Przegrana Widzewa z Legią w Warszawie nie jest niespodzianką, bo najgorsza drużyna ekstraklasy w 2023 roku przegrała z jedną z najlepszych, na dodatek trzy razy bogatszą. Choć pieniądze nie grają, to w piłce nożnej (i nie tylko) stanowią o jakości. Było w tym meczu kilka sytuacji, które nie powinny się zdarzyć.
Widzew grał z Legią bez żadnego widocznego planu. Pisałem kiedyś w felietonie, że dziś na świecie jest jedna drużyna, która niezależnie od rywala, jest w stanie grać tak samo. Oczywiście w uproszczeniu, bo wiadomo powszechnie, że Pep Guardiola to taktyczny maniak, nie odpuszczający żadnego szczegółu. Manchester City może sobie na to pozwolić, bo ściągną piłkarzy za ponad miliard euro. Ale już Real Madryt, Barcelona czy Bayern Monachium dostosowują plany do rywala. Drugim takim zespołem jak Manchester City jest Widzew Janusza Niedźwiedzia, który na każdego przeciwnika wychodzi tak samo. Nie próbuje np. wyłączyć czy choćby ograniczyć możliwości najgroźniejszego gracza, wzmocnić strefę, w której przeciwnik jest najgroźniejszy. Jak to działa, doskonale pokazał to Śląsk Wrocław, który swoje najgroźniejsze akcje przeprowadzał prawą stroną Widzewa. Wracając do Legii, to jej lider Josue hasał sobie w środku zupełnie nie niepokojony, a mniej miejsca ma zapewne na treningu.
Owszem, trener Widzewa w stolicy zmienił taktykę, gdy na boisku pojawił się Tomas Pekhart. Wprowadził obrońcę Mateusza Żyrę, mimo że łódzka drużyna przegrywała wówczas 1:2, zdejmując przy okazji Jordi Sancheza, najgroźniejszego w Widzewie. Być może strategia była bardzo wyrafinowana, dlatego jej nie rozumiem. Zapytałem kilku byłych piłkarzy Widzewa – oni też nie potrafili znaleźć klucza do tych zmian.
Nazwa Widzew kojarzy się z charakterem. Właśnie dzięki niemu (i oczywiście umiejętnościom zawodników) klub stał się znany nie tylko w Polsce i ma taką rzeszę wiernych kibiców. Kiedyś będąc Kopciuszkiem eliminował europejskich tuzów, później dwukrotnie ograł Legię przy Łazienkowskiej, raz zapewniając sobie mistrzostwo Polski, drugim razem przybliżając się do niego. Starsi kibice pamiętają zapewne, że grając w dziesięciu wygrał z Legią i sędzią w Łodzi 1:0, pozbawiając ją szans na tytuł. Przypomniało mi się to w doliczonym czasie gry, gdy Josue po wykorzystaniu rzutu karnego bezczelnie prowokował łódzkich kibiców. Jedynym, który zareagował, był Marek Hanousek, pokazując, że z grających wówczas zawodników tylko on ma ten widzewski charakter. Jest takie zdjęcie, w który Czech z Widzewa siłuje się z portugalskim prowokatorem, a wokół są tylko ludzie w białych koszulkach…
Wtedy przypomniała mi się opowieść Zdzisława Kostrzewińskiego (uczestnika meczu z Manchesterem City, pierwszego w europejskich pucharach) z czasów, gdy Widzew awansował do pierwszej ligi. W drużynie Stali Mielec grał Zbigniew Hnatio, wyróżniający się wówczas skrzydłowy. Ów rywal wcześniej założył siatkę widzewiakowi, czego mocno pożałował. – W pewnym momencie miał piłkę przy linii bocznej, gdy ruszyło na niego trzech naszych z pianą na ustach. Wystraszony Hnatio wykopnął piłkę i uciekł za boisko.
Tak właśnie zachowywali się piłkarze z widzewskim charakterem. A dziś jakiś Josue prowokuje kibiców, na co zareagował tylko Hanousek.
Nie robiłem sobie nadziei na dobry wynik w Warszawie, lecz mecz przekonał mnie, że Widzew nie dość, że jest dużo słabszy piłkarsko od czołówki, to jeszcze nie potrafi tego nadrabiać w inny sposób. Dlatego kibice muszą być przygotowani na kolejne upokorzenia, na które nie zasłużyli.