Podsumowanie sezonu ŁKS-u. Na początek trenerzy.
Podzieliłem to podsumowanie na cztery części, żeby w każdej zająć się dokładnie jednym zagadnieniem. Na początek wstęp i trenerzy.
Zaczęło się bardzo dobrze, potem z meczu na mecz było gorzej, a jak się skończyło wszyscy wiemy. Skoro prezes Tomasz Salski wziął porażkę na klatę, to przywilejem dziennikarza jest rozliczyć za ten sezon pozostałych w klubie. To podsumowanie będzie podzielone na cztery części: trenerzy, piłkarze, transfery, mecze. W każdej z nich wybierzemy najlepszego i najgorszego (bądź w przypadku transferów i meczów: najgorszy i najlepszy). Na koniec wyciągniemy wnioski. Zanim do tego przejdziemy trzeba się zastanowić dlaczego ŁKS przegrał ten sezon? Drużyna z dużym budżetem, klasowymi zawodnikami, idealnym jak na pierwszą ligę zapleczem, najpierw drżała, czy dostanie się do barażów, a później przegrała ich finał z beniaminkiem pierwszej ligi.
Powtarzając za prezesem Salskim, trudno się nie zgodzić, że łódzka drużyna sezon przegrała gubiąc punkty z dołem tabeli, w rundzie wiosennej. Strata punktów z Resovią, Zagłębiem Sosnowiec, GKS-em Jastrzębie, Chrobrym Głogów i Sandecją Nowy Sącz, była gwoździem do trumny ełkeasiaków. Znowu można przytoczyć słowa prezesa, który uważał, że 70 punktów w lidze da awans bezpośredni. ŁKS na koniec rundy zasadniczej miał 58 punktów. Gdyby utrzymać prowadzenie z Jastrzębiem, zdobyć chociaż jedną bramkę z Zagłębiem Sosnowiec, utrzymać remis z Sandecją i Chrobrym, wygrać z dużo słabszą kadrowo Resovią, ŁKS miałby, o dziesięć punktów więcej. Radomiak, który awansował z pierwszego miejsca miał dokładnie 68 punktów, tyle ile łódzka drużyna, gdyby nie przegrywała i remisowała z drużynami z dołu tabeli. Druga Termalica, miała 65 punktów. Awans bezpośredni był na wyciągnięcie ręki, a jednak się nie udało. Kazimierz Moskal dwa lata temu, po awansie ŁKS-u do ekstraklasy powiedział : “kluczem do sukcesu jest, żeby odpowiednie osoby, spotkały się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie”. Na al. Unii w tym sezonie definitywnie nie spotkały się odpowiednie osoby.
Pierwszym był Wojciech Stawowy, który zespół prowadził już w maju, jeszcze w ekstraklasie. Dzięki temu miał więcej czasu na przygotowanie pogodzonej ze spadkiem do pierwszej ligi drużyny. ŁKS w niektórych meczach wznowionej ekstraklasy wyglądał jakby był w trakcie ciężkich przygotowań fizycznych… bo tak właśnie było! Dzięki temu, po krótkim obozie w Woli Chorzelowskiej piłkarze odbyli pełne przygotowania w stosunkowo krótkim czasie i początkowo przewyższali swoich rywali. Trener zaczął od zwycięstwa w Pucharze Polski. Śląsk Wrocław, który jeszcze niedawno rozbił drużynę Stawowego 4:0, musiał ulec ŁKS-owi po serii rzutów karnych. Rycerzom Wiosny tak spodobało się wygrywanie, że przez pierwsze 11 kolejek ligowych, ani razu nie przegrali. Potem przyszedł Covid, skończyła się świeżość, reszta ligi dojechała w swoich przygotowaniach, do momentu, w którym łódzki klub był na początku i ŁKS nie wygrał sześciu kolejnych meczów z rzędu. Zdołał jeszcze pokonać Odrę Opole i po pełnej emocji drugiej połowie zremisować derby.
