Tak, jak wybory (jak twierdzą niektórzy) wygrywa się nie na Marszałkowskiej w Warszawie, a w Końskich, tak i piłkarski awans zdobywa się niekoniecznie efektownymi zwycięstwami nad potęgami, ale dzięki regularnemu punktowaniu ze średniakami i zespołami z dolnej połowy tabeli. W niedzielnym starciu na Stadionie Króla ŁKS udowodnił, że potrafi zachować skupienie także w takich meczach i pomimo przeciętnej gry oraz nerwowej końcówki zainkasował w pojedynku z czerwoną latarnią ligi cenne trzy punkty.
W pierwszych minutach spotkania ŁKS nie potrafił go uspokoić, narzucić rywalom swojego stylu gry – na boisku widzieliśmy znacznie więcej chaosu, fauli i przerw w grze niż można by się było spodziewać się po starciu pierwszej z ostatnią drużyną w lidze. Ełkaesiacy kilkukrotnie oddawali co prawda strzały, ale żaden z nich nie zmusił Mateusza Kuchty do większego wysiłku.
Łodzianie nieco zwiększyli tempo gry po upływie około kwadransa od pierwszego gwizdka sędziego – zaczęli podchodzić wyżej do pressingu i szybciej wymieniali podania. Stworzyli też najgroźniejszą sytuację pierwszych minut meczu – w pole karne rywali wpadł rozpędzony Monsalve, uderzył z ostrego kąta, ale piłka przefrunęła minimalnie obok słupka. Chojniczanka nie pozostawała dłużna rywalom – goście kilkukrotnie zameldowali się z piłką w „szesnastce” ŁKS-u. Na szczęście żadna z ich akcji nie spowodowała realnego zagrożenia pod bramką Bobka.
Wynik otworzyli jednak znacznie aktywniejsi od początku meczu łodzianie – w 28. minucie piłkę w pole karne zagrał chętnie podłączający się do akcji ofensywnych Dankowski. Do futbolówki toczącej się równolegle do linii bramkowej dopadł Szeliga, który pewnym uderzeniem umieścił ją w siatce.
W ostatnim kwadransie pierwszej połowy z boiska wiało nudą. Biało-Czerwono-Biali wyglądali na zadowolonych z jednobramkowego prowadzenia – nie forsowali zanadto tempa, chętnie rozgrywali piłkę w środkowej tercji boiska. Goście mieli z kolei dużo większe problemy z przemieszczeniem akcji na połowę rywali niż w początkowej fazie meczu.
Po przerwie ełkaesiacy nieco się ożywili, ale wciąż nie tworzyli klarownych sytuacji strzeleckich. W grze Biało-Czerwono-Białych brakowało pazerności, zdecydowanego dążenia do zdobycia drugiej bramki, a na boisku – akcji, które rozgrzałyby niemal dziewięć tysięcy kibiców marznących w zupełnie niewiosennej temperaturze.
Groźnie pod bramką przyjezdnych zrobiło się w 76. minucie, ale z piłką dośrodkowywaną z rzutu wolnego minimalnie minął się Ochronczuk. Jak się wkrótce okazało, było to ostrzeżenie tuż przed drugim golem dla drużyny Kazimierza Moskala. Jego zdobywcą był Kamil Dankowski. Wychowanek Śląska Wrocław wykonywał rzut wolny zza dwudziestego metra. Uderzył mocno, ale nie na tyle groźnie, aby sprawić problemy Mateuszowi Kuchcie. Piłka po jego strzale odbiła się jednak od muru, zmieniła tor lotu i pofrunęła z dala od rzucającego się bramkarza Chojniczanki.
Wobec takiego obrotu wydarzeń wydawało się, że ostatnie minuty upłyną pod znakiem leniwego wyczekiwania na ostatni gwizdek sędziego. Futbol po raz kolejny udowodnił jednak, że (zwłaszcza w pierwszoligowym wydaniu) lubi sprawiać niespodzianki – w pierwszej minucie doliczonego czasu gry sędzia pomknął do stanowiska wideoweryfikacji, po czym podyktował rzut karny dla Chojniczanki. Do piłki podszedł Szymon Skrzypczak, który pewnym strzałem pokonał Bobka. W końcówce ŁKS udanie utrzymywał grę z dala od własnego pola karnego i nie pozwolił, żeby ten mecz wymknął mu się spod kontroli.
ŁKS – Chojniczanka Chojnice 2:1
28. Szeliga
77. Dankowski
90+1 Skrzypczak
ŁKS: Bobek – Dankowski, Monsalve, Marciniak, Spremo (64. Tutyskinas), Ochronczuk, Mokrzycki, Trąbka (64. Śliwa), Pirulo (90+3 Kelechukwu), Szeliga (90+3 Dąbrowski), Janczukowicz (76. Jurić)
Chojniczanka: Kuchta – Grolik, Czajkowski, Drewniak, Ryczkowski (66. Jakóbowski), Tuszyński (83. Skrzypczak), Niepsuj, Mikołajczak, Stróżyński (83. Raburski), Mikołajczyk (83. van Huffel), Bukhal