Nie było to bezproblemowe zwycięstwo łodzian, ale śmiało można przyznać, że zasłużone. W pierwszej połowie podopieczni Janusza Niedźwiedzia zdominowali totalnie ekipę przyjezdnych. Raz za razem atakowali, nie dając przy tym żadnych szans na jakiekolwiek ataki zaczepne. Już w ósmej minucie pięknym strzałem zza szesnastki futbolówkę w siatce umieścił Bartłomiej Pawłowski.
Gospodarze mieli jeszcze kilka dogodnych okazji, a dwie najlepsze należały do Ernesta Terpiłowskiego, ale mocno razili nieskutecznością. Choć w drugiej odsłonie mogło się to zemścić. Solidnie przetestowany został golkiper Widzewa, Henrich Ravas, którego spokojnie można uznać bohaterem spotkania. Tym samym Łódź stała się miastem wicelidera.
Sprawiedliwy remis w Mielcu. Pierwsza połowa dla gospodarzy, druga dla gości. Podopieczni Adama Majewskiego znacznie lepiej weszli w to spotkanie. Powoli czekali na swoje okazje, a tych z minuty na minutę tylko przybywało. Można było odnieść wrażenie, jakoby płocczanie w ogóle nie wyszli na boisko. W 19. minucie spotkanie sędzia za faul Dominika Furmana na Marcinie Flisie podyktował rzut karny, którego pewnie wykonał Piotr Wlazło.
CZYTAJ TAKŻE >>> Trzy punkty i ligowe podium [KULISY MECZU]
Druga połowa to już dominacja Wisły. Choć miała ona miejsce dopiero od około 60. minuty. Gospodarze głęboko cofnęli się, zaczęli już wyłącznie bronić wyniku, a „Nafciarze” coraz śmielej poczynali sobie w ofensywie. Choć brakowało konkretów. Te przyszły dopiero w doliczonym czasie gry – Łukasz Sekulski kapitalnie dograł piłkę w pole karne do Damiana Warchoła, a ten oddał świetny strzał głową, nie dając szans Bartoszowi Mrozkowi, który wcześniej miał okazję kilkukrotnie uratować swoich kolegów.
Stal zremisowała z Wisłą Płock pierwszy raz w tym sezonie nie dowożąc korzystnego rezultatu do końca. Wcześniej w siedmiu meczach za każdym razem potrafiła po objęciu prowadzenia zdobywać komplet punktów.
Bardzo dobry mecz w Warszawie. Gospodarze w pierwszej części spotkania w pełni zdominowali gości. Powinni byli schodzić do przerwy z co najmniej dwubramkowym prowadzeniem, ale razili nieskutecznością. Gola do szatni po świetnym kontrataku – błąd w środkowej części boiska popełnił Sebastian Kowalczyk, który stracił piłkę na rzecz Carlitosa, ten zagrał do Josue, a Portugalczyk podał na wolne pole do Mladenovicia, który wykończył tę sytuację bez większych problemów.
Kilka chwil później sędzia za faul Mariusza Malca w swoim polu karnym podyktował rzut karny. Josue oddał go Carlitosowi, by ten mógł się przełamać i Hiszpan… nie trafił. Choć warto dodać, że świetna interwencją popisał się 20-letni ekstraklasowy debiutant – Bartosz Klebaniuk, który kilka dni wcześniej dokonał tej samej sztuki w Pucharze Polski.
CZYTAJ TAKŻE >>> TYLKO w ŁS. Twórca serialu o Widzewie: „Wiemy, że robimy ten serial dla kogoś”
W drugiej połowie Pogoń wróciła do gry, odważniej poczynała sobie z przodu i wyrównała już kilka minut po przerwie. Do końca spotkania rezultat nie uległ zmianie, choć sytuacji ku temu nie brakowało.
Walczyli, walczyli, ale remis na swoje życzenie wypuścili – tak można podsumować postawę kielczan w tym spotkaniu. Podopieczni Leszka Ojrzyńskiego od samego początku niemalże do samego końca byli okopani we własnym polu karnym, wyszli na boisko z myślą, by po prostu nie przegrać. Częstochowianie zaś męczyli się w ataku pozycyjnym, ale trudno było nie odnieść wrażenia, że gol to kwestia czasu.
Kiedy koroniarze zaczęli chwilowo dochodzić do głosu, choć był to raczej szept, aniżeli w miarę wyraźny głos, świetną kontrę przeprowadzili gospodarze i w polu karnym Roberto Corral sfaulował w dość bezmyślny sposób Deiana Sorescu. „Jedenastkę” bez większego problemu wykonał Ivi Lopez, rezultat do końca spotkania nie uległ już zmianie i tym samym destrukcyjna maszyna spod Jasnej Góry umocniła się na fotelu lidera.
