ŁKS w meczu z Jagiellonią Białystok zagrał teoretycznie bardzo przyzwoicie. Łodzianie byli lepsi w niemal każdej statystyce. Co zatem przesądziło o porażce Rycerzy Wiosny w meczu z Jagą?
Przewaga w posiadaniu piłki to coś, do czego fani ŁKS-u zdążyli się przyzwyczaić. Już za kadencji trenera Kazimierza Moskala łodzianie kontrolowali grę i w tej statystyce prawie zawsze wygrywali. Nie inaczej było w środę, kiedy to ŁKS miał piłkę przez 68% czasu gry.
Często jednak za posiadaniem piłki nie szło nic więcej, ale w meczu z Jagiellonią było zupełnie inaczej. ŁKS oddał 13 strzałów, przy 11 Jagiellonii, z czego 4 leciały w światło bramki (tylko samo ile rywali). Łodzianie mieli też dużo więcej rzutów rożnych – 9, w stosunku do tylko jednego takiego stałego fragmentu gry gości.
Co jeszcze?
590 celnych podań ełkaesiaków (87%) przy jedynie 226 takich zagraniach piłkarzy Jagiellonii (77%), 20 prób podań kluczowych (6 dokładnych), przy 7 decydujących zagraniach ich rywali (4 dokładnych).
Jednym słowem ŁKS był lepszy, ale przegrał i to 0:3. W czym zatem leży problem Łódzkiego Klubu Sportowego?
Wydaje się, że największym mankamentem jest kwestia piłkarskiej dojrzałości. Mimo tych wszystkich statystyk, zawodnicy ŁKS-u wyglądali przy piłkarzach Jagiellonii niczym juniorzy. Dobrze wyszkoleni technicznie, z pomysłem na grę, ale wciąż nastoletni chłopcy mierzący się z mężczyznami.
Wniosek jest jeden – w ŁKS-ie brakuje piłkarskiej jakości. Teraz jednak tego problemu nie da się rozwiązać transferami.
To obecni zawodnicy ŁKS-u muszą być bardziej konkretni. Muszą pokazać, że mają popularne już w piłkarskiej nomenklaturze „cojones”, wyjść w następnym meczu i udowodnić, że dojrzali do tego, by grać na poziomie PKO Ekstraklasy. Tylko w ten sposób wleją nadzieję w serca całej ełkaesiackiej społeczności nie tyle na utrzymanie, co na szybki powrót do piłkarskiej elity.
fot. Marian Zubrzycki