arena ma być dla sportu
Czy byłeś rozczarowany drugim i trzecim setem w derbach Łodzi? W pierwszym walczyliście jak równy z równym, ale kolejnych partiach drużyna od pewnego momentu wyglądała na nieco zrezygnowaną.
Tak wyglądało jakbyśmy trochę pękli ale ciężko się gra kiedy przeciwnik gra perfekcyjnie i każda akcja im wychodzi walczyliśmy wydaje mi się że nawet za bardzo kilka dziewczyn podeszło do tego spotkania z emocjami przez to popełnialiśmy też błędy w prostych sytuacjach. Zdarzało się, że ktoś chciał wziąć więcej niż mógł. Brakuje nam spokojnego treningu i przyszedł taki słabszy mecz niestety w derbach. No nic taki mamy kalendarz. Wracamy i musimy przygotować się do kolejnego tygodnia.

Czy w kadrze ŁKS-u jest zawodniczka, która zaskoczyła się pozytywnie?
Myślę, że nie ma takiej siatkarki, które mnie zdziwiła. Mariana Brambilla jest taką osobą, która na samym początku nie wyglądała najlepiej, ale wiedziałem, że ma olbrzymi potencjał, więc to była kwestia czasu, kiedy zacznie dobrze grać. Sonia Stefanik, która do tej pory nie była szóstkowa zawodniczką, radzi sobie bardzo dobrze. Dobrze gra również Anna Obiała, a sporo osób miało obawy, że jej współpraca z Angeliką Gajer może wyglądać gorzej, niż z Marleną Kowalewską. Bardzo dużą robotę dla zespołu wykonuje Daria Szczyrba, która w tym sezonie zagrała już na trzech pozycjach. Właśnie za takie poświęcenie dla zespołu i gotowość do gry, nieważne na jakiej pozycji, to gdybym musiał to wyróżniłbym Darię Szczyrbę. Wiele zawodniczek by kręciło nosem, że raz gra tutaj, raz tutaj i nie bardzo im to odpowiada, ale nie Daria.
Jak wygląda sytuacja Anastasii Hryshchuk? W poprzednim sezonie grała więcej. Chodzi po prostu o jej formę?
Tak. To kwestia formy. Bardzo bym chciał, żeby Nasti wróciła do wysokiej dyspozycji. Na pewno będzie dostawać regularnie szanse, bo czekamy na nią, ale musi mi to pokazać na treningach i miejsce w składzie po prostu wywalczyć. Nie ma nic za darmo.
O co będziecie chcieli powalczyć w Lidze Mistrzyń?
Mamy okrojony skład. Będziemy się oczywiście do tych meczów przygotowywać i walczyć, ale nie są to dla nas spotkania priorytetowe. Dla nas na pierwszym miejscu jest odpowiednie punktowanie w lidze. Będąc realistą, to może uda się powalczyć z Dresdner SC o trzecie miejsce i udział w Pucharze CEV, który byłby dla nas bardziej odpowiedni. Tam są słabsi przeciwnicy i łatwiej przejść kolejne rundy, a za przejście każdej są nagrody finansowe. W Pucharze CEV nie dochodząc do jakiegoś wysokiego poziomu, można wyjść na zero, a w Lidze Mistrzyń jeśli nie dojdziesz do najlepszej czwórki, to dokładasz duże pieniądze. W Lidze Mistrzyń federacja bierze pieniądze od klubu, żeby w ogóle wystartować. To już jest dziwne. Poza tym trzeba jeździć po sędziów, wypłacać im dniówki, zapewniać im hotele, bilety lotnicze, transport. Wszystko jest na głowie klubu. Wszystko po to, żeby za wygrany mecz dostać kilka tysięcy euro.
CZYTAJ TAKŻE: ŁKS Commercecon Łódź wraca do Ligi Mistrzyń! [ZDJĘCIA]
