Bartosz Jankowski (Łódzki Sport): Jak pana samopoczucie po pierwszych dniach zgrupowania? Trenerzy dają w kość?
Maciej Dąbrowski (ŁKS Łódź): Samopoczucie jak najbardziej jest dobre. Tak, jak na każdym zgrupowaniu, bardzo ciężko pracujemy. Mamy dwie jednostki treningowe dziennie, więc zmęczenie się potęguje i pod koniec obozu na pewno nogi będą nabite, ale taki jest ten czas i taka kolej rzeczy. Trzeba teraz ciężko popracować, by po obozie być w dobrej formie.
Od tego sezonu za przygotowanie motoryczne odpowiada trener Paweł Drechsler. Czy to zmiana na lepsze?
– Muszę przyznać, że jestem mile zaskoczony postawą trenera. Wykonujemy fajne ćwiczenia, naprawdę fajnie to wszystko ma poukładane i widać, że drużynie też to się podoba.
Ale to nie jedyna zmiana, bo do ŁKS-u przyszedł też nowy trener. Był czas na wspominki tego, co już w ŁKS-ie wspólnie przeżyliście?
– Raczej nie. Teraz nie ma co żyć przeszłością. Trener Moskal przyszedł do ŁKS-u, ma swój pomysł na ten zespół, a ja skupiam się na tym, by ten pomysł jak najlepiej realizować. Wydaje mi się, że to fajny kierunek, ale oczywiście wszystko zweryfikują mecze w lidze.
Współpracował pan już z kilkoma trenerami w Łódzkim Klubie Sportowym. Którego z nich wspomina pan najlepiej?
– Ja tak na to nie patrzę. Wychodzę raczej z założenia, że od każdego trenera można się czegoś nauczyć, nawet będąc 35-latkiem. Dlatego skupiam się na tym, by od każdego trenera czerpać jak najwięcej i każdego dnia mieć przyjemność z grania w piłkę.
Miniony sezon nie był dla ŁKS-u udany. Czego zabrakło, by włączyć się do walki o awans?
– Przede wszystkim wyników i punktów. To rzecz nadrzędna. Poza tym ciężko powiedzieć mi, czego zabrakło. Wiemy, że było w klubie trochę problemów, my, zawodnicy, też nie pomogliśmy w tym, by te problemy szybciej znikały. Niemniej jednak zapominamy już o tym, co było. W zespole odcięliśmy to grubą krechą i patrzymy już tylko przed siebie.
Rozumiem, ale tej przeszłości i tak chciałbym chwilę poświęcić, bo zastanawia pana zdanie na temat odejścia Antonio Domingueza i Ricardinho.
– Jako starsi zawodnicy możemy rozmawiać z tymi nieco młodszymi, ale nie mamy tak naprawdę wpływu na ich ostateczne decyzje. Oni mają kredyty, rodziny, dzieci i to ich prywatna decyzja. Nie możemy tego kwestionować. Oni tak zdecydowali, więc my, jako pozostali piłkarze, musimy to uszanować, bo ich negocjacje z klubem to nie nasz interes.
A pan dogadał się z klubem? Może pan się skupić już tylko i wyłącznie na graniu w piłkę?
– Ja zawsze skupiam się na piłce, bo gram dla frajdy i przyjemności, a nie dla pieniędzy.
Skoro gra w piłkę w ŁKS-ie sprawia panu przyjemność, to rozumiem, że nie obawia się pan kolejnych problemów w nadchodzących miesiącach?
– Myślę, że po tych zmianach, które zaszły w klubie, cała drużyna może być spokojna. Wierzę w to, że za chwilę wszystko wróci do normalności, wszystko zostanie spłacone i będziemy mogli się skupić tylko i wyłącznie na trenowaniu i graniu w piłkę.
Ostatni miesiąc w ŁKS-ie to niemal same dobre wieści. To na pewno miła odmiana także dla piłkarzy, prawda?
– Na pewno tak. Te wszystkie zmiany w klubie, nowy dyrektor sportowy i przyjście paru zawodników sprawiły, że pojawiła się nowa pozytywna energia, której z każdym dniem jest coraz więcej.
