Nowy trener, stare problemy. Kolejny mecz, w którym Miedź otwiera wynik, ale nie potrafi go dowieźć do końca. Legniczanie tym razem nacieszyli się z prowadzenia raptem pięć minut. Niedługo później Pogoń objęła prowadzenie za sprawą dubletu Sebastiana Kowalczyka, ale do przerwy gospodarzom udało się wyrównać – oba trafienia dla Miedzi autorstwa Kolde Obiety. Mieliśmy więc pokaz gry ofensywnej z obu stron.
Niemniej po przerwie sytuacja się zmieniła. Do głosu dochodzili już tylko goście ze Szczecina. Raz trafił Kamil Grosicki, a chwilę później po raz trzeci w tym spotkaniu Kowalczyk, który, jak by tego było mało, przy wcześniejszym golu kolegi zanotował asystę.
O ile gra z przodu legniczan mogła się podobać, o tyle ponownie zagrali fatalnie w defensywie. I dublet Kolde Obiety nic im nie dał – ponieśli bowiem dziesiątą porażkę w sezonie.
Bartosch Gaul przechytrzył Janusza Niedźwiedzia. O ile na samym początku to zabrzanie starali się prowadzić grę, o tyle im dalej w las sytuacja nieco się zmieniała. Szczególnie po objęciu prowadzenia. A to zdarzyło się w 18. minucie za sprawą pięknego gola zza szesnastki Szymona Włodarczyka. Od tej pory to łodzianie dłużej utrzymywali się przy piłce, a zabrzanie mogli czyhać na ich błędy.
No i te się zdarzyły jeszcze przynajmniej dwukrotnie. Najpierw niespełna dziesięć minut później, kiedy to Lukas Podolski bardzo podobnym strzałem, co młodzieżowiec, podwyższył prowadzenie. A następnie chwilę przed końcem pierwszej połowy – zabrzanie przeprowadzili zabójczy kontratak i rezultat wynosił już 3:0!
CZYTAJ TAKŻE >>> Trener Widzewa wywiera presję na władze klubu. „Ośrodek musi powstać i to jak najszybciej”
Po przerwie wynik nie uległ już zmianie. Gospodarze nie mieli zamiaru się odsłaniać, spokojnie czyhali na swoje okazje, a łodzianie zaś ilekroć atakowali, robili to nieskutecznie – bardzo dobrze w bramce spisywał się tego wieczoru Daniel Bielica. Tym samym Górnik odniósł 800. zwycięstwo na najwyższym poziomie rozgrywkowym, pokonując wicelidera.
Sprawiedliwy remis po dość wyrównanym widowisku, które i tak mogło się zakończyć zarówno zwycięstwem jednym, jak i drugich. W spotkanie znacznie lepiej weszli gospodarze. To oni objęli prowadzenie już na początku drugiego kwadransa – błąd Ariela Mosóra wykorzystał Dawid Błanik, który podał do Jakuba Łukowskiego, a skrzydłowy Korony bezlitośnie otworzył wynik.
Z minuty na minutę coraz śmielej poczynali sobie z przodu goście. Podopieczni Aleksandara Vukovicia razili przy tym nieskutecznością. Niemniej udało im się wyrównać w 77. minucie za sprawą trafienia Kamila Wilczka. W samej końcówce przeważał Piast, ale najlepszą sytuację ku przechyleniu szali na swoją korzyść mieli gospodarze. Jednakże strzał Bartosza Śpiączki w pięknym stylu zatrzymał Frantiszek Plach.
Drugi raz w sobotę w meczu z udziałem Legii padło siedem goli. Z tą różnicą, że w meczu rezerw stołecznego klubu siedem goli zdobyli rywale, w Białymstoku zaś trafienia rozłożyły się nieco inaczej. Choć strzelanie rozpoczęli gospodarze – a konkretnie uczynił to Marc Gual.
Jednakże od tego momentu mogliśmy podziwiać ofensywny koncert Legii Warszawa. Najlepszy na boisku Josue do przerwy zdobył dublet i miał spory udział przy trafieniu Filipa Mladenovicia. W drugiej odsłonie najpierw czwartą bramkę dołożył Maik Nawrocki, a następnie hattricka skompletował wspomniany wcześniej Portualczyk.
Pięć minut później gola honorowego na 2:5 zdobył Mateusz Kowalski, dla którego była to druga bramka w obecnym sezonie. – Jestem szczęśliwy ze zwycięstwa, ale nie podoba mi się sposób, w jaki traciliśmy bramki. Oczekuję lepszej gry w obronie. Musimy nad tym pracować – skomentował sobotni triumf Kosta Runjaić.
Niezłe widowisko w Płocku. Do przerwy mieliśmy bezbramkowy remis, choć goście powinni byli zdobyć przynajmniej jednego gola. Świetnie spisywał się jednak Krzysztof Kamiński, który kilkukrotnie ratował swoją drużynę przez utratą bramki. Niemniej niedługo po zmianie stron musiał skapitulować – świetnym strzałem z dystansu popisał się John Yeboah, nie dając żadnych szans bramkarzowi na interwencję.
