Już za niespełna dwa tygodnie ŁKS rozegra pierwszy oficjalny mecz w 2025 roku. Jakie są mocne strony drużyny?
Sprzyjać ełkaesiakom na początku wiosny powinien… terminarz. Co prawda dwa pierwsze starcia będą niezwykle trudne i istotne. Najpierw ich rywalem będzie szósty Górnik Łęczna i w razie zwycięstwa zespół będzie tracić do Górnika tylko trzy punkty. Jeśli przegra, to ta strata urośnie do aż dziewięciu oczek.
Potem na drodze ŁKS-u stanie trzecia w tabeli Miedź Legnica, której bardzo zależy na powrocie do ekstraklasy. Świadczą o tym zimowe transfery: do drużyny dołączyli znani z ekstraklasowych boisk Wojciech Hajda oraz Mateusz Bochnak, a także dwukrotny reprezentant Szwecji Gustav Engvall.
Po starciach z Górnikiem i Miedzią powinno być już zdecydowanie łatwiej. Kolejnymi rywalami ŁKS-u będą: Kotwica Kołobrzeg, Warta Poznań, Chrobry Głogów, Odra Opole i Pogoń Siedlce. Żaden z tych klubów nie celuje w czołowe lokaty na koniec sezonu, a z tego grona najwyższe miejsce w tabeli – 13. – zajmuje Warta. Generalnie mówimy o pięciu z sześciu najgorszych drużyn na zapleczu ekstraklasy.
Zatem jeśli ełkaesiacy suchą stopą przejdą przez starcia z zespołami z Łęcznej oraz Legnicy, to potem powinno być im łtwiej rozpędzić się w dalszej części rundy i spróbować wygrać kilka spotkań z rzędu. Podobnie było zresztą jesienią. Gdy pomiędzy sierpniem a wrześniem ŁKS zanotował passę pięciu ligowych zwycięstw z rzędu, to cztery z nich odniósł właśnie przeciwko Warcie, Chrobremu, Odrze i Pogoni.
Sprzyjający terminarz jest o tyle istotny, że na początku rundy wiosnnej nowi piłkarze ŁKS-u nadal będą w fazie zgrywania się z pozostałymi graczami. Stosunkowo łatwi przeciwnicy powinni sprawić, że nawet jeśli sprowadzeni zimą gracze będą mieli problemy z zaaklimatyzowaniem się, to i tak dzięki jakości składu “Rycerze Wiosny” będą mieć duże szanse na wygranie tych starć.
Warto również zaznaczyć, że za ŁKS-em jest naprawdę udane okienko transferowe, “na papierze” o wiele bardziej niż letnie.
Ełkaesiacy ściągnęli trzech piłkarzy, którzy powinny z marszu wejść do podstawowego składu: Kokiego Hinokio i Sebastiana Rudola (obaj to gracze z dużym doświadczeniem), a także Gustafa Norlina, który ponad 100-krotnie wystąpił w szwedzkiej ekstraklasie. Poza nimi do klubu trafił jeszcze młody Kacper Terlecki, defensywny pomocnik, który jest powoływany do juniorskich reprezentacji Polski, a przez ostatnie lata występował w drugoligowych rezerwach Zagłębia Lubin. Wygląda na zawodnika ze sporym potencjałem, który powinien stanowić dobrą opcję rezerwową na pozycji defensywnego pomocnika dla Mateusza Kupczaka.
Co istotne, nie są to jednak ruchy przeprowadzone na kredyt, jak to miało miejsce cztery lata temu w przypadku Mikkela Rygaarda i Ricardinho. Wiemy, jak to się skończyło – obaj nie dali ŁKS-owi awansu do ekstraklasy, a ponadto wpędzili klub w ogromne tarapaty finansowe. Teraz jest zupełnie inaczej…
Klub w grudniu został dokapitalizowany o kolejne 5 mln zł przez Dariusza Melona, który oficjalnie stał się większościowym akcjonariuszem spółki. To sprawiło, że “Rycerze Wiosny” nie są obecnie finansowani – jak to miało miejsce w ostatnich latach – przede wszystkim przez Tomasza Salskiego, ale od teraz są również przez Melona. Posiadanie dwóch dużych inwestorów powoduje, że ŁKS ma bezpieczniejszą i ugruntowaną sytuację finansową. Jest to o tyle istotne, że wpływy z tytułu m.in. praw telewizyjnych oraz marketingowych w 1. lidze są o wiele niższe niż na najwyższym szczeblu rozgrywkowym.
