Po raz pierwszy od 12 lat nie będzie mnie na żadnym meczu inauguracyjnej kolejki Ekstraklasy, po raz pierwszy w swoim dorosłym życiu mogę nie zobaczyć na żywo spotkania Ekstraklasy przez całą rundę. Nawet na dalekim Zanzibarze kontakt z naszą ligą będę miał jednak regularny, bo życia bez niej naprawdę sobie nie wyobrażam. Taka sytuacja, tak to odczuwam. Mam też wrażenie, że przed nami naprawdę dobry sezon – oby tylko jak najmniej zakłócił go Covid i wszystko, co z nim związane.
23 lipca to w tym roku dzień wyjątkowy nie tylko dla mnie, ale dla każdego sympatyka polskiego sportu. Dziś odbędzie się ceremonia otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Tokio, w których Polska ma realne szanse na kilkanaście medali, a przede wszystkim na triumf siatkarzy. A Ekstraklasa zaczyna grać we wcale nieoczywistej sytuacji, w której żaden jej przedstawiciel nie odpadł jeszcze z pucharów. Ba, każdy ma realne szanse na awans – bo nie skreślam również Pogoni, choć tej w Chorwacji będzie najtrudniej.
Mam jednak przedziwne wrażenie, że coś się zaczyna dziać i krok po kroku kluby mogą odbudować straconą przez ostatnie lata pozycję. Liczy się każdy punkt w rankingu UEFA, każde oczko bliżej rozstawienia w początkowych rundach, każda niespodzianka, gdy eliminuje się rywala wyżej notowanego i wskakuje na jego miejsce w następnej fazie – jesteśmy w pucharowym piekle i naprawdę trzeba się solidnie napracować, aby z niego wyjść. Parę kroczków w dobrym kierunku zrobił w poprzednim sezonie Lech, teraz z autostrady do fazy grupowej (celowo nie używam nazwy konkretnego pucharu) nie powinna wypaść Legia, a i pozostali reprezentanci mogą sprawić, że liga stanie się ciekawsza. Ciekawsza nie dlatego, że faworyt przegrywa, a dlatego, że wciąż reprezentuje Ekstraklasę w Europie i pokazuje, że coś znaczy nie tylko na własnym podwórku.
– Jesteśmy w wiosce przegranych. Każdy kolejny występ naszego reprezentanta może tylko zdołować. Wychodzisz z pokoju i spotykasz kolegę, który właśnie wrócił po swoim starcie. Już po minie widzisz, że coś poszło nie tak, nie musisz nawet pytać, jaki wynik – te słowa Bogdana Wenty mam w głowie do dzisiaj, choć usłyszałem je niemal 13 lat temu. Dobiegał końca pierwszy tydzień Igrzysk Olimpijskich w Pekinie, a Polakom szło fatalnie. Faworyci przegrywali, niemal każdy osiągał wyniki poniżej oczekiwań, więc każdy zerkał z nadzieją na siatkarzy i piłkarzy ręcznych.
Tak to działa – wyjaśniał nam w wiosce olimpijskiej trener polskich piłkarzy ręcznych i trudno było się z nim nie zgodzić. Zwieszone głowy znajomych potrafią zdołować i ciebie, sukces po prostu napędza. I ja naprawdę wierzę, że dobre wyniki polskich klubów w rywalizacjach pucharowych mogą naszą ligę napędzić – a przynajmniej zacząć rozpędzać. Najwyższy czas uciec z wioski przegranych, i tak spędziliśmy tam za dużo czasu. Spędziliśmy i straciliśmy – polska piłka klubowa ze swoim potencjałem finansowym i organizacyjnym oraz z pięknymi stadionami powinna być w zupełnie innym miejscu i jest to myśl, którą mam przed każdym startem jej rozgrywek.
Przed sezonem 2021/2022 spodziewam się więc sporo dobrego jeśli chodzi o poziom. Oczekuję więc, od góry tabeli:Legii, która wreszcie przetrwa z jednym trenerem od początku rozgrywek do końca;
PS. Napisałem wcześniej, że 23 lipca to dzień dla mnie wyjątkowy, bo niegdyś były to jedyne imieniny Żelisława w roku. Tego dnia urodziła się też moja żona, więc dzisiejsze inauguracje są dla nas doskonałym prezentem. Odwracając jednak tradycyjną sytuację: zamiast przyjmować dziś życzenia, to ja życzę wszystkim kapitalnego sezonu Ekstraklasy, spełnienia oczekiwań związanych ze swoją drużyną i wiele zdrowia. A polskim kibicom – polskiej wioski wygranych w Tokio. Takiej, do której każdy wchodzi z uśmiechem na ustach po dobrze wykonanej robocie.