– ŁKS ma grać zawsze do końca i zawsze na sto procent, z dużą jakością i z dużą intensywnością – i to nie tylko fizyczną, ale też intelektualną. Błędy się zdarzają i będą nam się zdarzać, ale nigdy nie może zabraknąć nam odpowiedniego podejścia i zaangażowania – mówi trener ŁKS-u, Marcin Matysiak. W drugiej części rozmowy z „Łódzkim Sportem” szkoleniowiec klubu z al. Unii opowiada m.in. o relacjach z prezesem Robertem Grafem, rekrutacji na kurs UEFA PRO i o tym, czy naprawdę wierzy w utrzymanie.
Michał Marchlewski (Łódzki Sport): Jaki ma być ŁKS Marcina Matysiaka? Jakie piętno chce pan odcisnąć na zespole?
Marcin Matysiak (trener ŁKS-u): Obecnie najważniejszą dla mnie zasadą jest to, że nie negocjujemy wysiłku – ciężko pracujemy i dajemy z siebie sto procent. Zawsze do końca i zawsze na sto procent, z dużą jakością i z dużą intensywnością – i to nie tylko fizyczną, ale też intelektualną. Bliska jest mi gra efektywna i efektowna, ale nie możemy zapominać w niej o tym, jak ważna jest defensywa. Błędy się zdarzają i będą nam się zdarzać, ale nigdy nie może zabraknąć nam odpowiedniego podejścia i zaangażowania. Chciałbym, żeby za kilka miesięcy piłkarze mogli stwierdzić, że przy tym sztabie, przy trenerze Matysiaku się rozwijają.
Jakie nurty w myśli trenerskiej, jacy trenerzy, jakie książki wywarły na pana największy wpływ?
Z dumą mogę powiedzieć, że jako trener jestem dzieckiem Akademii ŁKS – sześć lat spędzonych w środowisku jej szkoleniowców było dla mnie bardzo ważne. Gdyby nie oni, nie byłbym takim trenerem i takim człowiekiem, jakim jestem obecnie. Ważną lekcją było dla mnie też czytanie piłkarskich biografii, zwłaszcza tych przedstawiających historię Pepa Guardioli (czytam wszystkie publikacje na jego temat), Zróbmy hałas o Jürgenie Kloppie czy książki o Carlo Ancelottim – to trójka bliskich mi trenerów. Lubię również pogłębiać swoją wiedzę dotyczącą psychologii i zarządzania oraz pracować nad kompetencjami miękkimi, uważam, że w tę stronę idzie trenerski świat.
W trwającej części sezonu mierzy się pan często ze swoimi rówieśnikami – ostatnio ŁKS grał przeciwko Warcie Dawida Szulczka i Rakowowi Dawida Szwargi, a w następnej kolejce pojedzie do Białegostoku na mecz z Jagiellonią Adriana Siemieńca. O trenerach z pana generacji mówi się często jako o „trenerach laptopowych” – przywiązujących dużą wagę do meczowych danych i ich analizy, co wielu starszych szkoleniowców zaniedbywało. Jak podchodzi pan do tej części trenerskiego warsztatu? Przygotowanie taktyczne i praca ze statystykami to ważny element pana pracy czy może – zwłaszcza w waszej obecnej sytuacji – takie sprawy schodzą na dalszy plan?
Uważam, że w trenerskim warsztacie nie można zaniedbywać żadnego elementu – ani taktycznego, ani motorycznego, ani psychologicznego, ani analitycznego. Jako główny szkoleniowiec nie jestem oczywiście w stanie kontrolować wszystkiego, ale mam do dyspozycji fantastyczny sztab, który zajmuje się tymi sprawami. Dla mnie solą pracy trenera jest boisko. Uwielbiam pracę na murawie, nabieram na niej nowego życia. Cenimy i wykorzystujemy statystyki. Gdyby jednak ktoś dał mi wybór: przeprowadź trening i dobierz do niego odpowiednie środki albo obejrzyj mecz i przeanalizuj rywala, to zawsze wybiorę to pierwsze, a najchętniej jeszcze włączę się do tego treningu. [śmiech]
Ma pan regularny kontakt z Robertem Grafem, nowym wiceprezesem ŁKS-u ds. sportowych czy prezes przyjął model działania taki jak w swoich wcześniejszych klubach, w których przyglądał się zespołowi z pewnego dystansu?
Mamy gabinety tuż obok siebie, więc mijamy się wielokrotnie w ciągu dnia, wymieniamy spostrzeżenia. Rozmawiamy przed meczem i po meczu. Prezes regularnie obserwuje treningi – przygląda się podczas nich zawodnikom, ale też pracy mojej i mojego sztabu.
