W lipcu byli początkującymi uczniami, dziś wydają się już być wytrawnymi prymusami. Podopieczni Janusza Niedźwiedzia poczynili całkiem duży progres na przestrzeni ostatnich miesięcy.
Kiedy na początku obecnego sezonu przegrali w Szczecinie, nikt specjalnie nie miał do nich pretensji. Zagrali bardzo dobre zawody, postraszyli obecną trzecią ekipę w Polsce, ale ostatecznie wyjechali z terenu tamtejszej Pogoni na tarczy.
A stało się to nie bez przyczyny. Można było założyć, że szczecinianie okazali się lepsi wyłącznie dzięki przebłyskowi geniuszu jednej ze swoich indywidualności, Wahana Biczachczjana, który mimo bardzo trudnej sytuacji zdołał oddać strzał z dystansu i umieścić piłkę w siatce, nie dając najmniejszych szans golkiperowi Widzewa.
Choć wiele osób do dzisiaj zastanawia się, jak to możliwe, że Ormianin był w stanie oddać tak dobry strzał mimo niewielkiej przestrzeni przed polem karnym.
Na inaugurację rozgrywek, jak już wspomniano, Widzew uległ Pogoni głównie przez geniusz Biczachczjana, piłkarza, o którym łodzianie mogliby na tym etapie sezonu wyłącznie pomarzyć, ale również dlatego, że dopiero poznawali realia najwyższej klasy rozgrywkowej. Dzisiaj wydaje się, iż grę w niej opanowali. I to na dość wysokim poziomie.
Najlepszym tego potwierdzeniem jest wczorajszy mecz rewanżowy z Pogonią. Remis remisem, ale trudno nie odnieść wrażenia, że tylko jednopunktowa zdobycz to nie efekt znacznej przewagi rywala, a raczej własnych błędów.
Wystarczy przypomnieć obitą dwukrotnie poprzeczkę, raz słupek, a i sytuacje Serafina Szoty czy Jordiego Sancheza – trzy gole wydają się być minimum tego, co powinno znaleźć się w bramce strzeżonej przez Dantego Stipice. Dodatkowo warto wspomnieć o tym, w jak kuriozalnych okolicznościach Widzew stracił drugiego gola, kiedy to równowagę stracił Mateusz Żyro. Defensor łodzian z pewnością na długo będzie pamiętał o tej sytuacji.
Progres Widzewa widać również w pewnej statystyce. Otóż w trakcie obecnych rozgrywek podopieczni Janusza Niedźwiedzia do wczoraj pięciokrotnie musieli gonić wynik. Najbliżej uczynienia tego byli na samym początku sezonu, a w zasadzie w pierwszym meczu w „Sercu Łodzi”, w starciu przeciwko Lechii Gdańsk. Wówczas też stracili trzy gole, ale ostatecznie ulegli gdańszczanom jedną bramką.
Wczoraj po raz pierwszy w sezonie Widzewowi udało się mimo gonienia wyniku nie przegrać meczu. Jak duży to wyczyn, może świadczyć fakt, że mecz dzięki ich trafieniom „rozpoczynał się” od nowa aż trzykrotnie, co zresztą nie mogło zostać niezauważone.
– Jest w nas umiarkowana radość ze zremisowania w ostatnich sekundach, ale jest też niedosyt, bo byliśmy bliżsi strzelenia większej liczby bramek niż rywal. Mieliśmy poprzeczki, słupek i dobrą sytuację Serafina Szoty. Trzeba jednak docenić nasz zespół, bo pokazał charakter. Trzykrotnie bowiem przegrywaliśmy i trzy razy potrafiliśmy odrobić straty – powiedział po meczu szkoleniowiec Widzewa, Janusz Niedźwiedź.