Do Stawowego największe pretensje można mieć za remis z Puszczą Niepołomice, gdzie mimo że jego piłkarze mieli dwie bramki przewagi, ale jednego zawodnika na boisku mniej, po tym jak wyleciał z niego Maciej Wolski, zdecydował się dalej atakować, co skończyło się wynikiem 4:4.
Wielu go nienawidziło, kilku go kochało. Na pewno położył podwaliny pod to, że ŁKS miał szansę awansować. Zostawiał drużynę na drugim miejscu w lidze. Dla fanatyków ŁKS-u kluczowy będzie fakt, że Stawowy nie przegrał żadnego z meczów derbowych.
Prezes Salski, nie chciał zostawić Wojciechowi Stawowemu marginesu błędu, więc zdecydował się na zmianę trenera. Zatrudnienie przez łodzian, Ireneusza Mamrota najłatwiej określić małżeństwem z rozsądku. Trener -zadaniowiec, miał wykonać określony cel jakim jest awans do ekstraklasy, jednocześnie uszczelniając dziurawą defensywę. Pochodzący z Trzebnicy szkoleniowiec swoją przygodę z ŁKS-em zakończył z pięcioma zwycięstwami, trzema remisami i pięcioma porażkami. Bilans bramkowy łodzian pod jego wodzą to 15:15. Na papierze te wyniki wyglądają przeciętnie. Dużo gorzej jest kiedy przyjrzymy się zespołowi ŁKS-u z bliska. Zarzuty jakie należy postawić Mamrotowi to:
Mamrot od pierwszych konferencji prasowych budował dookoła siebie atmosferę, która miała skłaniać kibiców do myślenia, że pytania dziennikarzy to ataki wymierzone w niego. Często odmawiał odpowiedzi na wydawałoby się proste pytania o skład osobowy drużyny. Chyba najzabawniejsze pozostaną słowa wypowiedziane przed meczem z Górnikiem Łęczna: “ŁKS zasłużenie przegrał tylko z Resovią”. Mamrotowi przeszkadzali sędziowie, kontuzje, postawa zawodników. Winni byli wszyscy oprócz niego. Kibiców szczególnie oburzyło, kiedy po meczu z Jastrzębiem, w którym Dawid Arndt stanął między słupkami po raz pierwszy od sześciu miesięcy i obronił rzut karny, trener skomentował postawę młodzieżowca słowami : “Dawid obronił karnego, ale oprócz tego nie miał za wiele do roboty w tym meczu”. Z wypowiedzi trenera dało się wyczuć, że nie jest w żaden sposób zaangażowany w życie drużyny i pracę uważa za przykry obowiązek. To właśnie za jego kadencji ŁKS gubił punkty ze słabszą Resovią, Zagłębiem Sosnowiec, GKS-em Jastrzębie, Chrobrym Głogów i Sandecją Nowy Sącz, przez które nie awansował bezpośrednio.
Kibice łapali się za głowy, kiedy widzieli, że Antonio Dominguez zaczyna mecze na ławce. Nic dziwnego, bo w rundzie wiosennej ŁKS nie miał lepszego piłkarza. Bez jego goli i asyst łodzianie już dawno byliby poza barażami. Mamrot uparcie stawiał na Mikkela Rygaarda i Michała Trąbkę. Jeżeli już zaufał Dominguezowi, to ustawiał go na pozycji defensywnego pomocnika. Hiszpan grający jako “szóstka” męczył się nieprawdopodobnie. Najlepiej widać to było w meczu z Zagłębiem Sosnowiec. Kulała cała druga linia, ale cofnięty Dominguez nawet nie próbował rozdzielać piłek na połowie przeciwnika, tylko posyłał ją do najbliższego gracza i czekał, aż będzie zmuszony stopować akcje ofensywne rywali.
