Obawiam się o przyszłość Widzewa w ekstraklasie, skoro zamiast złości po porażce w pierwszej kolejce, przeważają pochwały.
Od dawna usiłuję dociec, dlaczego Widzew w ostatnich sezonach grał gorzej niż powinien. Dlaczego nie wykorzystywał ogromnego potencjału finansowego, a każdy kolejny awans, poczynając od trzeciej ligi, był drogą przez mękę? Przypomnę, że wejście do drugiej ligi zapewnił sobie dopiero w drugim sezonie i w ostatnim meczu. W pierwszej znalazł się w okolicznościach żenujących, wepchnięty tam przez przeciwników, także za drugim podejściem. Ostatni awans wszyscy kibice pamiętają, a jego los ważył się do ostatniej sekundy spotkania z Podbeskidziem Bielsko-Biała.
Owszem, za pierwszym podejściem w trzeciej lidze chyba zabrakło wiary, zarówno w klubie, jak i drużynie. W drugiej lidze zawiodło zarządzanie, gdyż działaczom zabrakło przede wszystkim cierpliwości (eksperyment z dyrektorem sportowym z wielkimi uprawnieniami zakończył się katastrofą), zaś w pierwszej chyba fachowości.
„NieDlaByleKogo”, czyli 3 tys. lepsze od 16 tys.?
Doszedłem jednak do wniosku, że jest też trzecia przyczyna, wspólna dla kolejnych niepowodzeń, choć – nie ukrywam – mocno kontrowersyjna. Jest nią atmosfera wokół Widzewa. Stęsknieni za sukcesami kibice wykupują karnety, loże, sponsorują klub. Broń Boże, nie jest to dla zarzut wobec nich, bo bez ich ogromnego wsparcia Widzew nie poradziłby sobie. Jest jednak przy tym coś, co nazywam propagandą sukcesu. W Widzewie chyba najłatwiej w piłkarskiej Polsce stać się gwiazdą. Wystarczy kilka razy prosto kopnąć piłkę, strzelić kilka goli, by być porównywany do największych widzewskich legend, czasami stawiany nawet na równi z nimi.
Przykładów jest mnóstwo.
Niedawno byliśmy świadkami całkowicie irracjonalnej akcji wsparcia dla pozostawienia w Widzewie Poczobuta, zawodnika o umiejętnościach na dolne rejony pierwszej ligi. Trudno się potem dziwić, że hołubieni i wynoszeni na widzewski piedestał zawodnicy nie robią postępów i zwykle grają coraz gorzej. Efekt jest taki, że przez te wszystkie lata po reaktywacji z Widzewa nie wyszedł ŻADEN zawodnik, który zaistniałby w ekstraklasie, albo zgłosiłby się po niego bogatszy klub. Wyjątkiem był Radwański, jednak zamiana Widzewa na Termalikę świadczy bardziej o braku ambicji niż o jego rozwoju.
Podobnie jest z trenerami. Ileż było zachwytów nad Marcinem Kaczmarkiem, by po fatalnej wiośnie 2021 roku zrobić z niego banitę. Gdy półtora roku później drużyna wygrywała mecz za meczem, czytałem poważne opinie, że Janusz Niedźwiedź już zasłużył na to, by zastąpić Paulo Sousę w reprezentacji Polski. Później przyszła wiosna i euforia mocno spadła, choć drużyna wczołgała się w bólach do ekstraklasy, a szkoleniowiec dopiero w ostatniej kolejce zmienił nieprzynoszącą korzyści taktykę na bardziej zachowawczą, ale skuteczniejszą.
Dlaczego teraz o tym piszę? Bo obserwuję zachwyty nad Widzewem po przegranym meczu z Pogonią Szczecin. Komplementy i pochwały wylewają się zewsząd, z każdego z socjalnych mediów. A przecież drużyna przegrała mecz, który powinna przynajmniej zremisować. Co z tego, że Pogoń Szczecin to trzeci zespół poprzedniego sezonu, skoro kilka dni wcześniej przegrała na Islandii z półamatorskim przeciwnikiem, a przeciwko beniaminkowi grała słabo. Owszem, tak się gra, jak przeciwnik pozwala, a Widzew nie pozwolił jej na wiele. Tyle tylko, że przez 70 minut. Później jego zawodnicy już tylko biegali za piłką. Szkoda, gdyż podopieczni trenera Niedźwiedzia stworzyli sobie więcej dobrych okazji, ale i popełnili fatalne błędy w defensywie zakończone stratą dwóch goli.
Prezes zarządu często (moim zdaniem za często) porównuje Widzew do ŁKS, zwykle by pokazać różnice organizacyjne. Po pierwszej kolejce też przypomniały mi się mecze zespołu z al. Unii w ekstraklasie. Zachwycano się stylem organizacją gry, liczbą strzałów, lecz punkty zdobywali przeciwnicy. Jak się to skończyło wiedzą wszyscy kibice, nie tylko ełkaesiacy. Niech to będzie przestroga dla Widzewa i jego fanów wychwalający styl, w jakim beniaminek przegrał z Pogonią. Bo każdej następnej kolejce będzie trudniej!