Kto lubi sędziować mecze Widzewa? Czy ŁKS awansuje do PKO Ekstraklasy? O kondycję łódzkiej piłki nożnej zapytaliśmy Michała Listkiewicza, przed laty międzynarodowego polskiego arbitra, a później również prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej.
Łódzki Sport: Za nami szczęśliwy dla łódzkich drużyn weekend. Widzew i ŁKS zapewniły sobie punkty w doliczonym czasie gry. Czy ich gra może się podobać?
Michał Listkiewicz: Ostatnio w polskich ligach w ogóle dostrzegamy taką tendencję, że losy meczów rozstrzygają się w ich końcówkach. Na pewno jest to fajny, ciekawy element gry, który musi mieć dużą wartość dla kibiców. Przypomina mi to trochę NBA, gdzie niezależnie od tego, jak układa się mecz, o losach decyduje czwarta kwarta. To pokazuje, że drużyny walczą do końca. Wynik ich nie deprymuje, zdarza się, że odrabiają nawet dwubramkowe straty. Przypomina się w tym kontekście przede wszystkim sławetny mecz Legia – Widzew o mistrzostwo Polski, kiedy łodzianie poradzili sobie w beznadziejnej sytuacji. Taka ambitna gra do końcowego gwizdka znów nabiera znaczenia. Myślę, że kibice mogą być zadowoleni.
Czy tak grający, ambitnie, do końca, Widzew ma szansę utrzymać się w ligowej czołówce i nadrabiać walką dystans finansowy względem wielu rywali, czy raczej zgadza się pan z opiniami, że dotychczas zespół Janusza Niedźwiedzia punktował ponad stan i te dobre wyniki wkrótce się skończą?
– Na pewno już teraz postawa Widzewa jest dużą niespodzianką, zwłaszcza że jest beniaminkiem. Oczywiście nazwa jest wielka, historia stoi za nią wielka, ale patrzymy na teraźniejszość. W niej Widzew mozolnie pnie się, żeby wrócić na swoje miejsce. Dziś, co by nie stało się dalej, trzeba jasno powiedzieć, że to będzie bardzo udany sezon dla Widzewa. Czy skończy czwarty czy ósmy, bo oczywiście wszystko jest możliwe, dla oceny nie ma to już znaczenia. Ta drużyna pokazała, że w kolejnych rozgrywkach trzeba będzie się z nią liczyć. Przede wszystkim klub jest rozsądnie prowadzony od strony sportowej. Postawiono na perspektywicznego, głodnego sukcesów trenera, a nie wyjadacza z karuzeli, który tu pracuje 2 lata, potem gdzie indziej kolejne. Zespół budowany jest mądrze. Do tego dochodzi siła kibicowska, ścisła czołówka w kraju, na pewno na miarę podium. Dlatego jestem spokojny o to, że Widzew dogra sezon w szerokiej czołówce, powiedzmy pierwszej szóstce, a potem może być nawet lepiej.
CZYTAJ TEŻ: Widzew. Ostrożnie do Europy
Czy z pana perspektywy, jako wieloletniego arbitra, Widzew jest drużyną trudną do sędziowania?
– Nie chciałbym powiedzieć: „trudna”. To nie to słowo. Widzew od zawsze był po prostu wymagający. To był zespół niesamowicie walczący – już wczasach, kiedy ja sędziowałem, a nawet wcześniej. Jego gra opierała się na dynamice i ofensywie – często wręcz agresywnej, w tym sensie, że widzewiacy nigdy nie odpuszczali. Sędzia w meczu Widzewa nie może się zdrzemnąć. W każdej sekundzie wydarzyć może się coś ważnego, czego przeoczenie może być dużym problemem. Nie chciałbym tu szafować nazwami, ale zdarzają się drużyny grające trochę tak – lelum polemum – spokojnie, powolutku, przede wszystkim, żeby nie stracić bramki, a potem się zobaczy. To nigdy nie było w stylu Widzewa.
I faktycznie na przestrzeni lat udało się ten charakter utrzymać.
– Widzew zawsze z tego słynął. Tak było w czasach Zbyszka Bońka czy Włodka Smolarka. Jak się jechało na Widzew, wiadomo było, że trzeba być w pełni skoncentrowanym, bo na boisku i na trybunach będzie dym. Ale pozytywnie. Sędzia musi być wtedy bardziej zmobilizowany, skupiony na pracy. A są drużyny, w przypadku których można z góry przewidzieć, że będzie wolne tempo, usypianie. To na Piłsudskiego nie zdarzało się nigdy.
Czy na postawę sędziego ma wpływ zachowanie trybun?
– Na młodego arbitra na pewno tak. Ale im starszy sędzia, bardziej doświadczony, tym mniej. Mnie zawsze głośne trybuny mobilizowały. Wiem, że podobnie mają na przykład Szymon Marciniak czy Paweł Raczkowski. Jak w Grodzisku Wielkopolskim gra Warta Poznań i słychać przelatującą muchę to i sędzia też pewnie może przysnąć. Na młodego sędziego doping może mieć wpływ, ale to znaczy, że nie jest on jeszcze po prostu gotowy. Arbitrzy muszą być na to uodpornieni, nie może to ich deprymować. Ale tak łatwo to się tylko mówi. Sędziom, którzy są pierwszy, drugi sezon w ekstraklasie łatwiej będzie prowadzić mecz w Grodzisku czy Legnicy niż na Widzewie. Tyle że oni też muszą się nauczyć, jak się sędziuje przy takiej fanatycznej publiczności.