Obecność Melona w ŁKS-ie także powinna działać pozytywnie na drużynę. Udziałowiec deklaruje, jest kibicem ŁKS-u i ma przeplatankę w sercu, co widać po jego wypowiedziach. Przede wszystkim zależy mu na tym, żeby nareszcie zespół zaczął osiągać sukcesy, był stabilny na poziomie ekstraklasy.
Warto docenić Melona również za to, że jest osobą, która nie boi się udzielać jasnych, bezpośrednich odpowiedzi. Melon otwarcie mówi, że jesienne wyniki go nie satysfakcjonują, i że celem zespołu jest promocja do ekstraklasy.
– Jeżeli nie awansujemy w tym sezonie do ekstraklasy, na pewno nie zrezygnujemy i będziemy nadal pracować nad jeszcze lepszą drużyną. Jesteśmy rozczarowani wynikami osiągniętymi jesienią i oczekujemy poprawy w tym względzie. Cel jest jeden. Chcemy awansować najszybciej jak tylko to możliwe. Jestem optymistą, uważam, że wyciągnęliśmy wnioski. Pozyskaliśmy piłkarzy mających grać na odpowiednim poziomie w pierwszym zespole – dodał Melon.
Stabilność i pewność w klubowych gabinetach są absolutnymi podstawami osiągania jakichkolwiek sukcesów i akurat braku tych cech ŁKS-owi nie możemy zarzucić. Sportowo w minionych latach było różnie, ale – jak na polskie standardy – ŁKS jest od dłuższego czasu klubem zarządzanym naprawdę rozsądnie. Takie działanie powinno się przełożyć na sportowe wyniki osiągne przez łodzian.
Przed startem rozgrywek sytuacja ŁKS-u była wielką niewiadomą. Wiceprezes ŁKS-u ds. sportu Robert Graf pracował w klubie dopiero od kilku miesięcy, a trenerem został Jakub Dziółka, znany z pracy w pierwszoligowej Skrze Częstochowa. Po degradacji z ekstraklasy odeszło ponad 20 piłkarzy, a na ich miejsce przyszli gracze, którzy nie gwarantowali walki o czołowe pozycje. Do tego od początku nowe władze zapowiedziały zmianę w sposobie gry zespołu. Posiadanie piłki i atak pozycyjny dały ŁKS-owi dwa awanse do ekstraklasy pod wodzą trenera Kazimierza Moskala, ale po jednym sezonie drużyna spadała.
Dlatego odtąd ełkaesiacy mieli grać zupełnie inaczej, czyli bardziej pragmatycznie, agresywnie, z wykorzystaniem stałych fragmentów gry czy kontrataków. Wymagało to jednak czasu. ŁKS obecne rozgrywki zaczął od remisu i trzech porażek w pierwszych czterech kolejkach. Potem się rozpędził i w kolejnych 13 meczach przegrał tylko raz. Końcówka 2024 roku znowu była jednak o wiele gorsza. Sześć meczów, dwa remisy i cztery porażki. Ponadto kompromitujące ponad dziewięć godzin bez strzelonego gola na stadionie Króla.
Głównym problemem ŁKS-u, co wyszło w końcówce jesieni, było to, że gdy piłkarze mieli siły, to realizowali plan taktyczny – grali intensywnie i skutecznym, dobrym pressingiem utrudniali poczynania przeciwnikowi. Gdy jednak sił brakowało, to ŁKS nie wiedział, jak wygrać spotkanie. Co więcej, piętą achillesową był atak pozycyjny. Kiedy rywal ustawiał się na własnej połowie i głównie skupiał się na bronieniu, to ŁKS zazwyczaj nie miał pomysłu, jak sforsować tak ustawiony blok obronny przeciwnika.