Ile raz ŁKS po zdobytej bramce cofał się do obrony? Na pewno było tak w meczu z Arką Gdynia i Sandecją Nowy Sącz. W pierwszym z wymienionych spotkań łodzianie prowadzili 1:0, trener Mamrot nakazał cofnąć się Pirulo i Rygaardowi i bronić prowadzenia. W rezultacie Duńczyk popełnił dwa błędy, po których Arka zdobyła dwie bramki i wygrała. W Nowym Sączu, ŁKS gonił wynik. Łodzianom udało się wyrównać, więc trener postanowił bronić remisu. Skończyło się na tym, że Maksymilian Rozwandowicz w ostatnich minutach spotkania, sprokurował rzut karny i ŁKS przegrał.
Błędów w taktyce było więcej. Mamrot pytany o nadmierną ilość dośrodkowań usprawiedliwiał się, że są zależne od sytuacji meczowej. Zawodnicy ŁKS-u w każdym meczu bezsensownie dośrodkowywali na niewysokiego Ricardinho. Zniknął element “krakowskiej piłki”. Zamiast niego łodzianie zaczęli stosować najprostsze środki, które nie dawały korzystnych rezultatów.
Po odejściu Mamrota do Jagielloni, postawiono na powrót do korzeni i nowym trenerem został wywodzący się z akademii ŁKS-u, Marcin Pogorzała. W cztery dni z garstki osób, był w stanie zrobić drużynę, która wygrała z liderem pierwszej ligi. Jeszcze niedawno o Pogorzale pisałem, to jeden z nas. Okazało się to prawdą. Cieszył się z nami po wygranych i wspólnie płakaliśmy po porażce. Od Moskala nauczył się taktyki i pracy, od Stawowego zaangażowania, a od Mamrota czego nie robić. Dzięki temu na mecz z Termalicą wstawił drużynę charakterną, walczącą do samego końca i w 90 minucie spotkanie wygrał. Potem rezerwowym składem zremisował z wydawałoby się najmocniejszym GKS-em Tychy. W Gdyni, gdzie ŁKS jeszcze nigdy nie wygrał, był w stanie mimo nawałnicy strzałów jakie leciały na bramkę Arkadiusza Malarza, dzięki swoim założeniom taktycznym poprowadzić drużynę do skromnego zwycięstwa, po kontrze Pirulo. Niestety w finale barażów nie udało się. Być może mógł wcześniej wpuścić Sekulskiego na boisko. Może niepotrzebnie wszedł Tosik, ale to są tylko domysły. Tak młody trener, w meczu o taką stawkę, nakazuje swojej drużynie atakować do końca. I to się liczy. ŁKS zagrał najładniejszą piłkę od dawna, ale przegrał. Pogorzała zostaje w sztabie i będzie pomagał nowemu trenerowi. Liczymy, że jeszcze kiedyś poprowadzi łódzką drużynę samodzielnie.
Na pierwszym miejscu ex aequo -Wojciech Stawowy (za postawienie podwalin pod awans) i Marcin Pogorzała ( za doprowadzenie drużyny do finału barażów)
Drugie miejsce – Ireneusz Mamrot
1 Comment
To K.Moskal posługując się pracą i taktyką, stworzył zespół z korzeniami i fundamentami pod awans,a i sam dokonał tej sztuki. Dysponując zespołem nieomal bez uzupełnień kadrowych, w ciągu 3 kolejnych sezonów, umieścił go w tzw. Extraklasie. To zaskoczyło także tych, którzy nie życzyli sobie tak szybkiej utraty ‘”wpływów”. Więc wymusili na Prezesie Klubu zatrudnienie tzw. cudotwórców. Ich nadzwyczajne metody (W.Stawowego i I.Mamrota) nie zniszczyły dorobku poprzednika. Uratował ich resztki i umiejętnie wykorzystał M. Pogorzała. Nieomal mu się udało. Ale trudno o szczęście, kiedy trzeba o nie walczyć w zatrutej atmosferze.