Szybka aktualizacja dotycząca kursu UEFA PRO: zgłasza się pan na kwietniową rekrutację?
Tak, złożyłem już wszystkie niezbędne dokumenty, uczę się na egzamin wstępny i czekam na rozmowę kwalifikacyjną. Sprawdzałem zasady naboru i są one zbudowane tak, że powinienem zdobyć sporo punktów za karierę trenerską. Wiem jednak, że pozostali trenerzy aplikujący na kurs nie są anonimowymi postaciami; też mają swoją historię i swoje doświadczenie.
Jak po upływie kilku dni ocenia pan reakcję zespołu na mecz z Rakowem? Czuć, że w piłkarzach wciąż siedzi bramka stracona w doliczonym czasie gry czy oczyścili głowy i myślą już o tym, co przed nimi?
Tuż po zakończeniu meczu w szatni czuć było zdenerwowanie i sportową złość. Mam świadomość, jak wiele okazji do zdobycia bramki miał Raków, ale gdy bronisz się przez 96 minut i tracisz gola w ostatniej sekundzie, to zawsze boli. Kiedy emocje opadły przeanalizowaliśmy mecz, na spokojnie o nim porozmawialiśmy i myślę, że teraz nastawienie zespołu jest już pozytywne. Na dzisiejszym treningu widziałem w drużynie dobrą energię do dalszej pracy.
Nad czym chce pan przede wszystkim pracować w tym wydłużonym ze względu na okienko reprezentacyjne mikrocyklu? Ta przerwa to dla was błogosławieństwo, bo wreszcie możecie spokojnie potrenować czy przekleństwo, bo wybija was z uderzenia w momencie, w którym złapaliście odpowiedni rytm?
I jedno, i drugie. To na pewno dobry moment, żeby popracować nad przygotowaniem motorycznym. Możemy nieco mocniej docisnąć piłkarzy fizycznie, ale też poświęcić więcej czasu wybranym elementom taktycznym. W pierwszym tygodniu mikrocyklu szczególny nacisk kładziemy na grę w ofensywie. To też okazja, żeby zregenerować kilku zawodników narzekających na kontuzje i problemy zdrowotne. Tworząc plan treningów, musimy mocno się nagimnastykować, bo nie mamy do dyspozycji całej kadry – trzeba uwzględnić brak Rahila Mammadova, który wyjechał na zgrupowanie reprezentacji Azerbejdżanu czy to, że kilku naszych zawodników zagra w meczu drugiej drużyny.
W najbliższej kolejce czeka was spore wyzwanie. Urwanie punktów liderowi jest w zasięgu pana zespołu?
Tak, to już szóste spore wyzwanie w przeciągu kilku tygodni [śmiech]. Po to trenujemy, żeby również z takimi zespołami rywalizować jak równy z równym i walczyć o pełną pulę. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, jak gra Jagiellonia i w jakiej jest formie. W tym momencie nie mamy jednak nic do stracenia i na boisku damy z siebie wszystko.
Na koniec pytanie, które musi paść w naszej rozmowie (choć teraz brzmi już trochę inaczej niż gdybym zadał je trzy mecze temu). Utrzymanie ŁKS-u w Ekstraklasie to pana zdaniem realna perspektywa?
Całkowicie wierzę, że jest to możliwe. Walczymy o to każdego dnia, na każdym treningu. Przychodzenie do klubu i codzienna praca nie miałyby żadnego sensu, gdybyśmy w to nie wierzyli. Oczywiście ktoś czytając te słowa może powiedzieć, że spadłem z księżyca, ale to jest jedyna możliwa droga. Przecież nie wejdę do szatni i nie powiem: „chłopaki, odpuśćcie już sobie”. My wierzymy w tę drużynę na sto procent i walczymy dalej. Po drodze może być różnie, mogą zdarzać się przeciwności, ale ja, sztab i zawodnicy cały czas dajemy z siebie wszystko i ciężko pracujemy. Przecież gdybyśmy dowieźli prowadzenie w meczu z Rakowem, bylibyśmy teraz przedostatni w tabeli ze stratą pięciu punktów do bezpiecznego miejsca. Pięć punktów, siedem? Nie takie rzeczy się już w piłce zdarzały.
Widzi pan w zespole tę samą wiarę?
Ta wiara to dla nas punkt wyjścia. Gdybyśmy jej nie widzieli, nie mówilibyśmy w ten sposób o perspektywie walki o utrzymanie. Widzę u tych zawodników błysk w oku, a my chcemy dać im wszystko, co możliwe, aby pomóc im w realizacji naszego celu. Nie wiemy, jak ta historia się skończy, ale niezależnie od tego, co wydarzy się w kolejnych meczach chciałbym, żebyśmy pozostawili po sobie dobre wrażenie.