Jeśli ktoś jeszcze uważa, że pełne trybuny stadionu Widzewa ułatwiają rozmowy z piłkarzami, bardzo się myli. Dziś w piłce liczą się tylko pieniądze.
“Gdzie są transfery?” – pytają codziennie w mediach społecznościowych kibice Widzewa. Klub milczy, a drużyna trenuje w składzie z jesieni uszczuplonym przez urazy (Michalski, Dejewski), późniejsze powroty z urlopu (Nunez) i decyzje trenera o odsunięciu od drużyny pięciu zawodników. Na wymarzone WZMOCNIENIA trzeba będzie poczekać. Podkreślam: wzmocnienia, bo uzupełnień wicelider Fortun 1. Ligi nie potrzebuje.
Rozumiem zniecierpliwienie kibiców, ale z wiem, że znalezienie zimą wartościowych zawodników jest niesłychanie trudne. Po pierwsze, 95 proc. kontraktów kończy się latem, a za wcześniejsze odejście trzeba zapłacić. Widzew płacić ponoć nie zamierza i nie stać go na to. Po drugie i najważniejsze, Widzew jest dziś klubem trzeciego, no, może czasami drugiego wyboru.
Odnośnie pierwszego punktu, to nawet po kadrze Widzewa widać, że umowy piłkarzy kończą się zazwyczaj 30 czerwca. Nawet jeśli piłkarz przychodzi zimą, jak choćby Krystian Nowak, to podpisuje kontrakt na półtora czy dwa i pół roku. Klub chętnie pozbyłby się piątki odsuniętych do rezerw, ale musi czekać przynajmniej pół roku, lub nawet półtora, jak w przypadku Grudniewskiego.
Ważniejszy jest jednak drugi punkt. Rozumiem kibiców, uważających, że ich klub jest najlepszy, najważniejszy, najatrakcyjniejszy, bo “miłość jest ślepa”. Nie można jednak zapomnieć, że Widzew to czołowy klub, ale z drugiego poziomu rozgrywkowego.
Są wyjątki, które tylko potwierdzają tę regułę. Łukasz Stupka, dyrektor sportowy Widzewa, opowiadał, że Mattię Montiniego udało się przekonać dopiero pokazanie filmu ze spotkania. Oczywiście dopiero, gdy nie miał konkretnych ofert z innych najwyższych lig.
Niedawno pojawiła się informacja, że Widzew chciałby Dominika Piłę, świetnego młodzieżowca z Chrobrego Głogów. 20-latek wybrał jednak Lechię Gdańsk, która do potentatów w ekstraklasie się nie zalicza, a jej stadion – z zewnątrz najpiękniejszy w Polsce – podczas spotkań sprawia przygnębiające wrażenie, bo kilka tysięcy kibiców ginie na ogromnych trybunach. Rok temu głośno było o Michaelu Ameyawie, który w Widzewie się wypromował, ale wybrał Piasta Gliwice, po dostał szansę pokazania się w ekstraklasie i dużo większe pieniądze.
Od czego w piłce nożnej zależy sukces?
Opowiadał mi prezes ŁKS-u, że negocjował transfer znanego polskiego pomocnika. Był blisko podpisania kontraktu, ale zgłosiła się ekstraklasa z ofertą o 30 proc. wyższą. I rozmowy się zakończyły. Bo w piłce nożnej, a także innych sportach zespołowych, przede wszystkim liczą się pieniądze. W bliskiej mi siatkówce trzej zwycięzcy Ligi Mistrzów opuścili ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle, bo teoretycznie słabsze kluby zgodziły się zapłacić im więcej. I to jest punkt trzeci, najważniejszy w transferowych negocjacjach. Gra w piłkę to zawód, a pracuje się po to, by zarobić jak najwięcej. Nie liczy się wtedy, że trzeba będzie walczyć o utrzymanie w ekstraklasie, gdy przelewy na konto będą o połowę wyższe. A całowany herb jest słodszy niż poprzedniego klubu, mimo że patrzy na to mniej fanów.
Dlatego kibicom Widzewa pozostaje cierpliwie czekać bo dziś drużyna gra w 1. lidze, w klubie zrezygnowano z kominów płacowych, a pełne trybuny mogą są dodatkową motywacją, niestety, nie najważniejszą. Doping może jednak pomóc i wtedy przeciętni piłkarze zmieniają się w artystów, co widzieliśmy jesienią.