ŁKS zremisował 2:2 z Górnikiem Łęczna w pierwszym wiosennym meczu Betclic 1. Ligi. Czego zabrakło ełkaesiakom, żeby wygrać to spotkanie?
Przede wszystkim piłkarze ŁKS-u przy obu bramkach dla przeciwnika fatalnie zachowali się w obronie. Przy trafieniu wyrównującym Damiana Warchoła pojedynek główkowy przegrał Mateusz Kupczak. Z drugiej strony wydaje się, że niekoniecznie w tej sytuacji Warchoła powinien pilnować akurat Kupczak, skoro stoperem ŁKS-u jest np. Łukasz Wiech, mierzący 1,94 m wzrostu, co znacząco ułatwia mu wygrywanie starć w powietrzu (w całym spotkaniu wygrał sześć na siedem tego typu pojedynków).
Problemy defensywy łodzian obnażył jednak zwłaszcza drugi gol dla gospodarzy. Górnik szybko rozegrał rzut wolny przed polem karnym, po wymianie podań Adam Deja zagrał piłkę do Przemysława Banaszaka, gdzie nie było ani jednego zawodnika ŁKS-u. Snajper Górnika wykorzystał tę sytuację. Jeśli ŁKS chce awansować do ekstraklasy, to jego piłkarze nie mogą popełniać tak prostych błędów pod własną bramkę.
Generalnie obrona to nie była największa siła ŁKS-u tego dnia. Przeciętny debiut zaliczył Sebastian Rudol, który miał stać się liderem defensywy zespołu z al. Unii 2, a zagrał na podobnym poziomie, co Levent Guelen, który przesiedział całe spotkanie na ławce rezerwowych. Niczym szczególnym nie wyróżnili się Wiech oraz Piotr Głowacki, którego współpraca na lewej stronie boiska z Antonim Młynarczykiem po raz kolejny w zasadzie nie istniała.
Do tego nie najlepiej zagrał Aleksander Bobek. Mógł zrobić więcej przy pierwszym golu, a nawet nie rzucił się w kierunku lecącej piłki. Poza tym znowu dała sobie znać jego słaba gra nogami – na dziewięć długich podań zagranych przez Bobka, tylko dwa były celne. Bramkarz ŁKS-u ma potencjał, żeby w przyszłości grać w największych europejskich ligach, ale jeśli tak ma się stać, to musi poprawić celność podań.
Najlepiej spośród defensorów wypadł Kamil Dankowski, który – jak zwykle – nie bał się angażować w grę ofensywną, co uargumentował asystą przy wyrównującym trafieniu Marko Mrvaljevicia. Łącznie zanotował tego dnia cztery kluczowe (poprzedzające strzał partnera z zespołu) podania i zaliczył sporo istotnych wślizgów, dzięki którym kilkukrotnie wygarnął piłkę spod nóg przeciwnika.
Bez wątpienia najgorszym piłkarzem ŁKS-u w spotkaniu z Górnikiem był Mateusz Kupczak. Trudno powiedzieć, czym było to spowodowane. Owszem, ten występ był pierwszym, odkąd został pełnoprawnym pierwszym kapitanem ŁKS-u, ale przecież mówimy o zawodniku, który rozegrał ponad 200 spotkań w ekstraklasie i już jesienią nosił w opaskę kapitańską, gdy na boisku nie było Pirula.
Były pomocnik Warty Poznań nie dość, że zawinił przy pierwszym golu łęcznian, to był chaotyczny, został ukarany żółtą kartką i już po godzinie gry został zmieniony. Co ciekawe, to pierwsza tego typu sytuacja, odkąd Kupczak trafił do Łodzi w lecie zeszłego roku. Nie licząc grudniowej konfrontacji z Arką Gdynia, gdy pauzował za żółte kartki.
Spory, pozytywny kontrast względem występu Kupczaka stanowiło wejście na murawę w drugiej połowie Mateusza Wysokińskiego. Co prawda nie jest on nominalnym defensywnym pomocnikiem, ale dobrze łączył zadania ofensywne z defensywnymi i nie bał się brać ciężaru gry na siebie.
Trzeba również zaznaczyć, że nietrafiony okazał się pomysł z przesunięciem do środka ataku Andreu Arasy. Hiszpan jesienią występował głównie na prawym skrzydle, grając obok Stefana Feiertaga. Po odejściu Austriaka to właśnie Arasa miał wypełniić lukę, ale szybko okazało się, że to nie jest dobry plan.