Jednak to, co było problemem jesienią, może okazać się atutem wiosną. Skoro Graf wraz z resztą pionu sportowego uznali, że Dziółka zasłużył na danie mu szansy w trakcie rundy wiosennej, to trener musiał przedstawić plan na poprawienie wyników.
Oczywiście dopiero za jakiś czas przekonamy się, czy trener Dziółka zdiagnozował bolączki zespołu, to jeszcze je naprawił. Ale przynajmniej ŁKS ma jakiś punkt odniesienia, wie, na czym stoi. Przed startem sezonu nie było to możliwe, więc transfery czy przygotowania były robione niejako “w ciemno”. Teraz ŁKS ma fundamenty, do których “tylko” musi dołożyć kolejne elementy.
O tym, że ŁKS-owi zarządzanemu przez nowe osoby zależy na naprawianiu własnych błędów przekonaliśmy się już jakiś czas temu. Pirulo kompletnie nie radził sobie po tym jak został przesunięty do środka pola. To doprowadziło do zakontraktowania nowego pomocnika – wcześniej wspomnianego Hinokio ze Stali Mielec – a także przesunięcia z powrotem Hiszpana na skrzydło, czyli tam, gdzie czuje się na boisku najlepiej. Była to miła odmiana względem lat poprzednich, gdy ełkaesiacy często popełniali błędy, a potem albo nie chcieli, albo nie potrafili do nich się przyznać i ich naprawić.
– Pirulo jeszcze trochę czasu spędzi poza treningiem z drużyną, więc zobaczymy, jak to będzie wyglądało. Może tak być, że przy dobrej formie będzie rozpatrywany jako skrzydłowy – zapowiedział trener Dziółka.
Miejmy zatem nadzieje, że podobnie będzie z grą zespołu, i że aspekty, które nie działały jesienią, lepiej będą wyglądały wiosną. W dużej mierze od tego, czy do tych zmian dojdzie, będzie zależała przyszłość Dziółki w ŁKS-ie.
Dużym problemem ŁKS-u jesienią była też wartościowa ławka rezerwowych, a tak naprawdę jej brak. W 19 ligowych kolejkach ełkaesiacy tylko pięć razy wykorzystali pełne pięć zmian. Aż 12 z 27 piłkarzy (którzy w lidze wystąpili przynajmniej przez minutę) jesienią nie rozegrało więcej niż 30 proc. możliwych minut. To niemal połowa wszystkich zawodników.
Te statystyki najlepiej oddają to, jak ubogi liczbowo był skład ŁKS-u minionej jesieni. Pierwsza jedenastka – jak na standardy zaplecza ekstraklasy – była niezła, ale na ławce zaczynały się problemy. Trener ŁKS-u był często krytykowany za to, że nie rotował składem, ale najzwyczajniej w świecie często nie miał możliwości, żeby to robić.
12 pozostałych graczy rozegrało przynajmniej tysiąc minut, co pokazuje, że kadra ŁKS była podzielona na skrajności – połowa zawodników nie grała niemal w ogóle, a druga połowa grała tydzień w tydzień, bez choćby chwili odpoczynku. To odbijało się na ogólnych wynikach zespołu. ŁKS opierał swoją grę na bardzo intensywnej taktyce, która wymagał sporego zasobu sił od piłkarzy. Gdy go brakowało, to od razu ogólny obraz zespołu wyglądał znacznie gorzej.
Na dzisiaj jedyna pozycja, na której piłkarz z podstawowego składu nie ma jakościowego zmiennika, to prawa obrona. Tam wciąż Kamil Dankowski czeka na realnego konkurenta. Na reszcie pozycji sytuacja wydaje się być dobrze zabezpieczona. W szczególności na skrzydłach, gdzie o dwa miejsce w składzie będzie rywalizować sześciu graczy. To sprawia, że szkoleniowiec ŁKS-u wreszcie doczekał się pola manewru, którego brakowało mu jesienią. Dzięki temu ŁKS może stać się m.in. trudniejszy do rozczytania dla przeciwników. Większa liczba alternatyw w poszczególnych formacjach sprawia, że w składzie będzie mogła zachodzić większa liczba zmian, także takich, które będą miały na celu zaskoczyć rywala.