Według dużej części kibiców winnym fatalnej sytuacji ŁKS-u jest jego główny właściciel, bo nie oddał go za darmo bogatemu Amerykaninowi. Mało kto już pamięta, jaką drogę przebył klub po bolesnym upadku i kto pomógł mu się odbudować.
Wyobraźmy sobie sytuację, że mamy mieszkanie. Gdy stawaliśmy się jego właścicielami, było mocno zapuszczone, bliskie ruiny. Wszyscy się nim interesowali, ale nikt nie chciał ratować. Włożyliśmy w nie dużo pracy, a przede wszystkim pieniędzy. Czasami brakowało na zakończenie etapu remontu, więc musieliśmy się sięgnąć po kredyt. Kiedy mieszkanie było już wykończone, okazuje się nie stać nas na jego utrzymanie, bo z roku na rok drożały media. Znalazł się chętny na jego przejęcie. Nie kupno, przejęcie. Czy oddalibyśmy go za darmo? Czy może chcielibyśmy odzyskać choć większość zainwestowanych pieniędzy?
Tak najprościej można dziś opisać sytuację, w której znalazł się ŁKS. Pamiętam, gdy obecny właściciel ratował klub odbudowujący się po upadku w czwartej i trzeciej lidze. Sytuacja była trudna, bo o ile sportowo drużyna się broniła, to organizacyjnie było naprawdę źle.
Tak się złożyło, że kilka lat temu widziałem rozliczenia finansowe. Prosty przykład: za piękny autokar trzeba było płacić dużo więcej, niż gdyby wynajmować go na komercyjnych warunkach. To był jednak najmniejszy kłopot…
ŁKS w błyskawicznym tempie przebył drogę z trzeciej ligi do ekstraklasy, z której niestety spadł z wielkim hukiem. Wówczas słyszałem, że to wina miasta, bo gdyby zamiast jednej trybuny były cztery, pieniędzy starczyłoby na wszystko. Pamiętam jednak, że ta jedyna trybuna sporadycznie się zapełniała…
Ale do brzegu – jak mówi mój kolega. Udało się dość szybko wrócić do ekstraklasy, stadion z czterema trybunami jest bardzo ładny i funkcjonalny, ale powtarza się historia z sezonu 2019/2020. Różnica jest jedna – jest jeszcze gorzej. W tzw. międzyczasie, czyli po awansie, pojawiła się nadzieja na świetlaną przyszłość. Nazywała się Philip Platek, wywodziła się z USA, na koncie miała wiele milionów dolarów, a jej wizytówką była drużyna Spezii, grająca w Serie A.
Nie byłem przy negocjacjach Platka z obecnym głównym właścicielem, ale słyszałem z poważnych źródeł, że Amerykanin był zainteresowany większościowymi udziałami, lecz nie kwapił się do wypłacenia rekompensaty za poniesione wydatki. Tutaj wrócę do początku felietonu i przykładu z mieszkaniem. Czy gdyby kibice ŁKS-u znaleźli się w takiej sytuacji, oddaliby za darmo lokal, w który włożyli prawie wszystkie swoje oszczędności? Posłużę się cytatem z klasyka – przypuszczam, że wątpię. Zwłaszcza, że na horyzoncie pojawia się szansa na odzyskanie przynajmniej części pieniędzy.
Tą szansą jest Aleksander Bobek, którego kupieniem zainteresowane są wielkie europejskie kluby. Mam wrażenie, że to też był jeden z motywów zainteresowania się ŁKS-em przed potencjalnego właściciela. Bo co innego skłoniłoby milionera, który w swoim ma udziały w klubach z Włoch i Portugalii do próby przejęcia ŁKS-u? Na piłce nożnej trudno zarobić, zwłaszcza na polskiej. A podobno Amerykanin jest świetnym biznesmenem, więc nie zwykł wyrzucać milionów… Zresztą inwestowanie w futbol nie idzie mu najlepiej, co pokazuje przykład Spezii, która po spadku broni się przed kolejną degradacją.
Nauczony doświadczeniem, nie wierzę, że ktoś, kto nie jest kibicem i nie ma klubu w sercu, bezinteresownie wkładałby własne oszczędności w mocno niepewny interes, jakim bez polska piłka. Owszem, byli tacy ludzie, lecz żaden z przykładów nie zakończył się powodzenie w dłuższym okresie. Przypomnę tylko Widzew z Sylwestrem Cackiem, który, gdy nie udało mu się na stałe zadomowić się w Lidze Mistrzów (co zapowiadał), z dnia na dzień zakręcił kurek z pieniędzmi, a klub szybko upadł. Podobnie było choćby z Lechią Gdańsk, próbującą wydobyć się z zapaści po odejściu niemieckiego sponsora.
Rozumiem rozgoryczenie kibiców ŁKS, bo serce pęka widząc, jak zbieranina słabych piłkarzy jest bita przez kolejnych rywali. Ale czy za wszystko trzeba winić właściciela? Czy takie prawo mają ci, którzy w proteście przeciwko niemu nie kupili karnetu na sezon, a mecze oglądają w telewizji? Albo ci, którzy wchodzą na stadion dzięki darmowej puli biletów?
Wiele lat temu w roli obecnego właściciela – zachowując proporcje – był Antoni Ptak. Mimo zdobycia mistrzostwa Polski został z ŁKS-u dosłownie wygoniony, bo ponoć blokował innych potencjalnych sponsorów. Przypomnę, że skończyło się to upadłością, bo – cytując Leszka Jezierskiego, wielkiego ełkaesiaka – chętnych było tak dużo, że w pośpiechu ich samochody zderzały się przed bramą i nikt nie dotarł do klubu! Dziś Ptak byłby przyjęty po królewsku, ale nie chce słyszeć o powrocie. Dziś w podobne sytuacji znalazł się Tomasz Salski, który przekonał się, że wdzięczność umiera pierwsza.