Bezbramkowy remis po dość bezbarwnym widowisku. Choć kilka okazji do zdobycia gola było. Zarówno dla gospodarzy, jak i gości. Dla tych pierwszych ustrzelić coś mógł Adam Zrelak, który w najlepszej okazji nie trafił w piłkę, a dla tych drugich koncertowo zepsuł kontratak Kenji Okunuki. Niemniej sam rezultat wydaje się być jak najbardziej sprawiedliwy. I jedni, i drudzy nie zasłużyli, aby wywieźć z Grodziska więcej niż jeden punkt.
Wesołe ofensywne granie we Wrocławiu. Bardzo dobrze w to spotkanie weszli gospodarze, którzy odważnie atakowali, budowali składne akcje i pracowali na otwarcie wyniku. Jednakże uczynili to, dość niespodziewanie, goście. Za sprawą Marca Guala, który zatańczył przed polem karnym z defensywą wrocławian.
Natomiast gospodarze bardzo dobrze zareagowali na stratę gola. Szybko wyrównali za sprawą Petra Schwarza, który – co ciekawe – zadebiutował na nowej pozycji, wystąpił bowiem od początku w roli prawego wahadłowego.
W drugiej połowie mieliśmy podobne obrazki. Śląsk grał w piłkę, a Jagiellonia się przyglądała i tym razem to ona musiała gonić wynik – na 2:1 w 58. minucie zdobył gola Samiec-Talar. Jednakże białostoczanie, podobnie, jak wcześniej Śląsk, również wyrównali, a uczynili to za sprawą pięknego gola Jakuba Lewickiego, który przepięknym strzałem przelobował golkipera i wynik nie uległ już zmianie, choć bliżsi triumfu byli podopieczni Ivana Djurdjevicia.
Drugi bezbramkowy remis w minionej serii gier. Podobnie, jak w Grodzisku wynikał z nieskuteczności, ale głównie jednej drużyny – Cracovii. Szczególnie nieskutecznością raził Patryk Makuch, który miał kilka dogodnych okazji, z czego przynajmniej jedna powinna zostać zamieniona na gola. Nieźle w pierwszej połowie prezentował się również Jewhen Konoplianka, który też był bliski otwarcia wyniku, a w drugiej odsłonie zniknął z radarów.
CZYTAJ TAKŻE >>> Historyczny wynik bramkarza Widzewa
Można śmiało przyznać, że choć faworytem tego spotkania byli lechici, to mimo podziału punktów, jest to dla nich bardziej zdobyty punkt, a dla krakowian stracone dwa „oczka”.
Wyrównany mecz w Gliwicach, w którym znacznie konkretniejsi byli goście. Podopieczni Mariusza Lewandowskiego rozpoczęli spotkanie z większym animuszem, nie ma przypadku w tym, że pierwsi otworzyli wynik, a uczynił to w 32. minucie Luis Machado silnym strzałem zza pola karnego. Gliwiczanie dobrze zareagowali na stratę bramki – wyrównali bowiem kilka minut później za sprawą gola Michaela Ameyawa.
Kilkadziesiąt sekund po wyrównaniu mogli objąć prowadzenie, ale doskonałej okazji ku temu nie wykorzystał Jorge Felix. A że niewykorzystane sytuacje się mszczą, wiadomo nie od dziś. W 72. minucie ponownie golem zza szesnastki radomianie objęli prowadzenie (autorem Roberto Alves) i tym razem go już nie oddali.
Co ciekawe, były to pierwsze w tym sezonie trafienia podopiecznych Mariusza Lewandowskiego z dystansu. Od dzisiaj jedynymi drużynami, które zdobywały gole wyłącznie z pola karnego są Korona i Piast.
Całkiem przyjemne dla oka widowisko na zakończenie 14. serii gier na ekstraklasowych boiskach. Od początku do końca spotkania nie brakowało akcji od jednego pola karnego do drugiego. Niemniej dużo bardziej konkretni byli goście z Gdańska, którzy już w 18. minucie objęli prowadzenie za sprawą świetnego strzału Flavio ze skraju pola karnego.
Lubinianie w pierwszej odsłonie mocno razili nieskutecznością – oddali bowiem jedenaście strzałów, ale żaden z nich nie był w światło bramki. Dopiero w drugiej połowie Dusan Kuciak musiał się nieco wykazać, jednakże i tak konkretniej zaatakowali goście, a uczynił to Jarosław Kubicki, który, podobnie jak Flavio, zdobył gola zza szesnastki.
Na niespełna kwadrans przed końcem gola na 3:0 zdobył Michał Nalepa – piękną asystę zanotował przy tym Paixao. Do końca spotkania rezultat nie uległ już zmianie.