WIĘCEJ: Pełna mobilizacja mistrza Polski na Widzew
Ma pan szczególne wspomnienia z prowadzenia meczów Widzewa?
– Były dwa takie spotkania. Jedno to starcie z Ruchem Chorzów, kiedy po jednej stronie grał Zbigniew Boniek, a po drugiej Andrzej Buncol, więc wielkie gwiazdy [prawdopodobnie chodzi o mecz zakończony remisem 0:0 w rundzie jesiennej sezonu 1981 roku – przyp. red.]. I jeszcze boisko robiło swoje, bo to był chyba listopad, więc mieliśmy walkę w błocie, w której nikt nie odpuszczał. To było coś niesamowitego. Drugi mecz był dla mnie psychicznie trudny – z Legią Warszawa, bo sędziowałem w nim awaryjnie. Mój kolega z Gliwic, Piotr Werner, dostał ataku wyrostka, już na stadionie [. Dla mnie z jednej strony ta sytuacja była wyróżnieniem, bo obie drużyny zażyczyły sobie, żebym to ja sędziował, a z drugiej strony było to dla mnie spore obciążenie, bo przecież jestem z Warszawy, jak Legia. Pamiętam, pokonałem trasę Warszaw – Łódź moim ówczesnym samochodem, czyli maluchem, w jakimś rekordowym tempie. Myślę, że sam mecz sędziowałem bardzo dobrze, chociaż starałem się go prowadzić ostrożnie, tzn. gwizdałem więcej niż zazwyczaj. Ostatnio ktoś, chyba Dariusz Dziekanowski, który grał wtedy w Legii, wytknął mi, że sędziowałem wtedy defensywnie. I tak faktycznie było. Gwizdałem więcej, żeby mi się ten mecz nie rozhuśtał, żeby nikt nie miał uwag. Skończyło się remisem i zastrzeżeń chyba nie było, ale rzeczywiście nie prowadziłem tamtego spotkania w swoim stylu [w tym wypadku chodziło o mecz z października 1987 roku, zakończony wynikiem 0:0 – przyp. red.].
Łatwe do sędziowania nie są zapewne też mecze derbowe. Czy do takich może dojść już w przyszłym sezonie w KO Ekstraklasie? Obserwuje pan, co się dzieje w Fortuna 1 Lidze? ŁKS zasługuje na pierwsze miejsce w tabeli i będzie w stanie awansować?
– Liga jest bardzo ciekawa. W sensie wynikowym chyba nawet ciekawsza niż ekstraklasa, bo 6-8 drużyn ma ciągle szansę na bezpośredni awans, podczas gdy ligę wyżej liczy się już tylko Raków i Legia. Bardzo ciasno jest też na dole pierwszej ligi. Rozgrywki są kompletnie nieprzewidywalne. Ostatnio, jakby na potwierdzenie, byłem na meczu Arka Gdynia – Górnik Łęczna, gdzie goście nie wygrali fuksem, tylko rzeczywiście zasłużyli na 3 punkty, bo byli zdecydowanie lepszym zespołem, a przecież walczą o utrzymanie, a gospodarze o awans. Nic tu więc nie wiadomo. Dwa mecze wygrać potrafi skazywana na degradację Skra Częstochowa, która teraz znów zaczyna się liczyć w walce o uratowanie ligowego bytu. Ale życzę awansu ŁKS-owi, również z uwagi na stadion. Tyle lat grał w ekstraklasie na, powiedzmy to sobie otwarcie, słabym obiekcie. Kiepskie było tam oświetlenie, szatnie przedpotopowe, przejście przez halę koszykarską – skansen. Była drużyna wspaniała atmosfera i ludzie, że wspomnę Marka Łopińskiego, Marka Dziubę czy Leszka Jezierskiego. Na górze zawsze było piwko czy kiełbaska po meczu. Było bardzo rodzinnie, ale warunki były fatalne. W tej chwili jest piękny stadion. Oglądałem na nim mecz reprezentacji Ukrainy. Byłem pod wielkim wrażeniem eksponowania pamiątek klubowych i zasłużonych postaci. Za to należą się gratulacje. Brakuje tylko kropki nad „i” w postaci wyniku sportowego, bo na takim obiekcie powinna grać ekstraklasa.
NIE PRZEGAP: ŁKS wygrywa w doliczonym czasie gry [ZDJĘCIA]
Jak na tym tle wypada stadion Widzewa? Miał pan okazję zobaczyć go z bliska?
– Tak. Też nie ma absolutnie porównania z tym, co było kiedyś. Ale to jest inny charakter, stadionu kompaktowego, skrojonego na Widzew. Bardziej reprezentacyjnym obiektem Łodzi jest stadion ŁKS-u, gdzie grała już wspomniana reprezentacja Ukrainy czy Dynamo Kijów w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Życzę Łodzi derbów na szczeblu ekstraklasowym. Miasto jest teraz dobrze skomunikowane, dojeżdżają szybkie pociągi. Łódź wróciła do ekstraklasy komunikacyjno-cywilizacyjnej. Czas, żeby teraz na tym najwyższym poziomie piłkarskim były dwa łódzkie kluby.
Fortuna 1 LigaŁKS ŁódźMichał ListkiewiczPKO EkstraklasaWidzew Łódź