ŁKS wygrał 1:0 na wyjeździe z Polonią Warszawa w przedostatniej kolejce tego sezonu 1. ligi. To czwarte z rzędu zwycięstwo odniesione przez “Rycerzy Wiosny” za kadencji Ryszarda Robakiewicza. Jednym z najlepszych zawodników po stronie łodzian był bramkarz Łukasz Bomba, który swoimi paradami kilkukrotnie uratował ełkaesiaków przed stratą gola.
Kolejny bardzo dobry występ. Zanotował sporo istotnych interwencji, a tej z doliczonego czasu gry, gdy wyciągnął się jak struna, nie powstydziliby się najlepsi bramkarze na świecie. Czapki z głów!
Występ godny kapitana zespołu. Grał agresywnie, daleko od własnej bramki doskakiwał do rywali i pozostawiał im bardzo mało wolnej przestrzeni.
Na tak grającego Sebastiana Rudola łódzcy kibice czekali od momentu jego przyjściu do ŁKS-u. 30-latek był prawdziwym szefem defensywy. Powstrzymywał przeciwników, rzadko tracił piłkę, a przede wszystkim nie dał dojść do głosu Łukaszowi Zjawińskiemu, który w klasyfikacji strzelców 1. ligi zajmuje wysokie, drugie miejsce.
Szwajcar grał z mniejszą pewnością siebie i przekonaniem niż Rudol, ale i tak wypadł zupełnie przyzwoicie.
Niczym szczególnym się nie wyróżnił. Jak zwykle aktywny w ofensywie, ale też jak zwykle mający problemy z precyzyjnym dośrodkowaniem piłki.
Tym występem pokazał, że “szóstką” ŁKS-u wcale nie musi być klasyczny defensywny pomocnik, skupiający się głównie na grze obronnej, w stylu Mateusza Kupczaka. Wysokiński grał odważniej, ofensywniej, ale jednocześnie gdy była taka potrzeba, to potrafił przerwać akcję rywala.
Kilka razy przyśpieszył ataki ŁKS-u nieszablonowymi, błyskotliwymi podaniami.
W ostatnich tygodniach spadła na niego spora fala zasłużonej krytyki, ale tym występem pokazał, że wciąż może stanowić o sile ŁKS-u. Było to widoczne zwłaszcza wtedy, gdy dwukrotnie kompletnie ośmieszył rywali w środkowej części boiska, wykorzystując swoje ponadprzeciętne umiejętności techniczne.
To nadal nie jest ten stary, dobry Antoni Młynarczyk, jakiego znamy. Co prawda oddał dwa celne strzały i kilka razy udanie wywierał presję na obrońcach Polonii, ale brakowało w jego występie “tego czegoś”. Np. przebojowych, oskrzydlających akcji, które jeszcze do niedawna były jego znakiem rozpoznawczym.
To nie był łatwy mecz dla środkowego napastnika. Wzięch często był osamotniony, musiał w pojedynkę rywalizować o dojście do piłki z obrońcami Polonii i otrzymywał stosunkowo niewiele podań od partnerów z drużyny. Mimo to w pierwszej połowie zdołał oddać jedno groźne uderzenie zza pola karnego, a po przerwie kilka razy napędził akcje ełkaesiaków. Jak na to, że był to jego debiut w pierwszej jedenastce ŁKS-u – nie było źle.
Zależało mu, starał się, próbował, ale z tych chęci mimo wszystko niewiele wynikało. Bezbarwne zawody.
Czarnogórzec nie zaliczył wybitnej zmiany. Grał niechlujnie, niedokładnie, miał problemy z opanowaniem futbolówki. To wszystko jednak w obliczu tego, co wydarzyło się w 96. minucie spotkania, jest nieistotne. W jednej z ostatnich akcji meczu Mrvaljević zachował spokój, wykorzystał podanie Sitka i strzelił gola, który zagwarantował ŁKS-owi zdobycie trzech punktów. Jako że napastników przede wszystkim rozliczamy z goli, to Mrvaljević z zadania, które zostało mu powierzone, wywiązał się wzorcowo.
To już kolejny z rzędu bardzo obiecujący występ Sitka. Znowu był energiczny, przebojowy i imponował swoją dynamiką. To on wymusił na obrońcy Polonii popełnienie błędu, odebrał mu piłkę i przytomnie zagrał ją do Mrvaljevicia, który wyprowadził ŁKS na prowadzenie. Jeśli łodzianie nie zdecydują na to, żeby na stałe wykupić go z Podbeskidzia Bielsko-Biała, będziemy bardzo zaskoczeni.
Wszedł na zaledwie kilka ostatnich minut podstawowego czasu gry, ale nawet w tak krótkim czasie zdołał się wyróżnić swoją nieustępliwością.