W minionym sezonie krążyły plotki, że pan odejdzie z ŁKS-u. Dlaczego zdecydował się pan jednak pozostać w Łodzi?
– O nowym kontrakcie rozmawiałem z prezesem przez pół roku. Co by się nie wydarzyło i jakie by tu nie były problemy, to ja chciałem zostać w ŁKS-ie i pomóc temu zespołowi. Postawiłem przed sobą jasne zadanie – chcę wrócić z ŁKS-em do ekstraklasy. W momencie, w którym to się uda, będę mógł spokojnie przejść na emeryturę.
Ile pan odrzucił ofert, by pozostać w ŁKS-ie?
– Nie patrzyłem na żadne oferty z innych klubów. Od razu mówiłem, że zostaję w ŁKS-ie. Bez względu na to, jakie te oferty by nie były, to z prezesem Salskim byliśmy już dogadani.
W takim razie jeszcze poruszmy temat przyszłości. Czy w nadchodzącym sezonie kibice zobaczą inny ŁKS niż w minionych rozgrywkach?
– My przede wszystkim nie chcemy pompować balonika dotyczącego awansu. Będziemy się skupiać na każdym kolejnym meczu. Jeśli będziemy wygrywać, to temat awansu w końcu się pojawi, ale do tego jeszcze daleka droga. Na razie musimy się skupić na najbliższych sparingach, potem na każdym kolejnym spotkaniu w lidze. Mogę powiedzieć, że zrobimy co w naszej mocy, by wygrać jak najwięcej meczów. A co będzie dalej? Zobaczymy.
Na który mecz w nowym sezonie czeka pan najbardziej?
– Dla mnie to nie ma znaczenia. Każdy kolejny mecz jest dla mnie najważniejszy. Nie skupiam się na tym, czy gramy z Arką, GKS-em Tychy czy Wisłą Kraków.
W czwartek wystartowała sprzedaż karnetów na domowe mecze ŁKS-u. Czy na miejscu kibiców kupiłby pan taki karnet?
– Powiem tak – myślę, że naszych kibiców nie trzeba do tego zachęcać. Wiadomo, że żaden kibic nie chce przychodzić na mecze swojej drużyny i patrzeć tylko na jej porażki. To jest jednak tylko piłka, czasami jeden rzut wolny może zadecydować o wyniku. Uważam jednak, że każdy kibic, który wierzy w ŁKS i jest oddany klubowi, zawsze przyjdzie na nasz mecz.
1 Comment
Zawodnik, który oświadcza, że wychodzi na boisko po to by grać w piłkę, a nie w pieniądze, jest dla każdego współczesnego dziennikarza, “drewnem na opał”. Bo co to za pociecha z zawodnika, któremu wszystko jedno z kim gra. Albo, co to za pociecha z widza, który chce oglądać dobrą grę w piłkę. Współczesny oddany klubowi kibic, to ten, który przychodzi na mecz po to by się dobrze bawić, a nie podziwiać jakąś tam piłkę. Toteż pierwszym zmartwieniem dobrego dziennikarza jest przekonać chętny do zabawy głupi motłoch, do kupowania biletów, karnetów itp. Niech się tłoczy jeden obok drugiego – jak sardynki w puszce – i niech się bawi. Takiemu “kibicowi”, nie trzeba stadionów, życzliwych ludziom – typu nowy stadion ŁKS – przeciwnie – taki kibic źle się tam czuje – bo nie może się pobawić. No i dziwo – on nie lubi zawodnika, któremu gra w piłkę sprawia przyjemność – obojętne z jakim przeciwnikiem, który w rozmowie z PANEM DZIENNIKARZEM, nawet nie zasugerował, że najważniejszym meczem roku, są derby (to wprost profanacja wszystkich robotników, którzy po latach znowu wrócili do Widzewa, nawiązując – jak dowodzi jego właściciel – do swego klubu i jego robociarskich korzeni). Jak się bawić to się bawić. Chwała Dąbrowskiemu, że nie poddał się dotąd, zalewowi chamstwa i tumaństwa.