Nic nie robić, nie mieć zmartwień / Bumelować gdzie się da – mógł przez większość meczu rozgrywanego w stolicy polskiej piosenki śpiewać (oczywiście za nieśmiertelnym opolskim szlagierem Ryszarda Rynkowskiego) bramkarz ŁKS-u. Jedyny celny strzał na jego bramkę gospodarze oddali w 73. minucie i był to strzał dający wyrównanie. Trudno jednak winić Bobka za stratę tej bramki. W gorącej końcówce zachował zimną krew – był pewny i spokojny, dobrze chwytał i wybijał futbolówkę, oddalając od bramki ŁKS-u kolejne zagrożenia.
Bez jakichkolwiek wątpliwości – piłkarz meczu. Ozdobą spotkania był jego gol z 14. minuty, gdy zamienił na bramkę precyzyjne, opadające dośrodkowanie Pirulo. Uderzył z pierwszej piłki, z powietrza, półwolejem, wewnętrzną częścią stopy, nie dając szans bramkarzowi. Jego zagranie było też kluczowe w drugiej akcji bramkowej – z chirurgiczną precyzją dośrodkował w pole karne, do jego podania pomknął Jurić i wpakował piłkę do siatki. Łatwo jest zachwycać się piłkarzami i ogłaszać ich gwiazdami meczu na podstawie ich zachowań w pojedynczych sytuacjach. W przypadku Dankowskiego jest jednak inaczej – on przez całe spotkanie miał wielki wpływ na grę ŁKS-u, był aktywny, dynamizował grę na prawym skrzydle, wielokrotnie popisywał się mierzonymi na centymetry dograniami.
Kolejny dobry mecz Marciniaka, nic nie wskazuje na to, żeby miał dać Dąbrowskiemu wygryźć się z podstawowego składu. Był nieustępliwy w obronie, ale też chętnie opuszczał swoją pozycję, schodził w stronę lewego skrzydła, wyprowadzając piłkę od własnego pola karnego.
Skutecznie odbierał opolanom ochotę do gry, ale też – jak ma to w zwyczaju – wprowadzał piłkę na połowę rywali, szukał podań dynamizujących akcje. Dużo odbiorów, pewnej gry w obronie – tak, jak przy bardzo ważnym wybiciu w ostatniej akcji meczu, gdy spokojnie wyekspediował piłkę z pola karnego po rzucie rożnym, studząc rozgrzane głowy rywali.
Celne podania, dynamiczna gra, zaangażowanie w ofensywne wypady – to był kolejny dobry mecz Litwina.
Aktywny, skuteczny w odbiorze. To był kolejny mecz, który pokazał, że bardzo niepewny w pierwszych meczach Ochronczuk zaczyna się coraz lepiej czuć w drużynie z Łodzi
To jeszcze nie jest ten Kowalczyk, którego pamiętamy sprzed przerwy spowodowanej kontuzją. Widać było po nim niepewność – częściej niż zwykle zagrywał do tyłu, podejmował złe decyzje. W końcówce Kazimierz Moskal zdjął go z boiska.
Może nie rzucał się w oczy, nie zaliczał spektakularnych zagrań, ale był pewnym elementem drugiej linii łodzian; piłkarzem, który postawił swój stempel na większości akcji ofensywnych ŁKS-u.
To był mecz, w którym Pirulo błyszczał, ale jednocześnie wykonywał dużo ciężkiej pracy, walczył w ostrych, fizycznych starciach. Kilkukrotnie pokazywał to, z czego wszyscy go znamy – kapitalną technikę i nienaganną kontrolę nad piłką. Na pierwszy plan wysuwa się tu oczywiście jego precyzyjne dośrodkowanie do Dankowskiego przy pierwszej akcji bramkowej – cięte, płaskie, mierzone. W drugiej połowie zaimponował zwłaszcza sytuacją z 48. minuty – z rzutu wolnego wykonywanego z okolic narożnika pola karnego oddał techniczny strzał w okienko bramki, który ekwilibrystycznie wybronił Haluch. Przez większość meczu był celem ostrych ataków opolskich obrońców – grało mu się ciężko, ale we wszystkich stykowych sytuacjach zachowywał spokój i nie dawał się prowokować.
Nic nie ustrzelił, ale szukał piłki i dochodził do sytuacji strzeleckich, zwłaszcza w pierwszej połowie – choćby po dośrodkowaniu z prawego skrzydła i po rzucie rożnym. Zostawił po sobie dobre wrażenie. W końcówce zmienił go Jurić.
Świetne występy zajmujących boki obrony Dankowskiego i Tutyškinasa to dla niego nie problem, bo sam dobrze odnajduje się w nowej roli skrzydłowego. Pomimo tego był jednak mniej widoczny niż w meczu z Arką.
Po wejściu na boisku jego i Dawida Nowackiego druga linia ŁKS-u przestała działać. Dał się zapamiętać głównie z niecelnych podań, niedokładnych przerzutów i starć z rywalami.
Nie popisał się przy akcji bramkowej rywali – to on odpowiadał za pilnowanie oddającego strzał Marca i był wyraźnie spóźniony do zablokowania strzału. W końcówce przydały się jego wzrost i siła fizyczna.
Był na boisku niecały kwadrans, ale raptem dwie minuty po wejściu zdążył zaliczyć żółtą kartkę po faulu na Bednarskim.
W 84. minucie świetnie znalazł miejsce do strzału, dynamicznie nabiegł na piłkę i ustrzelił drugą w tym sezonie bramkę dla ŁKS-u! W ostatniej akcji meczu w dość niesamowitych okolicznościach mógł dołożyć do niej drugą – strzelał do pustej bramki z około trzydziestu metrów , ale trafił w słupek. Jego obecna średnia? Bramka co 16 minut!
Wszedł na boisko w przerwie. Zwykle w takich sytuacjach piszemy „grał za krótko, by go ocenić”. Niestety nie tym razem – przez większość czasu, który Kelechukwu spędził na boisku atakowała Odra. Zespołowi potrzebna była więc przede wszystkim determinacja w grze obronnej, a młodemu skrzydłowemu brakowało agresji, doskoku do rywala.