W głównej mierze dlatego, że często ŁKS kończył akcję dośrodkowaniami na pole karne (w całym meczu ełkaesiacy wykonali ich 31, z czego 11 było celnych). Arasa jednak to nie jest piłkarz idealny do takiej gry – co prawda Hiszpan dobrze gra głową, zdobywał już tak bramki, ale jednak mierzy niespełna 1,80 cm wzrostu, a jego głównymi atutami są drybling i szybkość.
W tym elemencie lepiej czuje się Marko Mrvaljević. To właśnie on trafił od ŁKS-u po to, żeby zastąpić Feirtaga i jak na razie Czarnogórzec zalicza udane wejście do zespołu. W spotkaniu z Górnikiem pojawił się na murawie w drugiej połowie, zastępując Maksymiliana Sitka, co spowodowało, że przesunięty na lewe skrzydło został Arasa, a niedługo później na prawej flance pojawił się jeszcze jeden debiutant, czyli Gustaf Norlin.
Współpraca tej trójki z przodu funkcjonowała naprawdę nieźle. Mrvaljević strzelił głową pierwszego gola w nowym klubie, wykorzystując dobrą centrę Dankowskiego, a Arasa ustawiony bliżej linii bocznej z powrotem miał więcej swobody na boisku, dzięki czemu wyglądał na bardziej pewnego siebie. W przeciwieństwie do swojej wersji z pierwszej połowy starcia, gdy ewidentnie nie potrafił się odnaleźć jako jedyny napastnik, co potwierdzały problemy 26-latka z przyjęciem i opanowaniem piłki oraz całkiem spora liczba niecelnych zagrań (celność podań Arasy w tym meczu wyniosła zaledwie 68 proc.).
W związku z powyższym wydaje się, że w kolejnym starciu środkowym napastnikiem ŁKS-u powinien być Mrvaljević, a o dwa miejsca na skrzydłach będą rywalizować Młynarczyk, Arasa, Norlin i Sitek. Na dzisiaj największe szanse na grę w podstawowym składzie ma pierwsza dwójka, chociaż warto docenić obiecujący występ Sitka, któremu nie brakowało zadziorności i waleczności, czyli tak ważnych cech wolicjonalnych, o których wspominał przed meczem trener ŁKS-u. Co więcej, 22-letni skrzydłowy zanotował sześć udanych prób dryblingu (100 proc. skuteczności) i łódzcy kibice mogą żałować tylko tego, że nie potrafił zachować większego spokoju na połowie rywala, ponieważ przeprowadził kilka takich akcji, które przy lepszej finalizacji mogły się zakończyć nawet zdobytą bramką dla drużyny dwukrotnego mistrza Polski.
ŁKS-owi rozpocząć 2025 roku od zwycięstwa nie pozwoliły także powracające demony z jesieni. Ełkaesiacy w pierwszej połowie wyglądali nieźle. Pressing stał na wysokim poziomie, co było widać po tym, jak duża trudności miał Górnik z wyprowadzeniem piłki spod własnej bramki. Po pierwszych 45. minutach jednak prowadził, ponieważ po raz kolejny ŁKS popełnił zbyt proste błędy we własnym polu karnym. Co ciekawe, ogólny obraz gry ŁKS-u w drugiej połowie był gorszy niż to, co oglądaliśmy przed przerwą. Tak naprawdę Górnik od 46. do 75. minuty miał pełną kontrolę nad spotkaniem i wydawało, że je wygra. ŁKS przed porażką uratował tylko zryw w końcówce i generalnie całkiem przyzwoity ostatni kwadrans spotkania w wykonaniu podopiecznych Dziółki.
Całościowo jednak znowu ŁKS w drugiej odsłonie wygląda gorzej niż w przerwie. To nie pierwsza taka sytuacja, że intensywność pressingu ŁKS-u zdecydowanie spada w drugiej części starcia. Jesienią można to było tłumaczyć tym, że kadra ŁKS-u była wąska i trener nie miał szerokiego pola manewru, co było bezpośrednią przyczyną tego, że piłkarze nie byli w stanie przez cały mecz biegać na wysokiej intensywności. Po zimowych wzmocnieniach ławka rezerwowych “Rycerzy Wiosny” wygląda okazalej, a mimo to wciąż łodzianie mieli wyraźne problemy w drugiej połowie.