Wisła obudziła się dopiero w samej końcówce i uczyniła to na tyle skutecznie, że udało jej się wyrównać za sprawą trafienia Damiana Warchoła, dla którego był to gol w drugim meczu z rzędu. Ponownie w samej końcówce.
CZYTAJ TAKŻE >>> Ani Widzew taki słaby, ani Górnik taki dobry [FELIETON]
Płocczanie nie zamierzali dzielić się punktami i za wszelką cenę chcieli zdobyć drugiego gola na wagę zwycięstwa. Niemniej jednak zostali skontrowani i bramkę, dającą komplet punktów, zdobył Patrick Olsen. Płocczanie ponieśli tym samym pierwszą porażkę na swoim terenie od 16 kwietnia, kiedy to ulegli Lechowi Poznań.
Różnie ten mecz mógł się ułożyć, ale ostatecznie wygrała drużyna konkretniejsza, skuteczniejsza, a co za tym idzie – lepsza. Lubinianie mieli swoje okazje w pierwszej połowie – otworzyć wynik mogli chociażby Łukasz Łakomy, ale powstrzymał go Karol Niemczycki, a świetny strzał Filipa Starzyńskiego zza pola karnego powstrzymało obramowanie bramki.
Niemniej druga połowa to już większa dominacja gości. Patryk Makuch, jak przed tygodniem, raził nieskutecznością, ale najpierw wyręczył go ze zdobycia gola Benjamin Kallman, a 23-latek wreszcie przełamał się na cztery minuty przed końcem podstawowego czasu gry. Tym samym lubinianie kontynuują kiepską passę czterech porażek z rzędu (licząc oczywiście klęskę w Pucharze Polski).
Niewątpliwie jedno z najsłabszych spotkań minionej serii gier. Kibice ostrzyli sobie apetyt na starcie Flavio Paixao z Saidem Hamuliciem, ale obaj najlepsi piłkarze swoich ekip, troszkę rozczarowali. Jedną jedyną bramkę na wagę trzech punktów dla gdańszczan zdobył Łukasz Zwoliński, który spotkanie to rozpoczął na ławce rezerwowych.
Gdańszczanie w pięciu ostatnich spotkaniach zanotowali więc dziewięć punktów i nie da się ukryć, że zadziałał u nich tak zwany efekt nowej miotły. Jest to o tyle istotne, że podopieczni Marcina Kaczmarka opuścili dzięki temu triumfowi strefę spadkową.
Hit kolejki w Poznaniu zapowiadał się niezwykle interesująco. Lech postanowił zaskoczyć częstochowian wychodząc na to spotkanie ustawieniem z trójką obrońców. Niemniej jednak goście wydawali się być na to przygotowani. Choć pierwsza połowa była bardzo wyrównana, od początku drugiej podopieczni Marka Papszuna coraz głośniej zaczęli dochodzić do głosu.
Chwilę po zmianie stron „Medaliki” wykorzystały błąd gospodarzy przy wyprowadzeniu piłki i w swoim stylu przeprowadzili zabójczy kontratak – egzekutorem został Patryk Kun. Wahadłowy Rakowa mógł mieć w tym meczu dublet, ale niedługo później obił poprzeczkę. W 67. minucie przepięknym strzałem zza pola karnego wyrównał Michał Skóraś, ale od tej pory istniała już tylko jedna ekipa. Tylko rakowianie bowiem chcieli zdobyć komplet punktów.
CZYTAJ TAKŻE >>> Kibice Widzewa docenieni przez rywali. „Ścisły top w Polsce”
Częstochowianie raz za razem przeprowadzali ataki zaczepne na zasieki obronne gospodarzy, zdobyli nawet gola, ale niezaliczonego (słusznie). Fabian Piasecki, który wcześniej zmarnował doskonałą okazję, później zagrał ręką przy trafieniu Tudora, ale ostatecznie zrehabilitował się. To on zapewnił swojej drużynie niemalże w ostatniej akcji meczu komplet punktów.
Bardzo sympatyczne widowisko (choć w oryginalnym, bo mglistym anturażu) na zakończenie 15. serii gier. Od samego początku zarówno jedni, jak i drudzy chcieli otworzyć wynik. Udało się to gościom. Choć za sprawą golkipera gospodarzy – Gabriel Kobylak notując kiksa kolejki, wbił sobie samobójczego gola. Niedługo później warciarze popisali się zabójczym kontratakiem i do przerwy schodzili z dwubramkowym prowadzeniem.
Po przerwie radomianie ruszyli do ataku, by odrobić wynik i im się to udało. Najpierw kontaktowego gola po wrzucie z autu i zamieszaniu z nim związanym zdobył Luis Machado, następnie około 20 minut później wyrównał Nascimento. Jednakże poznaniacy ponownie popisali się świetną kontrą i kilka minut po tym, jak gospodarze wyrównali, zdobyli trzecią bramkę za sprawą trafienia Adama Zrelaka, dla którego był to pierwszy gol od ponad miesiąca.
Wynik nie uległ już zmianie i podopieczni Dawida Szulczka ponownie udowodnili, że doskonale czują się w meczach wyjazdowych…