Co więcej, po raz kolejny, delikatnie mówiąc, wiele do życzenia pozostawiało to, jak ełkaesiacy zarówno atakowali, jak i bronili stałe fragmenty gry. To właśnie po nich ŁKS stracił drugą bramkę, a mimo tego, że wykonywali aż siedem rzutów rożnych, to nie stworzyli poprzez nie większego zagrożenia.
Ponownie nie najlepiej wyglądała gra w ataku pozycyjnym. Wprawdzie ŁKS stworzył sobie tego dnia więcej sytuacji do strzelenia gola od rywala. Ełkaesiacy oddali strzały o wartości 1.95 xG (goli oczekiwanych), czyli w pełni zasłużyli sobie na te dwie bramki. Ponadto 19 razy strzelali na bramkę, w tym pięciokrotnie celnie. Niemniej jednak na te 19 uderzeń aż 11 zostało zablokowanych przez piłkarzy Górnika, a siedem strzałów podopieczni Dziółki oddali zza pola karnego, więc nie były to próby, które miałyby wysokie szanse na powodzenie.
ŁKS potrafi strzelać gola po wymuszonych błędach przeciwnika (patrz pierwsza bramka Młynarczyka), dośrodkowaniach (patrz druga bramka Mrvaljevicia) czy kontratakach, ale gdy przeciwnik broni własne pole karne, to ŁKS za bardzo nie ma pomysłu, jak sforsować nisko ustawiony blok obronny rywala, co potwierdziło się także w tym spotkaniu. Jest to zaskakujące tym bardziej, że przecież ŁKS posiada zawodników, którzy, mówiąc wprost, potrafią grać w piłkę.
Hinokio i Mokrzycki w środku pola czy nawet ofensywnie grający Głowacki oraz Dankowski to gracze, którzy mają ciąg na bramkę przeciwnika i nie mają problemów z kreowaniem sytuacji partnerom. Arasa i Młynarczyk natomiast potrafią wygrać pojedynek na jeden i swoją umiejętnością dryblingu oraz szybkością zrobić przewagę w bocznych sektorach boiska. Wydaje się więc, że w tym przypadku w jakimś stopniu ograniczenie stanowi taktyka preferowana przez trenera, który ogranicza potencjał piłkarski graczy.
Łodzianie nie są w stanie zdominować rywala, pójść za ciosem, strzelając mu kilka goli (tak jak to miało miejsce np. za kadencji Kazimierza Moskala), mimo że posiadają w kadrze piłkarzy, których stać na tego typu granie.
ŁKS nie zagrał w Łęcznej słabo. Było widać w jego grze postęp względem tego, co prezentował w końcówce zeszłego roku. Trafnie jednak sytuację podsumował po meczu Piotr Głowacki. ŁKS w obecnej sytuacji nie ma czasu, żeby remisować i przegrywać. Jeśli ŁKS chce awansować do baraży o ekstraklasę na koniec sezonu, to potrzebuje serii zwycięstw. Strata do czołowej szóstki nadal wynosi sześć oczek, a w klubie nikogo nie zadowala dziesiąte miejsce, aktualnie zajmowane przez “Rycerzy Wiosny” w tabeli 1. ligi.
– Przyjechaliśmy tutaj po trzy punkty. Nie mamy czasu, żeby remisować i przegrywać. Bardzo dobrze weszliśmy w mecz. Rozmawialiśmy w szatni, że chcemy narzucić swój styl gry i to było widać. Później straciliśmy dwie głupie bramki. Ta druga nie ma prawa się zdarzyć. Zaspaliśmy. Jest we mnie jeszcze złość, bo nie możemy tak łatwo dać sobie strzelać goli. Mówiliśmy sobie, że gdy jest faul, to najbliższy zawodnik staje przed piłką i nie pozwala na szybkie wznowienie gry. My tego nie zrobiliśmy – mówił po spotkaniu Głowacki.
Bardzo istotne będzie więc najbliższe starcie na stadionie Króla. Ełkaesiacy w niedzielę, 23 lutego zmierzą się z trzecią w tabeli Miedzią Legnica, której celem również jest awans do ekstraklasy. Spotkanie to powie nam, czy faktycznie ŁKS zaliczył jakiś progres, czy tylko dzięki niefrasobliwości przeciwnika nie przegrał pierwszego ligowego meczu w 2025 roku.